czwartek, 28 maja 2015

Rozdział 2

Odgarniam włosy z policzków i pochylam się nad tekstem. Boli mnie głowa. Jestem zmęczona. Jedyne o czym marzę, to łóżko. W nowej encyklopedii szukam jakiejś osoby, która mogłaby mnie zainspirować. Albo to o niej bym napisała. Ale nie wiem. Sądzę, że chcę jedynie tematu.
Jestem już przy T kiedy w moje oczy rzuca się nazwisko Tomlinson. Słyszałam o nim. Wykładał kiedyś u nas filozofię. Podobno zajęcia z nim były prawdziwym szczęściem. Od razu wracają mi siły. Czytam o nim, ale nie znajduje zbyt wiele informacji.
Wszystkie emocje się ulatniają. Świetnie. Poszukam czegoś w internecie. Może to będzie ciekawy materiał.Nie mogę znaleźć nic konkretnego. Są tylko jego nagrody, wiek i trochę życiorysu.
Wplątuję palce we włosy i ciągnę za nie. To chyba pora, abym poszła spać. Podnoszę się i kolejne dziesięć minut spędzam na odkładaniu książek.
Nie zawracam sobie głowy czymś tak banalnym jak prysznic. W starym, ale baaardzo wygodnym dresie kładę się spać.Gaszę lampkę i cisza. Nic nie brzęczy. Wtedy zasypiam. Budzik. Cudownie. Otwieram oczy. Światło przebija się przez zasłony i oświetla ścianę na przeciwko okna, gdzie moje obrazy stoją jeden obok drugiego. Pomarańczowe ściany robią się znacznie jaśniejsze. Czarne meble są pokryte cienką warstwą kurzu, co mnie trochę denerwuje i motywuje do posprzątania. Posprzątam to po zajęciach. Będę musiała.
Wstaję i idę pod prysznic. Naga wchodzę pod strumień wody i używam wiśniowego płynu do ciała oraz miętowego szamponu. Lubię, kiedy moje włosy sa miękkie i pachnące. O nie dbam najbardziej. Wychodzę z kabiny po dwudziestu minutach i sprawnie szykuje się do wyjścia. Mam dzisiaj tylko dwie godziny zajęć wiec potem spokojnie mogę posiedzieć nad pracą. Zdążam zjeść jeszcze śniadanie. Składa się ono z kanapki i jabłka na drogę. Biegnę do metra wgryzając się w owoc. Odgarniam włosy z czoła. Stoję przy drzwiach w pociągu. Patrze na szybko mijający obraz. Widzę swoje odbicie w szybie. Nie jestem wysoka. Mam raczej drobna posturę blondynki o jasnej cerze i niebieskich oczach.
Lubię swój wygląd. Odpowiada mi w 100%. Wysiadam tam gdzie zawsze i szybkim krokiem ruszam do akademii. Tym razem się nie spóźniam. zdejmuje skórzaną kurtkę i przewieszam ja przez ramie. Idę do auli. Historia sztuki. To te wykłady są dla mnie najbardziej nudne choć wszystko zaliczam bez najmniejszego problemu. Zawsze starałam się o swoja przyszłość. Chciałam być dobra. Nie koniecznie najlepsza.  Nauka była dla mnie bardzo ważna. Przykładam się i są tego efekty. Notuje wszystko co mówi profesor. W przerwie kupuje sobie kawę. Ciepły napój stawia mnie do pionu. To chyba uzależnienie. Kawę piję cały czas.  Co prawda gorzka, bo nie chcę wypijać az tylu ilości cukru, ale jednak. O dwunastej jestem już wolna. Idę jeszcze do biblioteki oddać książki i wziąć nowe.
- Proszę pani? - podchodzę do bibliotekarki.
Mam dziwne wrażenie, że sama niczego nie znajdę.
- W czym mogę pomóc? - przenosi wzrok z komputera na mnie.
- Zna pani profesora Tomlinson? - pytam.
- Wykładał u nas filozofię. - odpowiada wracając do przerwanej pracy. - Nie znajdzie go tu pani.
- Wiem, dlatego pytam - opieram ręce o biurko. - Chciałabym się czegoś o nim dowiedzieć.
- Książki o nim nie wydano.
Biorę głęboki oddech. Co za dewotka. Jeszcze patrzy na mnie z nad okularów.
- Proszę mi pomóc.
- Czego pani ode mnie oczekuje? Proszę popytać wykładowców.
- A czemu już tu nie pracuje?
- Sam zrezygnował.
Wzruszam ramionami i idę szukać książek. Jasne, popytać nauczycieli. Dobrze. Spróbuję. Ale mogła być milsza.
Wracam między regały. Po długich poszukiwaniach znajduje tylko jedną przydatną książkę. Biorę ją i opuszczam bibliotekę.
Spacerem idę w stronę domu. Rezygnuję z metra. Muszę posprzątać.
~*~
Udaje mi się wreszcie znaleźć coś więcej o Tomlinsonie. Nie zmienił adresu i wiem że teraz nigdzie nie uczy. Ciekawe wiec czym się zajmuje. Nie może siedzieć bezczynnie. Inaczej nie miałby pieniędzy. A na emeryturę raczej nie przeszedł. Jest na to za młody. Hm, interesujący człowiek. Za wiele nie wiem, bo on robił z tych informacji tajemnicę. A ja potrzebuję wszystkiego o nim do mojej pracy. Nie zmienię tematu. Czuję, że to dobry pomysł. Z taką pracą mam największe szanse na wygraną. Wychodzę z akademii chowając wszystkie dokumenty, moje notatki. Mogę jechać tam już dzisiaj. Nie wiem tylko, czy go nie zdenerwuję. A może najpierw zdobędę numer telefonu? Powinnam się chyba umówić. Przecież nie mogę przyjść tak bez zapowiedzi. Może go nie być lub coś takiego. Mi naprawdę zależy na rozmowie. Nie odpuszczę łatwo. Siadam ma ławce pod uczelnią i biorę głęboki oddech. Muszę przyjąć jakiś plan działania.
Rozglądam się. Niech wyjdzie jakiś wykładowca. Muszę mieć jego numer. Za wszystkie ceny. Ku mojej uldze idzie profesor Wilsston. Lubi mnie, więc będę miała szansę coś ubłagać.
Podnoszę się i podbiegam do mężczyzny. Profesor patrzy na mnie, uśmiechając się.
- Dzień dobry - mówię bez tchu. - Mam pytanie. Bardzo ważne.
- Tak? - poprawia teczkę i czeka, aż coś powiem.
- Chodzi o pana Tomlinsona Przygotuję o nim artykuł. To znaczy pracę. Potrzebuję informacji. Co prawda mam adres, lecz nie wypada bez zapowiedzi. Czy ma pan może telefon? - pytam z nadzieją w głosie.
Modlę się w duchy, aby miał. Człowieku błagam. Jesteś deską ratunku. Muszę się z nim spotkać.
- Od razu mówię że tracisz czas. Louis.. to znaczy pan Tomlinson nie będzie zbyt rozmowny. - Wyciąga telefon i pokazuje mi ciąg cyfr.
- Dziękuję - uśmiecham się do niego życzliwie.
Odwzajemnia to i odchodzi. Kamień spadł mi z serca. Ktoś słyszał ten huk? Poprawiam torebkę na ramieniu, wystukując w komórce numer. Denerwuję się, bawiąc guzikiem płaszcza. Jeden sygnał, drugi, trzeci...
Gdy już mam się Rozłączać, ktoś odbiera.
- Słucham? - męski głos rozbrzmiewa w słuchawce. Tak, to na prawdę może być on.
- Dzień dobry - mówię i słyszę jak mój głos drży. Nie denerwuj się tak Anne. Nie denerwuj. To tylko zwykła rozmowa. No, od której zależy twój projekt. Ta myśl w ogóle mnie nie uspokaja.
- Dzień dobry - odpowiada spokojnie. - O co chodzi? - słyszę pojawiające się zniecierpliwienie w jego głosie.
- Jestem Adrianne Cansas. Studiuję w Akademii Sztuk Pięknych. Uczył tu pan kiedyś - przełykam ślinę i wolnym krokiem idę do metra. - Pozyskałam numer od jednego z profesorów, mam nadzieję, że się pan nie gniewa. Chciałabym z z panem porozmawiać, panie Tomlinson.
- Szczerze nie dostrzegam takiej potrzeby. - mówi krótko.
Już wiem, że nie będzie łatwo. Ten mężczyzna nie wydaje się być specjalnie towarzyski.
- Pan nie, ale ja tak - upieram się. - Chcę zrobić projekt. O panu. To znaczy mam do napisania pracę.
- Ta rozmowa nie ma sensu. Życzę powodzenia w pisaniu. - odpowiada niewzruszony.
- Proszę - jęczę do tej słuchawki. - Panie Tomlinson, co panu szkodzi? - pytam.
Nie dostaję odpowiedzi. Rozłącza sie. O nie, tak się kobiet nie traktuje. Przynajmniej nie kobiet z Cansansów. Zła zatrzymuję się i wrzucam telefon do torebki. Kilka spotkań, przecież to nie tak dużo. Przyśpieszam i wbiegam do podziemia. Nie poddam się. Trzeba było mnie nie zbywać. Mam jego adres, o czym on nie wie. To zwykła rozmowa. Postanawiam od razu się tam udać. Nie pozostawię mu wyboru. Będzie musiał przystać na moją prośbę. Inaczej będę mu uprzykrzać życie, aż się zgodzi.Jestem bardzo upierdliwa, jak mi na czymś zależy. Umiem wiercić dziurę w brzuchu. To moja przyszłość do cholery. On myśli, że jak ma wszystko to może innymi pomiatać? Pomoc to nic złego! Przez złość i determinację nie mogę ustać w miejscu podczas jazdy. Gdy jestem już pod jego domem, nagle cała odwaga znika. Może jednak wrócę? A może on jest agresywnym zboczeńcem? Wyobraźnia mnie ponosi, wiem. Ale trochę się boję.
Stawiam powolne kroki. Drżącą ręką otwieram furtkę przez którą wchodzę na jego posiadłość. Ogród jest ogromny i piękny, ale widać po nim zaniedbanie. Przede mną rozciąga się niewielki, ale luksusowy dom. Biała bryła ze spadzistym czarnym dachem. Duże okna od sufity do podłogi ukazują wnętrze budynku. Robi wrażenie, nie ma co. Biorę głęboki oddech i ruszam pewniej przed siebie. Po chwili znajduję się przed dużymi, dębowymi drzwiami. Trzeba to zrobić. Jeśli mam okazać słabość, to wiadomo, że przegram. Jeśli zaś zapukam, zrobię krok do przodu, wejdę szczebel wyżej. Unoszę rękę i piąstką uderzam w drzwi.

piątek, 22 maja 2015

Rozdział 1

Przebiegam przez ulicę, licząc się z klaksonem aut. Trudno. W życiu trzeba ryzykować. Nawet zabiciem się. Boże, będę zaraz spóźniona! – krzyczę w myślach, przepychając się przez tłumy ludzi. Jak na złość wszyscy pędzą w drugą stronę. Czy to jest pechowy dzień Adrianne? Mam takie wrażenie. Najpierw mój budzik przeciwstawił się i nie zadzwonił. Później śpiesząc się do metra, wylałam kawę z termo kubka na garnitur biznesmena – obyło się bez większych szkód. Był miły. A teraz, mam pięć minut na dotarcie o uczelni. Na dodatek tacham ze sobą teczkę z pracami. Wielką teczkę, która ciągle zsuwa mi się z ramienia. Brązowe kosmyki włosów, co chwila wpadają mi do oczu. Staram się nie tracić cierpliwości i biec dalej. Chociaż jest trudno. Muszę uważać, aby się nie wywrócić. Udało się! Akademia Sztuk Pięknych w Paryżu. Głęboki oddech i witaj pracowity dniu!
Wchodzę do budynku i już znajduje się na tak dobrze znanych mi korytarzach. Pamiętam pierwszy dzień tutaj, kompletnie nie wiedziałam w którym kierunku iść. Czułam się jak w labiryncie. A teraz? Akademia to mój drugi dom. Będąc tu jestem szczęśliwa że mogę robić wszystko to co kocham. Czasem jest ciężko, czasem mam problem, kryzys, ale zawsze udaje mi się wszystkie te przeciwności pokonać. Chociażby dzisiejszy poranek. Nie należał do najłatwiejszych. Ani do najprzyjemniejszych. Ale wolałam przeżyć te trudności i dotrzeć na zajęcia, niż zostać w domu i żałować. Nie lubiłam nadrabiać. Zawsze wolałam być przygotowana. Wolałam mieć wszystko pod kontrolą. To znaczy. nie byłam perfekcjonistką. Broń Boże. Po prostu nie lubiłam mieć bałaganu wokół siebie. Czarne jest czarne, a białe jest białe. Ale jak każdy artysta widzę też inne barwy oraz odcienie. Nie jestem umysłem ścisłym, nie widzę samej logiki. Humanista ma prawo bawić się kolorami. Budować inny wymiar, inną rzeczywistość. Często bujam w obłokach. Przeważnie stojąc przed płótnem.
Poprawiam okulary na swoich włosach i ruszam po schodach na pierwsze piętro, gdzie mam pierwsze tego dnia zajęcia. Profesor Servantes oczekuje dzisiaj mojego dzieła, więc nie zamierzam kazać jej czekać ani minutę za długo. Jestem zadowolona z tego co stworzyłam i szczerze liczę, że ją również to ujmie. Jeśli tak..to. jestem o kolejne zaliczenie dalej.
- Dzień dobry - mówi, kiedy zdyszana wpadam do auli. - Zaszczyciła nas pani swoją obecnością.
Mierzy mnie krytycznym wzrokiem. Ona już taka jest. Zimna, nieuprzejma i bardzo wymagająca. Są różni ludzie. Ta kobieta zna się na rzeczy. Dużo mnie nauczyła przez ostatnie miesiące. Profesor jest szczupła. Włosy zawsze ma splecione w warkocz. Nie farbuje ich, choć jest już siwa do reszty. Ma około pięćdziesięciu lat. Nie zaglądałam jej w dowód.
Kiwam jedynie z szacunkiem w jej stronę i kładę torbę na ziemi. Dopiero teraz czuję jaka była ciężka. Całe ramię mam odrętwiałe. Kucam przy niej i szukam odpowiedniego obrazu. Serce zaczyna mi szybciej bić, gdy nie mogę go znaleźć. Na pewno go wzięłam, przecież pamiętam... Jest! Bliska zawału, wstaję z płótnem w ręce i podchodzę do kobiety. Bierze ode mnie pracę i przygląda jej się badawczo. Milczę, splatając palce ze sobą. Muszę cierpliwie poczekać. Ona to ocenia.
- Nie jestem pewna co takiego chciałaś mi pokazać - patrzy na mnie kątem oka i stawia obraz na płótnie idąc parę kroków do tyłu.
- Miałam wizję - wyjaśniam. - Chciałam przedstawić umysł dziecka przez obraz.
- Och.. - jej mina. Jej wzrok momentalnie się zmienia. Patrzy na mnie przez chwilę i ponownie wraca wzrokiem do obrazu. - Zawiśnie w głównym korytarzu.
Otwieram szeroko usta. Co? Przecież coś takiego to prestiż. Dosłownie. Największa nagroda. Ja na to nie zasługuję. O Boże.
- Jaki ma tytuł? - pyta bez tchu. Wydaje się być całkowicie zachwycona.
- Świat dziecka - mówię cicho.
Wiem, jak to prosto brzmi. Ale też prosto to przedstawiam.
- Idealnie. - kiwa głową. - Możesz być z siebie dumna, Adrianne.
- Dziękuję, madame - uśmiecham się i odwracam.
Wracam na swoje miejsce, podekscytowana. Jestem zadowolona, dumna i wszystko na raz.
Szczerze cicho liczyłam, że mnie pochwali, ale w życiu nie spodziewałam się...tego.
Uśmiecham się pod nosem. Przez resztę zajęć jestem szczęśliwa. Słucham, zapisuję, rysuję. Czas leci dosyć szybko. Na ostatnim wykładzie przychodzi do nas dziekan. Mówi o zbliżającym się projekcie. Słucham uważnie gdyż to brzmi... Wow. To walka o szacunek na arenie międzynarodowej.
Zaczynam myśleć o tym, co ja zrobię. Muszę się postarać. Muszę znaleźć temat. Chyba udam się do biblioteki. Taka okazja może ponownie pojawiać się, kiedy już nie będę miała siły utrzymać w ręce pędzla. Zadanie polega na namalowaniu dowolną techniką obrazu który uświadomić ma odbiorcy przemijanie. Nie jest to jednak takie proste gdyż do tego trzeba dołączyć jeszcze referat, a to mnie nieco przytłacza. Wiem jednak że nie mogę się poddać. Chociażbym nie miała spać ani jednej nocy przez ten okres, nie odpuszczę. To będzie teraz priorytet mojego codziennego życia. W mojej głowie mam już jasno nakreślony cel. Wygrać.


~***~
Pierwszy rozdział jest krótki. Wprowadzający. Ale następne będą ciekawsze, obiecujemy.
Czekamy na wasze opinie :)