wtorek, 18 sierpnia 2015

Rozdział 10

Siedzę w salonie z mamą. Jutro mam oddać referat. Muszę iść do Lou i wydrukować go. Ale nie mam teraz czasu. Jestem taka wściekła. Za moimi plecami ustaliła, że przeniesie mnie na inną uczelnie. Do innego kraju.  Na inny kontynent! 
- Posłuchaj - łapie moją dłoń. - Nie mogę pozwolić, abyś zniszczyła sobie życie. Znam tego mężczyznę. Wariat. Nie warty ciebie. Jeśli chcesz mojego wsparcia i pieniędzy, skończ to.
- Nic o nim nie wiesz. Nie znasz go tak dobrze jak ja. - ta rozmowa trwa już prawie godzinę, ale żadna z nas się nie ugina.
- Byłam z nim do jasnej cholery - unosi głos. Tego nie wiedziałam.
- Co takiego? - pytam zdziwiona.
- Ach. Teraz zaciekawiona - podnosi się z kanapy. - Przelotny romans. Niecały miesiąc - macha ręką, mówiąc chłodnym tonem. - Nie życzę sobie, żeby i moja córka się w to bawiła.
- Jestem dorosła - mówię krótko.
- Teraz to ty jesteś szmatą - syczy. Cała jest czerwona ze złości. Podnoszę się z fotela. Chcę coś powiedzieć, ale po prostu mnie zatkało. Nie wierzę. Ona...Nie. Nie. Wycofuję się i wychodzę z mieszkania. Zbiegam na dół. Obraz rozmazują moje łzy. Ocieram je, ale płyną kolejne. Potem to tylko ułamek sekundy. Uderzenie, krzyk, upadek.
Ciche pikanie dociera do moich uszu. Nie mam siły podnieść powiek. Jestem taka zmęczona. Wszystko mnie boli. 
- Tak, to tylko złamane zebro i ręką - słyszę lekarza. - Powinna się obudzić, panie Tomlinson, już dzisiaj.
- Jakoś tego nie robi - warczy mężczyzna. Tak dobrze mi znany głos jest czystą mieszanką złości, żalu i przerażenia.
Jest tutaj. Wypadek...Pamiętam. Ten samochód. To moja wina.
Wszystko stało się tak szybko.. Projekt! Jak długo tu leżę? O nie, nie, nie.. Pikanie wokół mnie staje się znacznie szybsze.
- Proszę się odsunąć - to lekarz. Coś przy mnie robi.  - Ciśnienie skacze.
- Zrób coś do cholery - nie potrafię wyobrazić sobie jak teraz wygląda Louis . Wydaje się być przepełniony rozpaczą.
Tym bardziej się denerwuję. To ja go doprowadzilam do takiego stanu.
Słyszę ruch po mojej lewej stronie i po chwili czuję dotyk na dłoni. 
- Aniołku... wróć już do mnie z tych gwiazd. Kiedyś znów je odwiedzimy. Razem, obiecuję. Ale jeszcze nie teraz..
Słysząc jego słowa, znów  staram się otworzyć oczy. Proszę. Muszę dać radę. Dla niego.
Widzę strugi światła i po chwili oślepia mnie jasność lamp.
Mrugam oczami. Próbuję dostosować wzrok.
- Rób coś! Obudziła się! Moja piękność... - brunet całuje moją dłoń. Cały czas jest obok.
- Słyszy mnie pani? - lekarz pochyla się nade mną. Kiwam głową.
- Spokojnie.- instruuje mnie. - Powoli dochodzimy do siebie. Jest pani w szpitalu. Pamiętasz co się stało?
- Picia - chrypię. Nie jestem w stanie mówić.  Czuję suchość.
- Już - Louis gwałtownie się podnosi i wkłada słomkę do moich ust.
Już po chwili jest zdecydowanie lepiej. Odstawia butelkę wody na szafkę. 
- Wypadek - odpowiadam.
- Ciii.. spokojnie, Adrianne. Wszystko jest dobrze - składa pocałunek na moim czole.
- Mój projekt - patrzę na niego zmartwiona. Co z nim?  Nie jest za późno?
- Proszę cię, Aniołku. Spokojnie. Tylko spokojnie..
Znów to szybsze pikanie.  To nie moja wina, że się denerwuję. Próbuję usiąść, ale żebra odmawiają posłuszeństwa. Jeszcze ta ręka. Jest cudownie. 
- Lou, powiedz. Ile spałam?
- Trzy dni. - odpowiada smutno. - Adrianne, teraz najważniejsze jest twoje zdrowie.
Lekarz zostawia nas samych. Objaśnił co mi jest. Czyli to co już usłyszałam wcześniej.
Louis bierze krzesło i stawia je obok łóżka, by po chwili na nim usiąść. Posyła mi uśmiech i po raz kolejny całuje mnie w dłoń.
- Przepraszam. Moja mama powiedziała mi...- biorę głęboki oddech.
- Aniele nie denerwuj się - prosi chyba już setny raz. - Odpoczywamy tak?
- Mój projekt - jęczę smutno.
- Jeszcze jest czas. Musimy go oddać do piątku. Twoja mama pojedzie i wszystko wróci so normy.
- Ona już mnie przeniosła do Ameryki. Czemu mi nie powiedziałeś, że byliście razem? - mrużę oczy. Czuję złość. I ból.
- Na początku nie wiedziałem, że właśnie ona jest twoją matką. To przeszłość.. Teraz liczysz się tylko ty. Wezmę cię do siebie, będziesz miała najlepszą opiekę pod słońcem.
Oddycham coraz spokojniej. Zdążę oddać projekt. No i Lou jest przy mnie. To pocieszające.
Wychodzi dopiero wieczorem, kiedy ma przyjść moja matka.
Nie chcę z nią rozmawiać. Nie po tym co powiedziała.
- Adrianne, moje maleństwo.. - zaczyna lamentować.
- Idź stąd  - nie proszę. Żądam.
- Popatrz tylko co najlepszego zrobił. Wrócisz ze mną - mówi stanowczo.
- Nigdy. Idź stąd. To twoja wina.
- Jak możesz? - wstaje oburzona.
- Wtrącasz się w nie swoje sprawy. Wyzywasz mnie.
- Chcę ci otworzyć oczy dziecko!
- Odczep się w końcu! Kocham cię, ale to jesteś nie do zniesienia! Nie masz prawa wybierać mi chłopaków.
- Wracasz do nowego Jorku - kończy i wychodzi.
Zamykam oczy i czuję łzy na policzkach. Płaczę w ciszy zmęczona tym wszystkim. Ona jest niesprawiedliwa.
Nawet nie wiem kiedy mój organizm się poddaje i zasypiam.
Budzi mnie pielęgniarka. Podpina nową kroplówkę. Jest już rano. Później przychodzi lekarz 
i oznajmia mi, że wyjdę dopiero w środę, czyli za tydzień.
Ja się załamię. Kto za mnie odniesie projekt?
Zamykam oczy i za wszelką cenę staram się uspokoić to cholerne pikanie. Wszystko poszło się pieprzyć. Kłótnia z mamą. Ten szpital. Cała ta chora sytuacja.
Brunet odwiedza mnie dosłownie minutę po tym jak możliwe są odwiedziny. Wchodzi do sali z trzema wielkimi siatami.
- Nie żartuj - mruczę rozbawiona. On potrafi mi poprawić humor.
- To tylko na dzisiaj - zaznacza.
- To dużo. Co ty tam masz?
- Wszystko co ci potrzeba.
- Do środy starczy. Dziękuję. Jesteś kochany.
- Oczywiście, że jestem - pochyla się i muska moje wargi.
Podnoszę zdrową rękę, żeby pogłaskać jego policzek.
- Masz ochotę na pomarańcz? Na pewno masz - wyciąga owoc i zaczyna go obierać.
Potem pomaga mi usiąść. Krzywię się lekko i biorę kawałek pomarańczy. Jest słodka i dobra. Louis kupił mi chyba wszystkie owoce świata. Niektórych nawet wcześniej na oczy nie widziałam.
- Kochanie, mógłbyś zanieść mój referat? - robię oczy zbitego pieska.
- Jesteś pewna, że nic więcej nie chcesz tam poprawić?
- Najpewniejsza. Jest idealnie.
- A mama? Zostaniesz tu prawda? Przecież referat, wszystko...
- Nie wiem - mówię szczerze. - Przyszła do mnie wczoraj i pożegnała mnie słowami, że wracam do Ameryki.
- Co? Przecież nie możesz.. - w jego oczach pojawia się strach.
- Nie mam na to wpływu. To ona płaci za studia - przełykam ślinę i odwracam wzrok.
- Przecież mam pieniądze.
- Przestań. Nie wezmę od ciebie nic.
- Przecież wiesz, że chciałbym dać ci wszystko.
Patrzę na niego przez chwilę. Nienawidzę się z nim kłócić. Ten jego żal i smutek w głosie. Mnie też to boli.
- Proszę cię, Aniołku..
- Nie mogę brać od ciebie pieniędzy. Żadnych. A sama nie pracuję - przecieram dłonią oczy.
- Proszę, nie zabieraj mi siebie. - klęka przy łóżku z moją dłonią przy ustach. - Błagam Aniołku..
- Hej...wstań. Lou to nie ode mnie zależy.
- Tylko od ciebie kochanie Ty moje.. - wydaje się być na skraju łez.
Zamykam oczy. Nie mogę. Mam okropne wyrzuty sumienia. Kiedy patrzę w jakim jestem stanie...To boli.
Siedzi ze mną dwie godziny i idzie do domu. Pod wieczór wraca z obrazem i referatem.
- Czemu tutaj to przyniosłeś? - pytam. Ciekawa. Przytulam policzek do poduszki.
- Chciałem to zawieźć, ale chyba nie jest skończone.
- Nie? - siadam ostrożnie.
Podaję mi referat i konspekt. No tak, zapomniałam o podpisie i swoim i Louisa.
Składam podpis w odpowiednim miejscu. Podaję długopis mężczyźnie.
- Teraz ty - uśmiecham się.
- Właśnie - mówi poważnym i chłodnym tonem. - Mam warunek. - bierze głęboki oddech i prostuje się. - Podpisze twoją pracę, jeśli zgodzisz się zostać moją żoną. - jego głos jest surowy,on chcę żebym myślała, że taki teraz jest , ale oczy mówią wszystko.
Boi się. Widzę mieszankę uczuć. Strachu, nadziei, czułości. A mnie po prostu zatyka. Siedzę i patrzę to na niego to na kartkę.
- Nie mogę tego zrobić - mówię. - Bo wtedy uznasz, że robię to dla tego papierka.
- Nie mogę pozwolić ci odejść. - odpowiada i znów klęka przy moim łóżku. - Jeśli do roku nie będziesz pewna, że mnie kochasz, pozwolę ci odejść.
- Tyle, że ja cię kocham. Kocham - czuję łzy na policzkach. - Ale nie nadaję się ani na żonę ani na twoją partnerkę. Chciałeś tylko układu. Pamiętasz? A ja mam wyjechać. Nie chcę, abyś myślał, że Cię wykorzystuję. Bo tak nie jest.
- Aniele na nie dam rady bez ciebie żyć.
- Ale to pochopne...
- Przecież mnie kochasz.
- Tak. A ty się przecież teraz...a gdzie pierścionek? - droczę się i pochylam. Jęczę z bólu, ale udaję mi się pocałować go we włosy.
- Proszę, powiedz jeśli cokolwiek ci się w nim nie podoba..- sięga ręką do kieszeni spodni i wyciąga pudełeczko. - Twoje skrzydła Aniele...
Oniemiała patrzę na pierścionek. Boże, kiedy on go kupił? Nie ważne! Jak udało mu się wybrać tak idealny i piękny...Co chwila otwieram i zamykam usta. Nie wiem, co powiedzieć. Kiwam tylko głową.
- Tak? Boże, na prawdę tak?
- Tak - uśmiecham się, machając ręką przed oczami. Nie będę płakać.
Wstaje i mnie całuje. Długo i czule.
Śmieję się w jego usta. Jest najlepszy. I nie poprawny. Też sobie wybrał miejsce.
- Podpisik proszę.
- Powtórzę to samo w urzędzie - jeszcze raz muska moje wargi.
Uśmiecham się do niego. Patrzę jak składa podpis. Potem przenoszę wzrok na pierścionek.
- To co? Pewnie pójdę.
- Zostań jeszcze. Póki cie nie wygonią.
- Referat skarbie.. - ponownie ląduje na kolanach przede mną.
- Czy ty nie możesz sobie po prostu podsunąć krzesła?
- Muszę iść - tłumaczy.
- Dobrze - poddaję się.
- Kocham Cię - bierze wszystko i wychodzi.
Uśmiecham się pod nosem i zakrywam kołdrą. Próbuję zasnąć. Nawet szybko mi się to udaje. ~Louis~ 
Ubieram się w spodnie w pośpiechu zbiegając po schodach. W nocy stan Adrianne nagle się pogorszył. Płuco osunęło się, sprawiając jej trudność w oddychaniu. Zadzwonili bo na moją prośbę podała mój numer. Biorę kluczyki i wypalam z domu nawet go nie zamykając. Już po chwili jestem w drodze.
Nie potrafię skupić się na niczym. Wiem gdzie jechać, ale nic poza tym nie istnieje. Jest za późno. Zauważam, że auto wyjeżdżające nie ustępuje pierwszeństwa. Moment i uderzenie. Huk. Ból. Pęknięta szyba. Czuję krew na ustach. Ja nie...Muszę...

4 komentarze:

  1. Najpierw jej wypadek...i no dobra nie pierwsze ff gdzie bohaterka ma wypadek i z tego wychodzi bez szwanku, a on się jej oświadczył i adjcdsisxn, cudo <3 ale że on miał wypadek jak możesz, powiedz że oni przeżyją, a tak w ogóle to ile przewidziałaś części? Świetny rozdział i uwielbiam twój styl pisania ale jeśli któreś z nich nie przeżyje to..niewiem ale nie próbuj tego, buźka xx

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział boski no ale żeby dwa wypadki w jednym rozdziale

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie!!!!!!!!!!!! OMG... Oni muszą żyć oboje! Dla siebie nawzajem! To niemożliwe! Mam normalnie łzy w oczach... Lou i Adrianne są wspaniałą parą i muszą wziąć ślub i być razem. MUSZĄ....
    Do następnego Skarbie <3

    OdpowiedzUsuń
  4. O jezu
    Jak to?
    Co?
    Dlaczego?
    I co ja mam napisac?
    Rozdział wspaniały jak zawsze zreszta
    Ale .....
    Kurczę
    Mam nadzieje ze z tego oboje wyjdą

    OdpowiedzUsuń