sobota, 29 sierpnia 2015

Epilog

- Dasz radę wstać? - Niall pochyla się nade mną. - Mam kule, ale jak nie poradzisz sobie, to pomożemy ci z wózkiem - mówi. Dzisiaj jest mój ślub. Od dwóch miesięcy siedzę na tym czymś.
- Przecież już mówiłem - warczę.
To powinien być najpiękniejszy dzień w życiu, a jestem wściekły, że nie będę mógł go takim uczynić dla mojego Aniołka.
Wszystko było gotowe. Poprosiłem przyjaciół. Wiele rzeczy nie mogłem zrobić. Nie mogłem prowadzić auta. A dużo  spraw było do załatwienia na mieście. Moja matka mówi przez drzwi, że powinniśmy się zbierać wiec tak właśnie robimy.
Siedzę z przodu auta. Niall zamyka bagażnik i wsiada za kierownicę. Adrianne zapewne jest już w kościele i czeka na mnie. Mój sens życia.. Uśmiecham się delikatnie pod nosem. Zgodziła się. To jest najważniejsze. Nie odeszła. Pomimo wypadku została i nadal chciała za mniej wyjść. Kocham ją jeszcze mocniej choć nie miałem pojęcia, że to możliwe. A jednak. Jednak się da. Jej projekt nas złączył. Inaczej nigdy bym jej nie poznał. Wzdycham i wyglądam za okno. Paryż latem. Coś pięknego. Jest czternasty sierpnia. Muszę zapamiętać tę datę. Niall parkuje pod dużym kościołem w centrum miasta.
- Poczekaj, pomogę ci - mówi i wysiada.
Siadam na wózek, a przed wejściem do kościoła. Biorę kule. Choćby miały mi odpaść ręce to dojdę do tego ołtarza.
- Spokojnie - Niall trochę mi pomaga.
Powoli idę przed siebie. Jest ciężko. Bardzo.
Dawno nie szedłem o własnych nogach. To boli. Ale ja dam radę. W końcu widzę ołtarz. Muszę być tam pierwszy.
Goście są już na swoich miejscach. Jest nawet matka Adrianne. Czuję jej palący wzrok. Za co ona mnie tak mocno nienawidzi? Nic jej nie zrobiłem. Naprawdę. Nic.
W końcu docieram na miejsce. Wszyscy wstają, rozbrzmiewa się marsz weselny, a w progu kościoła pojawia się mój Anioł.
Do tego momentu nie miałem pojęcia, jak będzie wyglądać jej suknia. Ale teraz tym bardziej nogi się pode mną uginaly.
Uśmiech pojawia się na mojej twarzy. W jednym momencie staje się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Płynnie idzie w moim kierunku. Skina głową do gości. W końcu patrzy na mnie. Staje naprzeciwko.
- Louis, nogi...- mówi szeptem zmartwiona.
- Cicho - mówię krótko i posyłam jej uśmiech. Ksiądz rozpoczyna ceremonię.
Wiele mnie nie obchodzi. Tylko przysięga. Piękne słowa prosto z serca. Złoty krążek. I już. Stało się.
Przyciągam ją jedną ręką i całuje. Moja żona.
To naprawdę cudowna chwila. Nasza. Anne oddaje pocałunek i odsuwa się. Pomaga mi zejść po schodku i idziemy do wyjścia z kościoła. Przed kościołem czekają wszystkie ważne dla nas osoby. Wszyscy razem, a potem każdy z osobna nam dziękuję.
Kilka zdjęć, prezentów i możemy iść do samochodu. Siadamy z tyłu. Adrianne glaszcze dłonią moje kolano, uśmiechając się.
- Kocham Cię.. - pochylam się i znów łącze nasze usta. - Jakie to uczucie? Być moją żoną.
- Najlepsze - mruczy w moje usta.- Czuję się taka szczęśliwa i dumna.
Te słowa napełniają moje serce niezmierną radością.
- Wyglądasz bardzo seksownie - mówi mi do ucha.
Śmieję się przez jej słowa. Wiem, że zrobię wszystko żeby była Szczęśliwa. Zasługuje na to Całą sobą.
Mam swoją drugą połówkę. Nie mogło być lepiej. Jedziemy na nasze niewielkie przyjęcie.
- Louis, wyczerpałes dzisiaj limit - mówi dziewczyna, gdy się zatrzymujemy. - Nie możesz tyle chodzić.
- Nic mi nie będzie.- zapewniam ją.
- Nie ma mowy.
- Aniele, proszę.. to ma być Twój wieczór.
- To ma być nasz wieczór. Będę szczęśliwa, jeśli będziesz się dobrze czuł, tak? Więc proszę, kochanie.
- Nie każmy gościom czekać - otwieram drzwi i biorę kule.
Niall pomaga mi wysiąść i idzie otworzyć drzwi Adrianne.
Znów Patrzę na swoją piękną żonę. To ona daje mi siłę żeby stawiać kolejne kroki.
Dzięki niej dziś tu jestem. Dzięki Niej Chcę Żyć. Naprawdę było ciężko. Miałem chwilę słabości i załamania.
Ale wtedy za każdym razem pojawiała się ona i siły wracały.
Wchodzimy do srodka. Wita nas obsluga. Goscie trzymaja szampana. Adrianne podaje mi kieliszek.
Przenoszę cały ciężar na lewą rękę i w lewą biorę alkohol.
- Darujemy sobie taniec.
- Przepraszam.. - wzdycham cały w wyrzutach sumienia.
- Przestan. Tak sie ciesze, ze z tego wyszedles.
- Ale twój ślub nie może być idealny.
- Ale on jest idealny, Louis. A jaki jest Twoj slub? Bo myslalam, ze ten jest nasz.
- Nasz - kiwam głową i całuje ją.
Oddaje Pocalunek Z lekkim usmiechem. Juz mi nie ucieknie. Podczas przyjecia jej mama raczej do nas nie podchodzi. Cale szczescie. Nie ma niepotrzebnych scysji .
Mam całe lata żeby udobruchać teściową. Nie będę się tym zajmować teraz. Dzisiaj najważniejszy jest mój Anioł.
- Mam cos dla was - mowi Emily. Swiadek Adrianne. Pokazuje nam nasz portret.
Dziewczyna bierze obraz i uśmiecha się szeroko. Prezent zdecydowanie przypadł mojej żonie do gustu.
- Zobacz. Możemy powiesić w salonie. Jest świetny.  Dziękujemy.
- Piękny - zgadzam się.
- Szczescia - usmiecha sie do nas i odchodzi.
- Jedziemy do domu? - Adrianne opiera glowe o moje ramie. - Chyba kazdy juz ze mna tanczyl.
-Co tylko chcesz piękna - całuje ją w skron.
- Chodz, piekny - podaje mi reke i pomaga wstac.
Zegnamy sie z goscmi i udajemy do auta.
To ona kieruje więc w domu jesteśmy dopiero półtorej godziny później.
- Powiem ci, ze wygladam jak beza. Mam duzo warstw - smieje sie, wchodzac ze mna do srodka.
- Wyglądasz jak... conajmniej bogini. - Poprawiam ją.
Patrzy na mnie z politowaniem. Ona nigdy nie zgodzi sie ze mna. No nigdy. Sadza mnie na kanapie i pomaga sie rozebrac z marynarki.
- Nie rób ze mnie aż takiej kaleki Aniołku. - całuje jej dłoń. - Obiecuję, że jeszcze przeniosę cię przez próg - mówię najszczerzej jak potrafię.
- Trzymam za slowo, najdrozszy - pochyla sie, opierajac czolo o moje.
- Obiecuję - powtarzam i muskam jej usta.
Wplata palce w moje wlosy. Przez chwile trwamy w pocalunku,  po czym odsuwa sie i podchodzi do barku. Nalewa do szklanki whisky. Podaje mi ja.
- Nie dzisiaj. - odstawiam Naczynie i ciągne tą pyze na swoje kolana.
- Alez dzisiaj. Wlasnie dzisiaj ci pozwalam - laskocze mnie wlosami w policzek.
- Ale dzisiaj ich nie potrzebuje - mówię pewien tych słów.
- Dobrze - rozpina mi koszule. - Chcesz sie wykapac czy pojdziemy sie polozyc?
- Jak już mówiłem ta suknia jest nieziemska, ale jej czas chyba minął..
- Ach tak? - prostuje sie. - To moze ja zdejme? - przesuwa palcami po dekolcie.
- Chętnie ci w tym pomogę.
- Nie wolisz popatrzeć jak opada falami ja ten dywan? Tak tu?
- Skoro tak to przedstawiasz - uśmiecham się.
Mruga do mnie i rozpina gorstet. Potem zajmuje sie dołem sukni. W koncu staje w bialej, dopasowanej bieliźnie.
- I znowu tak bardzo piękna... - zachwycam się.
- Mogę to powiedzieć o moim mężu, który siedzi przede mną w seksownie rozpietej koszuli. Popatrz. Żeby do tego doszło, musiałam dobijać się do twoich drzwi.
- Miałem cię wtedy serdecznie dość..
- Tak, chyba do czasu, aż mi nie otworzyłeś - prycha.
- Oczywiście, że tak.
- Chodź - pomaga mi wstać.
Biorę kule i już znacznie z większym trudem idę do sypialni.
Adrianne pomaga mi się położyć i odkłada kule.
Wyciągam do niej dłoń i przyciągam do siebie. Kocham ją tak bardzo..
Mój anioł. Uratował mnie z upadku. Wyciągnął. Teraz wszystko jest takie lepsze.
Siada na moich kolanach i całuje mnie. Te najsłodsze usta świata.
- Więc dzisiaj jest to kiedy indziej? - rozpina mi pasek.
- Dzisiaj jestem cały twój, ale w zamian żądam ciebie.- składam krótkie pocałunki na jej wargach.
- Tak, kochanie - mruczy i schodzi niżej.
No cóż. To będzie długa noc.
~*~
- Ma pan córkę, panie Tomlinson - oznajmia lekarz, wychodzący z naszej sypialni. - Zdrową, śliczną córkę.
Uśmiecham się szeroko i wreszcie staję w miejscu. Od ponad godziny tylko chodziłem od ściany do ściany kompletnie nie wiedząc co ze sobą począć. Wchodzę do mojej żony i klękam przy łóżku.
- Jak się czujesz, Aniele?
- Strasznie zmęczona - mówi sennie. Lekko się uśmiecha. - I obolała.
- Moje biedactwo.. - całuje jej spocone czoło i przenoszę wzrok na córeczkę. - Cześć Barbie, mój skarbie.
Leży w jej ramionach w białym puchatym kocyku. Jeszcze nie wie co się dzieje. Ale nie śpi. Patrzy na mnie.
- Jesteś śliczna jak twoja mamusia, wiesz? - najdelikatniej jak potrafię przejeżdżam palcem po jej policzku.
- Weź ją na ręce - szepcze.
- Jest za mała - mówię przestraszony
- Jest maleńka. Ale nie zrobisz jej krzywdy, kochanie. To Twoja Córka.
- Moja córeczka.. - blondynka powoli daje mi ją na ręce.
Patrzę w malutką istotę, która wniesie tu radość. Było ciężko. Najpierw mój powrót do zdrowia, a potem gdy chcieliśmy mieć dziecko, nie mogliśmy.
Adrianne miała duży kłopot by zajść, a potem utrzymać ciążę. Te dziewięć miesięcy praktycznie cały czas leżała.
Ciągle mnie przepraszała. Wstrzymała studia. Robiła wszystko, co kazał lekarz prowadzący. No i jest nasze cudo. Ten kwiatuszek.
- Dziękuję - szepczę, patrząc na mojego Anioła. - Tak bardzo ci dziękuję.
- Kocham cię.
- Kocham cię mój Aniele.

wtorek, 18 sierpnia 2015

Rozdział 10

Siedzę w salonie z mamą. Jutro mam oddać referat. Muszę iść do Lou i wydrukować go. Ale nie mam teraz czasu. Jestem taka wściekła. Za moimi plecami ustaliła, że przeniesie mnie na inną uczelnie. Do innego kraju.  Na inny kontynent! 
- Posłuchaj - łapie moją dłoń. - Nie mogę pozwolić, abyś zniszczyła sobie życie. Znam tego mężczyznę. Wariat. Nie warty ciebie. Jeśli chcesz mojego wsparcia i pieniędzy, skończ to.
- Nic o nim nie wiesz. Nie znasz go tak dobrze jak ja. - ta rozmowa trwa już prawie godzinę, ale żadna z nas się nie ugina.
- Byłam z nim do jasnej cholery - unosi głos. Tego nie wiedziałam.
- Co takiego? - pytam zdziwiona.
- Ach. Teraz zaciekawiona - podnosi się z kanapy. - Przelotny romans. Niecały miesiąc - macha ręką, mówiąc chłodnym tonem. - Nie życzę sobie, żeby i moja córka się w to bawiła.
- Jestem dorosła - mówię krótko.
- Teraz to ty jesteś szmatą - syczy. Cała jest czerwona ze złości. Podnoszę się z fotela. Chcę coś powiedzieć, ale po prostu mnie zatkało. Nie wierzę. Ona...Nie. Nie. Wycofuję się i wychodzę z mieszkania. Zbiegam na dół. Obraz rozmazują moje łzy. Ocieram je, ale płyną kolejne. Potem to tylko ułamek sekundy. Uderzenie, krzyk, upadek.
Ciche pikanie dociera do moich uszu. Nie mam siły podnieść powiek. Jestem taka zmęczona. Wszystko mnie boli. 
- Tak, to tylko złamane zebro i ręką - słyszę lekarza. - Powinna się obudzić, panie Tomlinson, już dzisiaj.
- Jakoś tego nie robi - warczy mężczyzna. Tak dobrze mi znany głos jest czystą mieszanką złości, żalu i przerażenia.
Jest tutaj. Wypadek...Pamiętam. Ten samochód. To moja wina.
Wszystko stało się tak szybko.. Projekt! Jak długo tu leżę? O nie, nie, nie.. Pikanie wokół mnie staje się znacznie szybsze.
- Proszę się odsunąć - to lekarz. Coś przy mnie robi.  - Ciśnienie skacze.
- Zrób coś do cholery - nie potrafię wyobrazić sobie jak teraz wygląda Louis . Wydaje się być przepełniony rozpaczą.
Tym bardziej się denerwuję. To ja go doprowadzilam do takiego stanu.
Słyszę ruch po mojej lewej stronie i po chwili czuję dotyk na dłoni. 
- Aniołku... wróć już do mnie z tych gwiazd. Kiedyś znów je odwiedzimy. Razem, obiecuję. Ale jeszcze nie teraz..
Słysząc jego słowa, znów  staram się otworzyć oczy. Proszę. Muszę dać radę. Dla niego.
Widzę strugi światła i po chwili oślepia mnie jasność lamp.
Mrugam oczami. Próbuję dostosować wzrok.
- Rób coś! Obudziła się! Moja piękność... - brunet całuje moją dłoń. Cały czas jest obok.
- Słyszy mnie pani? - lekarz pochyla się nade mną. Kiwam głową.
- Spokojnie.- instruuje mnie. - Powoli dochodzimy do siebie. Jest pani w szpitalu. Pamiętasz co się stało?
- Picia - chrypię. Nie jestem w stanie mówić.  Czuję suchość.
- Już - Louis gwałtownie się podnosi i wkłada słomkę do moich ust.
Już po chwili jest zdecydowanie lepiej. Odstawia butelkę wody na szafkę. 
- Wypadek - odpowiadam.
- Ciii.. spokojnie, Adrianne. Wszystko jest dobrze - składa pocałunek na moim czole.
- Mój projekt - patrzę na niego zmartwiona. Co z nim?  Nie jest za późno?
- Proszę cię, Aniołku. Spokojnie. Tylko spokojnie..
Znów to szybsze pikanie.  To nie moja wina, że się denerwuję. Próbuję usiąść, ale żebra odmawiają posłuszeństwa. Jeszcze ta ręka. Jest cudownie. 
- Lou, powiedz. Ile spałam?
- Trzy dni. - odpowiada smutno. - Adrianne, teraz najważniejsze jest twoje zdrowie.
Lekarz zostawia nas samych. Objaśnił co mi jest. Czyli to co już usłyszałam wcześniej.
Louis bierze krzesło i stawia je obok łóżka, by po chwili na nim usiąść. Posyła mi uśmiech i po raz kolejny całuje mnie w dłoń.
- Przepraszam. Moja mama powiedziała mi...- biorę głęboki oddech.
- Aniele nie denerwuj się - prosi chyba już setny raz. - Odpoczywamy tak?
- Mój projekt - jęczę smutno.
- Jeszcze jest czas. Musimy go oddać do piątku. Twoja mama pojedzie i wszystko wróci so normy.
- Ona już mnie przeniosła do Ameryki. Czemu mi nie powiedziałeś, że byliście razem? - mrużę oczy. Czuję złość. I ból.
- Na początku nie wiedziałem, że właśnie ona jest twoją matką. To przeszłość.. Teraz liczysz się tylko ty. Wezmę cię do siebie, będziesz miała najlepszą opiekę pod słońcem.
Oddycham coraz spokojniej. Zdążę oddać projekt. No i Lou jest przy mnie. To pocieszające.
Wychodzi dopiero wieczorem, kiedy ma przyjść moja matka.
Nie chcę z nią rozmawiać. Nie po tym co powiedziała.
- Adrianne, moje maleństwo.. - zaczyna lamentować.
- Idź stąd  - nie proszę. Żądam.
- Popatrz tylko co najlepszego zrobił. Wrócisz ze mną - mówi stanowczo.
- Nigdy. Idź stąd. To twoja wina.
- Jak możesz? - wstaje oburzona.
- Wtrącasz się w nie swoje sprawy. Wyzywasz mnie.
- Chcę ci otworzyć oczy dziecko!
- Odczep się w końcu! Kocham cię, ale to jesteś nie do zniesienia! Nie masz prawa wybierać mi chłopaków.
- Wracasz do nowego Jorku - kończy i wychodzi.
Zamykam oczy i czuję łzy na policzkach. Płaczę w ciszy zmęczona tym wszystkim. Ona jest niesprawiedliwa.
Nawet nie wiem kiedy mój organizm się poddaje i zasypiam.
Budzi mnie pielęgniarka. Podpina nową kroplówkę. Jest już rano. Później przychodzi lekarz 
i oznajmia mi, że wyjdę dopiero w środę, czyli za tydzień.
Ja się załamię. Kto za mnie odniesie projekt?
Zamykam oczy i za wszelką cenę staram się uspokoić to cholerne pikanie. Wszystko poszło się pieprzyć. Kłótnia z mamą. Ten szpital. Cała ta chora sytuacja.
Brunet odwiedza mnie dosłownie minutę po tym jak możliwe są odwiedziny. Wchodzi do sali z trzema wielkimi siatami.
- Nie żartuj - mruczę rozbawiona. On potrafi mi poprawić humor.
- To tylko na dzisiaj - zaznacza.
- To dużo. Co ty tam masz?
- Wszystko co ci potrzeba.
- Do środy starczy. Dziękuję. Jesteś kochany.
- Oczywiście, że jestem - pochyla się i muska moje wargi.
Podnoszę zdrową rękę, żeby pogłaskać jego policzek.
- Masz ochotę na pomarańcz? Na pewno masz - wyciąga owoc i zaczyna go obierać.
Potem pomaga mi usiąść. Krzywię się lekko i biorę kawałek pomarańczy. Jest słodka i dobra. Louis kupił mi chyba wszystkie owoce świata. Niektórych nawet wcześniej na oczy nie widziałam.
- Kochanie, mógłbyś zanieść mój referat? - robię oczy zbitego pieska.
- Jesteś pewna, że nic więcej nie chcesz tam poprawić?
- Najpewniejsza. Jest idealnie.
- A mama? Zostaniesz tu prawda? Przecież referat, wszystko...
- Nie wiem - mówię szczerze. - Przyszła do mnie wczoraj i pożegnała mnie słowami, że wracam do Ameryki.
- Co? Przecież nie możesz.. - w jego oczach pojawia się strach.
- Nie mam na to wpływu. To ona płaci za studia - przełykam ślinę i odwracam wzrok.
- Przecież mam pieniądze.
- Przestań. Nie wezmę od ciebie nic.
- Przecież wiesz, że chciałbym dać ci wszystko.
Patrzę na niego przez chwilę. Nienawidzę się z nim kłócić. Ten jego żal i smutek w głosie. Mnie też to boli.
- Proszę cię, Aniołku..
- Nie mogę brać od ciebie pieniędzy. Żadnych. A sama nie pracuję - przecieram dłonią oczy.
- Proszę, nie zabieraj mi siebie. - klęka przy łóżku z moją dłonią przy ustach. - Błagam Aniołku..
- Hej...wstań. Lou to nie ode mnie zależy.
- Tylko od ciebie kochanie Ty moje.. - wydaje się być na skraju łez.
Zamykam oczy. Nie mogę. Mam okropne wyrzuty sumienia. Kiedy patrzę w jakim jestem stanie...To boli.
Siedzi ze mną dwie godziny i idzie do domu. Pod wieczór wraca z obrazem i referatem.
- Czemu tutaj to przyniosłeś? - pytam. Ciekawa. Przytulam policzek do poduszki.
- Chciałem to zawieźć, ale chyba nie jest skończone.
- Nie? - siadam ostrożnie.
Podaję mi referat i konspekt. No tak, zapomniałam o podpisie i swoim i Louisa.
Składam podpis w odpowiednim miejscu. Podaję długopis mężczyźnie.
- Teraz ty - uśmiecham się.
- Właśnie - mówi poważnym i chłodnym tonem. - Mam warunek. - bierze głęboki oddech i prostuje się. - Podpisze twoją pracę, jeśli zgodzisz się zostać moją żoną. - jego głos jest surowy,on chcę żebym myślała, że taki teraz jest , ale oczy mówią wszystko.
Boi się. Widzę mieszankę uczuć. Strachu, nadziei, czułości. A mnie po prostu zatyka. Siedzę i patrzę to na niego to na kartkę.
- Nie mogę tego zrobić - mówię. - Bo wtedy uznasz, że robię to dla tego papierka.
- Nie mogę pozwolić ci odejść. - odpowiada i znów klęka przy moim łóżku. - Jeśli do roku nie będziesz pewna, że mnie kochasz, pozwolę ci odejść.
- Tyle, że ja cię kocham. Kocham - czuję łzy na policzkach. - Ale nie nadaję się ani na żonę ani na twoją partnerkę. Chciałeś tylko układu. Pamiętasz? A ja mam wyjechać. Nie chcę, abyś myślał, że Cię wykorzystuję. Bo tak nie jest.
- Aniele na nie dam rady bez ciebie żyć.
- Ale to pochopne...
- Przecież mnie kochasz.
- Tak. A ty się przecież teraz...a gdzie pierścionek? - droczę się i pochylam. Jęczę z bólu, ale udaję mi się pocałować go we włosy.
- Proszę, powiedz jeśli cokolwiek ci się w nim nie podoba..- sięga ręką do kieszeni spodni i wyciąga pudełeczko. - Twoje skrzydła Aniele...
Oniemiała patrzę na pierścionek. Boże, kiedy on go kupił? Nie ważne! Jak udało mu się wybrać tak idealny i piękny...Co chwila otwieram i zamykam usta. Nie wiem, co powiedzieć. Kiwam tylko głową.
- Tak? Boże, na prawdę tak?
- Tak - uśmiecham się, machając ręką przed oczami. Nie będę płakać.
Wstaje i mnie całuje. Długo i czule.
Śmieję się w jego usta. Jest najlepszy. I nie poprawny. Też sobie wybrał miejsce.
- Podpisik proszę.
- Powtórzę to samo w urzędzie - jeszcze raz muska moje wargi.
Uśmiecham się do niego. Patrzę jak składa podpis. Potem przenoszę wzrok na pierścionek.
- To co? Pewnie pójdę.
- Zostań jeszcze. Póki cie nie wygonią.
- Referat skarbie.. - ponownie ląduje na kolanach przede mną.
- Czy ty nie możesz sobie po prostu podsunąć krzesła?
- Muszę iść - tłumaczy.
- Dobrze - poddaję się.
- Kocham Cię - bierze wszystko i wychodzi.
Uśmiecham się pod nosem i zakrywam kołdrą. Próbuję zasnąć. Nawet szybko mi się to udaje. ~Louis~ 
Ubieram się w spodnie w pośpiechu zbiegając po schodach. W nocy stan Adrianne nagle się pogorszył. Płuco osunęło się, sprawiając jej trudność w oddychaniu. Zadzwonili bo na moją prośbę podała mój numer. Biorę kluczyki i wypalam z domu nawet go nie zamykając. Już po chwili jestem w drodze.
Nie potrafię skupić się na niczym. Wiem gdzie jechać, ale nic poza tym nie istnieje. Jest za późno. Zauważam, że auto wyjeżdżające nie ustępuje pierwszeństwa. Moment i uderzenie. Huk. Ból. Pęknięta szyba. Czuję krew na ustach. Ja nie...Muszę...

sobota, 8 sierpnia 2015

Rozdział 9

~Adrianne~
Idę korytarzem uczelni. Mija studentów. Widzę swój obraz na ścianie i uśmiecham się jak dziecko. Cieszę się, że inni mogą go podziwiać. To mój mały sukces. A drugi to taki, że właśnie zaliczyłam ważny egzamin.  Jestem z siebie dumna. Muszę powiedzieć Lou. Wybiegam z uczelni. Zamiast taksówki widzę mercedesa. Louis! Mężczyzna stoi oparty o samochód i patrzy na budynek przed nim. Chyba rzeczywiście mu tego brakuje. Mógłby uczyć. Chciałabym mieć z nim zajęcia. Wiem, że umie zaciekawić rozmową. Sprawić, że coś się wyniesie z takiego wykładu. Może ktoś da mu szansę.
Podchodzę bliżej i z wahaniem oplatam jego szyję. Nie wiem, czy mogę to zrobić w miejscu publicznym.
- Cześć Aniele. - patrzy na mnie wyrwany z zamyślenia. - Masz dobry humor - wydaje się być tym faktem bardzo zadowolony.
- Zdałam egzamin! - piszczę. Muszę się pochwalić. Inaczej nie wytrzymam. - No i mój obraz wisi tam - pokazuję za siebie.
- Cudownie - uśmiecha się szeroko i przyciąga moją talię bardziej do siebie. - Więc jedziemy na zakupy.
- Tak? A jakie? - całuję go w policzek.
Uwielbiam zapach jego perfum. Boże, upajają mnie.
- Adrianne? - słyszę za sobą kobiecy, dobrze znany głos. O nie..
Odwracam się powoli i dostrzegam mamę z kamiennym wyrazem twarzy.
Jak zwykle wygląda jak z katalogu. Dopasowana sukienka z drogiego sklepu, fryzura, jakby dopiero wyszła od fryzjera. Makijaż idealnie dopracowany. Jej wzrok nie wróży nic dobrego.
- Mamo - przełykam ślinę, czując suchość. - Co tu robisz?
- Przyleciałam odwiedzić moją córkę - mówi lodowatym głosem.
- Mogłaś zadzwonić - podchodzę do niej.
- Nie widziałam takiej potrzeby. - przytula mnie do siebie.
Stoję przez chwilę nieruchomo. Obejmuje mnie, a ja nie wiem, czy tęskniłam. Po części tak. Ale nie lubię tej srogiej strony mojej matki.
- Mamo - odsuwam się. - Poznaj Louisa. Louis to moja mama - wzdycham ciężko.
Oboje patrzą na siebie przez chwilę. Mężczyzna tylko skina głową na przywitanie.
- Chyba musimy porozmawiać - mówi do mnie matka. - Już. Idziemy. Pożegnaj się.
Nawet nie zauważyłam kiedy Louis przeszedł na drugą stronę auta i stamtąd na mnie patrzy.
- Zadzwonisz wieczorem? - pytam z nadzieją w głosie.
- Jasne Ani... Adrianne.
Macham do niego i łapię matkę za rękę. Idziemy do metra.
- Nic mi nie powiesz? - słyszę od kobiety.
- Mogłaś być milsza - wyrzucam z siebie.
- Adrianne, kim jest ten mężczyzna?
- Moim chłopakiem - siadam w wagonie. Nie wiem kim jest. Kimś bardzo dla mnie ważnym.
- A ile ma lat droga panno? - jest wściekła czego kompletnie nie rozumiem.
- O co ci chodzi? - odwracam głowę w jej stronę. - Przyjeżdżasz i odstawiasz tu scenki.
- Nie podoba mi się to co robisz. Ile ma lat? No pytam.
- Trzydzieści sześć - patrzę na nią uważnie.
- Cudownie.. - prycha czerwieniejąc ze złości.
- Mamo, czy to jest ważne? Ja ci do życia prywatnego nie zaglądam. Nie obchodzi mnie z iloma sypiasz.
- Jak ty się odzywasz.? - świetnie. Zapowiada się cudowny weekend.
Wracamy do mojego domu. Mama sprawdza porządek. Traktuje mnie, jak dziecko. Upomina, poprawia. Nie wytrzymam. Próbuję malować obraz na projekt. Siedzi i wypytuje jaki projekt 
i o czym.
Na prawdę ledwo wytrzymuje. Nie chcę na nią nakrzyczeć. 
- Skąd znasz tego całego Louisa? - pyta obrażona.
- Jest tematem mojego referatu. DO PROJEKTU - cedzę przez zęby.
- Podobno studiujesz rysunek, a nie anatomie.
Zaciskam rękę na pedzlu. No zaraz zrobię jej krzywdę. Odgarniam włosy i skupiam wzrok na sztaludze. Ona jednak nie przestaje gadać. Mija chyba godzinę, a udaje się choć trochę wyłączyć. Idę do swojej sypialni. Biorę telefon i opadam na łóżko.
Wiesz, że to zabrzmi okropnie, ale chciałabym żeby już pojechała. Ona jest denerwująca. Miesza się w nie swoje sprawy. Słyszę jak drzwi w pokoju obok się zamykają. Właśnie tak. Idź spać kochana, ale nieznośna babo.
Po chwili mój telefon zaczyna dzwonić. Lou...Uśmiecham się, odbierając.
- Cześć Aniołku. - mówi miękko.
- Cześć, Lou. Przepraszam za mamę. Jest niepoprawna.
- Rozumiem, o to się nie martw. - zapewnia mnie.
- Zostaje na weekend.
- No cóż... - Louis nigdy nie kłamie. Woli przemilczeć niektóre sprawy.
- Będziesz za mną tęsknić? Bo chciałabym, abyś teraz przyjechał. Mama śpi i...proszę.
- Na prawdę wolałbym jej nie spotkać.
- Nie spotkasz. Obiecuję - namawiam go.
- Będę za pół godziny. - Rozłącza się pozostawiając mnie zadowoloną.
Odkładam telefon i wstaję. Idę pod szybki prysznic. Odświeżam ciało. Louis przyjedzie specjalnie dla mnie. Nie chcę żeby musiał tego żałować. Mama na pewno będzie spała. Zresztą on wyjdzie tak, żeby nie zauważyła.
Ściele ładnie łóżko i w ręczniku podchodzę do szafy.
Wyciągam bieliznę, którą od razu zakładam.
Louis Przyjeżdża trochę po północy. Czyli łamał przepisy jeszcze bardziej niż zwykle.
- Hej - wpuszczam go do mieszkania z uśmiechem.
Łapię jego dłoń i prowadzę do sypialni. Na sobie mam tylko cienkich szlafrok. 
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że nie tylko ja tęsknię.
Śmieję się pod nosem.
- Jesteś ważny. Co w tym dziwnego?
Przyciąga mnie gwałtownie i bez ceregieli całuje.
Zaskoczona napastowaniem moich ust, staram się nadążyć w oddawaniu pocałunków. Po chwili odpycham go od siebie.
- Lou...- robię się cała czerwona. - Chciałam ci...No wiesz...
- Innym razem - znów bez dania mi czasu na chociażby oddech, łączy nasze usta.
Trzyma moją twarz w swoich dłoniach, zachłannie mnie całując. Rozpinam pasek jego spodni. Pcha mnie na łóżko i ściąga jeansy. Przez przypadek uderza nogą w kant łóżka. Zakrywam usta, powstrzymując śmiech. Musimy być cicho.
- Kurwa.. - krzyczy szeptem. 
Pierwszy raz przy mnie użył takiego słowa czym jeszcze bardziej mnie rozśmiesza.
Przekręcam się na brzuch i wybucham śmiechem w poduszkę. Biedak.
- Twoje łóżko skrzypi - wyrzuca mi.
- Hm...to może dywan? - sugeruję, cały czas się śmiejąc.
W ciągu kilku sekund jestem przyparta do ściany twarzą. Louis stoi tuż za mną. 
- Skoro wolisz tyłem do mnie.. - wjeżdża ręką pod szlafrok i łapie za moje majtki.
Powstrzymuję pisk. On potrafi mnie zaskakiwać bez przerwy. Opieram płasko dłonie przed sobą.
- Mój Aniołek.. - Bielizna ląduje na moich kostkach.
- Louis, proszę...- coraz bardziej go potrzebuję.
- Musimy być cicho, pamiętasz? - pyta tuż przy moim uchu.
Kiwam głową. Patrzę w podłogę, słysząc jak zakłada gumkę.
Czuję jak kuca i wyswobadza moje nogi z majtek. 
- Rozumiesz więc, że to jak głośna potrafisz być jest małą niedogodnością. - ponownie wstaje 
i odwraca mnie do siebie. - Otwórz usta piękna. - prosi.
Opuszczam dłonie wzdłuż  ciała i otwieram buzię. Louis całuje moją dolną wargę i ostrożnie wkłada mi do ust moją bieliznę. 
- Musimy być cicho Aniołku - powtarza, widząc moją minę. Ponownie mnie odwraca w stronę ściany.
Masuje dłońmi moje pośladki. No leje mi się po nogach - myślę, coraz bardziej podniecona.
Łapie moje biodra i wchodzi we mnie całując moje ramię.
Porusza się mocno. Z każdym pchnięciem chcę jęczeć.
- Czuję się jak nastolatek.. - śmieje dosięgając dłońmi moich piersi.
Mruczę coś niewyraźnie. Jezu. Obojgu nam jest idealnie.
Dochodzimy w jednym czasie. Louis wyciąga mi z ust majtki i mocno mnie przytula. Drżę w jego ramionach. Czy on może mnie nigdy z nich nie wypuszczać?
- Mój skarb.. - całuje mnie w czoło.
Zamykam oczy. Proszę. Chcę, żeby był obok. Żeby dawał mi ciepło i bezpieczeństwo. Zmusza mnie do położenia się, sam zakłada bokserki i zajmuje miejsce za mną.
- Wiesz co? - odzywam się szeptem.
- Co takiego, Aniołku?
- Dziękuję. Teraz wiem, co to znaczy być szczęśliwą - zamykam oczy i zadowolona z tego, co mu wyznałam, zasypiam.
~*~
Do oddania pracy został mi tydzień. Mama wydzwania do mnie codziennie i próbuje przekonać, że Louis to pomyłka. To nie pomaga mi się skupić.
Nie wiem o co tej kobiecie chodzi. Przyjedzie w ten weekend. Mam dość. To nie jest jej sprawa.
Wychodzę z przymierzalni i pokazuje Louisowi kolejną już koszulkę nocną. Jest dziś strasznie marudny.
- Może sam coś wybierz, bo paraduję po sklepie pół naga - proponuję. Nie wiem, co go ugryzło.
- Poproszę ekspedientkę, żeby coś dała. - znika między regałami.
Wzdycham i wchodzę do przymierzalni. Zdejmuję z siebie koszulkę.
Louis wraca po pięciu minutach i daje mi trzy kolejne komplety. Ubieram się w czerwony. Satyna głaska moje ciało. Przeglądam się w lustrze i już  chcę wychodzić, gdy dzwoni mój telefon. No bez żartów.
Wyciągam go z torebki i odbieram.
- Halo?
- Właśnie dyskutowałam z dyrektorem Akademii w Nowym Jorku. Jest skłonny przyjąć cię na drugi rok - oznajmia moja matka.
- Co ty.. - w głowie mi się nie mieści, że na tak wielki tupet.
- Nie zostaniesz w Paryżu. Musisz się uczyć. A nie dawać jakiemuś facetowi.
- Jak możesz mówić mi tak okropne rzeczy?
- Bo widzę co robisz! Tacy mężczyźni chcą tylko jednego! - podnosi głos.
- Przykro mi, ale nie będę z tobą rozmawiać - mówię smutna i się rozłączam.
Chowam telefon do torebki. To mnie zabolało. Powinna mnie wspierać. A ona jasno mówi, że jestem jak dziwka.
Z rozmyślań wyrwa mnie głos Louisa zza drzwi.
- Adrianne?
- Idę - mrugam oczami, nie chcąc się rozpłakać.
- Znalazłem - gdy otwieram drzwi pierwsze co widzę to biały materiał. - Proszę, jeszcze tylko to.
- Dobrze - zabieram go i przebieram się. Ta koszulka podoba mi się najbardziej.
Przypomina... strój anioła. Pomimo podłej rozmowy sprzed chwili, delikatnie się uśmiecham.
Okręcam się i dotykam materiału. Jest zwiewna. Bardzo ładna. Subtelne piórka przy dekolcie wyglądają lekko i przyjemnie łaskoczą moją skórę.
- Lou? - otwieram drzwi.
Staje oniemiały i patrzy na mnie. Bez słowa ani jakiegokolwiek gestu.
- Podoba ci się, kochanie? - przekrzywiam głowę, uśmiechając się lekko.
- Twoje stopy nie powinny dotykać ziemi...
- Niestety nie posiadam skrzydeł.
Widzę błysk w jego oku i jak natłok myśli w tym momencie.
Podchodzę do Lou. Obejmuje mnie ramionami, a ja składam czuły pocałunek na jego ustach.
- Tak bardzo chciałbym znaleźć słowo, które mogłoby oddać... ciebie. - mówi głosem jakby był na skraju płaczu.
- Jeśli będę musiała odejść, to zrób wszystko, aby na to nie pozwolić - proszę go.
- Obiecuję - muska moje usta i prosi, żebym poszła się przebrać.
Gotowa wychodzę do niego. Idziemy razem do kasy. Nie Lubię Jak płaci. On jednak za każdym razem zapewnia mnie, że to nic wielkiego. Jasne. W ogóle. Ciekawa jestem skąd on ma pieniądze. Przecież nie pracuje.
Po skończonych zakupach jedziemy do niego. Chcemy popracować nad referatem. Zostały już dosłownie detale. Siedzimy przy stole. Stukam palcami w klawiaturę. Jego pomoc jest teraz bardzo przydatna. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze.
Obraz jest już gotowy, więc jestem spokojna o to czy zdążę.
- Mama chce mnie przenieść do Nowego Jorku - mówię drwiąco. - Jest uczulona na ciebie albo co...
- Nie chcę wchodzić między was Aniołku..
- A ja nie chcę, aby wtrącała się w moje życie - naciskam enter i gwałtownie zamykam laptopa. - Jestem dorosła. Ale nie. Ona zawsze musi postawić na swoim.
- Chce dla ciebie jak najlepiej. - próbuje mi tłumaczyć. - Oczywiście nie uważam, że ma rację.
- Boże - jęczę znów słysząc telefon. - Ona nie daje mi żyć. Jem kolację, dzwoni. Kąpię się, dzwoni. Uczę się, dzwoni. Kocham się z tobą, też kurczę dzwoni.
- Może ma tu gdzieś ukryte kamery?
- To nie jest wykluczone - pokazuję na niego palcem. Nie odbieram.
- Zobaczysz, przejdzie jej.
- Jak dopnie swego - kładę głowę na stół i zamykam oczy.
- Proszę, nie smuć się - słyszę nad sobą.
Jakoś nie umiem. Mam dość kontroli rodzicielskiej. Wzdycham w odpowiedzi.
- Wystarczy pracy na dzisiaj - podnosi mnie i idzie do kanapy.
Siada trzymając mnie na kolanach. Wszystko co dobre nie trwa długo. Wiem, że mama nie ustąpi. Może mi odciąć pieniądze.
- Kocham Cię wiesz? Nigdy nie myśl inaczej. Błagam..
Otwieram oczy i patrzę w jego. Są takie głębokie. Piękne. I szczere.
- Kochasz...
Całuje moje czoło i przytrzymuje przy nim usta.
~~~*~~~
Skarby, zajrzyjcie na nasze nowe opowiadanie Statek Marzeń