poniedziałek, 27 lipca 2015

Rozdział 8

Siedzę na schodach od tarasu i patrzę na ogród. Adrianne wykonała kawał niezłej roboty. Jej niebiańskie ręce sprawiły tu cuda. Nagle wszystko ożyło. Są kwiaty, są ładne doniczki. Jest sprzątnięta altanka i umyty grill. Trawę dokładnie skosiłem. Naprawdę mi się podoba. Teraz spędzam tu sporo czasu. Podnoszę szklankę z whisky, która stoi obok mnie i biorę duży łyk. Można się odstresować, patrząc na to piękno. Moja pomoc przyniosła odpowiednie skutki. Rektor został zawieszony. Jego miejsce zajął mój dobry kolega. Od tego zdarzenia minęły dwa tygodnie. Adrianne pracuje nad obrazem, ale o referacie nie zapomina. Kiedy jest u mnie, stara się nadrabiać zaległości. Teraz częściej korzysta z książek i notatek, niż z rozmowy ze mną. Mówi, że na razie skupia się na przeszłości. Jestem ciekawy efektu końcowego tego wszystkiego. Z całych sił życzę jej spełnienia każdego z jej marzeń. Chcę, żeby była szczęśliwa. Ona na to zasługuje. Jak najbardziej. Nie odsuwa mnie od siebie, co jest pocieszające. Spędzamy dosyć czasu po pracy nad jej projektem. I na rozmowach, i w łóżku, i na spacerach. Zwiedziliśmy pół Paryża w trzy dni. Nikt mnie jeszcze na taką długą wycieczkę nie wyciągnął. A tu proszę. Wystarczy, że tylko poprosi. Uśmiecham się pod nosem wspominając to jak zasnęła między kwiatkami. Oczywiście zrobiłem jej wtedy zdjęcie. Wyglądała... najpiękniej jak tylko można. Obraz warty zapamiętania. Gdybym umiał malować, na pewno bym to narysował. Uwiecznił na płótnie. Ale natura nie obdarowała mnie takim talentem.
Z myśli wyrywa mnie dotyk. Delikatne dłonie zasłaniają moje oczy.
- Adrianne, to nie jest zbyt trudne. Twoja skóra i zapach cię zdradzają.
- Oops - śmieję się, całując mnie we włosy.
Już po chwili odsłania mi oczy, ale zabiera szklankę.
- To moje - odwracam się do niej i zabieram swoją własność, drugą ręką unieruchamiając blondynkę przy swoim boku.
- Nie pij - prosi. - Zostaw to - próbuje sięgnąć po szkło. 
- Tylko łyk - negocjuję.
Wywraca oczami i siada mi na kolanach. Patrzy, jak przechylam szklankę i dopijam drinka. Odstawiam kryształ i kilka razy cmokam policzek Aniołka.
- Pracujemy dzisiaj? - odwraca głowę tak, że patrzy mi w oczy.
Delikatnie przejeżdża językiem po mojej dolnej wardze, smakując kropel whisky.
- Nad czym konkretnie chciałabyś popracować? - pytam kompletnie pochłonięty tym potężnie dla mnie erotycznym widokiem.
- Nad referatem? - proponuję, łapiąc mnie za rękę. Kładzie ją na swoim udzie. Biorę głęboki oddech. Czuję podniecenie. Pożądanie. Anne prowadzi moją bezwładną dłoń pod granatową spódniczkę. Wyczuwam tylko materiał cienkich...nie, to nie są rajstopy. Marszczę brwi i podsuwam szybkim ruchem spódnicę. Pończochy z paskami. Wow.
- Więc... - Odchrząkuje. -.. referat. - gładzę jej skórę i wkładam palec pod gumkę by po chwili strzeliła ona o skórę dziewczyny.
Piszczy, uśmiechając się. Patrzę, jak odgarnia jasne włosy na prawe ramię. Prostuje się, a ja dopiero teraz zauważam, że pod białą koszulą nie ma stanika.
- Tak. Referat. Pomyślałam, że mógłbyś być moim profesorem. A ja twoją studentką...hm? - sugeruję.
Szczęka mi opada niżej niż stoję. 
- Aniele co ty do cholery wyprawiasz? - jest tak cudownie sprośna, że trochę się obawiam.
Pochyla się do mojego ucha. - To jak, profesorze? - mruczy.
- Do środka - mówię krótko i klepię ją w tyłek żeby się pospieszyła. Jedno wiem. Nie wszystkie anioły są święte.
Uśmiechając się pod nosem, wchodzę za nią do domu. Zamykam za sobą drzwi tarasowe.
~*~
Siedzę w salonie na podłodze oparty o kanapę z Adrianne na moim torsie. Oboje jesteśmy nadzy, a nasze ciała zdobią liczne kropelki potu. Jednak w ogóle mi to nie przeszkadza. Mógłbym tak zostać na zawsze. Trzymać tego cudownego Anioła w ramionach. Zmęczeni po tej miłości, którą uprawialiśmy. Inne określenia nie oddadzą tej magii.
- Chyba przydałaby się nam kąpiel.. - proponuję cicho, całując jej ucho.
- Co tylko powiesz - odpowiada i podnosi się. - Powiesz mi coś więcej. O swojej rodzinie. Chcę poznać ciebie. Twoje uczucia. Twoje marzenia.
Uśmiecham się słysząc te słowa i prowadzę ją do łazienki. Puszczam wodę do sporych rozmiarów wanny.
Czuję na sobie wzrok Adrianne. Stoi przy umywalce, obejmując się dłońmi.
- Więc co byś chciała wiedzieć? - pytam, patrząc na nią przez ramię.
- Wymieniłam. Wszystko. Opowiedz o dzieciństwie. O ulubionym cieście mamy, o najfajniejszym prezencie na święta...
- Przecież wiele z tych rzeczy wiesz - przypominam sobie jak po raz pierwszy do mnie przyszła.
- Wiem tylko ogólne informacje - przytula się do moich pleców i całuje mnie w łopatki.
Pięknie tańczyła
- Mam sporą rodzinę, ale ostatnimi latami rzadko ich odwiedzam. Żony nie posiadam, dzieci również... przynajmniej nic mi na ten temat nie wiadomo.
- Zadziwiające. Uważam, że zasługujesz na kobietę, która będzie z tobą do końca życia - odpowiada.
- No cóż... powiedz jej, że jest mile widziana.
- Jak ją spotkam - uśmiecha się i wchodzi do wanny, a ja zaraz za nią. - Twój ulubiony kolor?
- Niebieski - odpowiadam odgarniając jej włosy na jedno ramię.
- Jak mój - mówi zadowolona. - Miejsce, gdzie chciałbyś wyjechać i zostać na zawsze?
- Obok ciebie. - mówię bez zawahania.
Boję się zakończenia projektu. Czy ona mnie zostawi i odejdzie? Zapomni...Ja nie będę umiał. Będę musiał zrobić coś, aby ją zatrzymać. Nawet zmusić.
- Tak bardzo cie potrzebuje.. - szepcze całując ją po szyi.
- Masz mnie - odpowiada równie cicho. - Całą...Ulubiona książka...- pyta z urywanym oddechem.
- Kamasutra.. - kłamieęledwo powstrzymując śmiech.
- Śmiem wierzyć. Mów prawdę - odwraca lekko głowę.
Muskam jej wargę i prostuje się.
- Nie mam. Co chwila mi się zmieniają.
Wzdycha. Ale nie przestaje. Pyta dalej. O filmy, poglądy, rodzinę, wspomnienia. Nawet o ulubione jedzenie i muzykę. Rozmawiamy o moich najciekawszych przeżyciach. Po prostu mówimy dziś tylko o mnie. Przez cały wieczór.)
Nie przeszkadza mi to jakoś bardzo. Ufam jej i otwieram się bez większego problemu. Chcę żeby mnie znała.
- Ulubiony...- przerywa w pół zdania, leżąc ze mną na łóżku.
- Co takiego? - pytam, nie wiedząc o co jej chodzi.
Nie odpowiada mi. Kiedy na nią patrzę zauważam, że odpłynęła.
Uśmiecham się i poprawiam mojemu Aniołkowi poduszki. Przykrywam ją szczelnie i sam zasypiam chwilę później.



wtorek, 14 lipca 2015

Rozdział 7

Gdy otwieram oczy za oknem właśnie się rozjaśnia. Czuję, że leżę w ramionach Louisa, który spokojnie śpi pode mną. Uśmiecham się. Patrzę na niego. Jest piękny. Długie rzęsy, malinowe usta i ostre rysy twarzy. Czasem mam wrażenie, że jak dotknę jego policzka to się skaleczę.
Mruczy coś cicho i przyciąga mnie jeszcze bliżej. Satynowa pościel jest nagrzana od naszych ciał, co przyjemnie daje mi ciepło.
Boże. Która jest godzina?! Zajęcia...Na pewno jestem już spóźniona. Siadam gwałtownie przez co nieumyślnie budzę mężczyznę. Otwiera oczy przestraszony i podpiera się na łokciu.
Rozglądam się. Gdzie tu jest telefon albo zegarek.
- Co się stało? - pyta zaspany i przejeżdża palcami po moim ramieniu.
- Moja zajęcia - mówię. - Która godzina?
- Ymm... - sięga do szuflady skąd wyciąga srebrny zegarek.  - W pół do piątej Aniele.
- O Boże - oddycham z ulgą i opadam na poduszkę.
Słyszę śmiech bruneta i on też ponownie się kładzie. Przytulam się do niego. Na jeszcze trochę możemy zasnąć. Jeszcze troszeczkę. Całuje mnie w głowę i obejmuje ręką moją talię. Znów wtulona w Lou, odpływam. Tym razem budzi mnie mężczyzna. Na tyle wcześnie, abym zdążyła się ogarnąć.
Tak jak obiecał zawozi mnie do mojego mieszkania i czeka, aż się przygotuje by dostarczyć mnie na uczelnie. Przebieram się w jeansy i koszulę. Myję zęby, a potem szybko nakładam makijaż. Włosy splatam w warkocz.
Biorę torbę i szybko zbiegam do samochodu. Louis zawozi mnie pod szkole. W czasie drogi nie rozmawiamy. Nuci pod nosem piosenkę z radia. Parkuje pod uczelnią i podaje mi papierową torbę i kubek kawy. 
- Przyjechać po ciebie?
- Chyba nie dam rady dzisiaj. Muszę skończyć obraz. Wiesz, ten co wczoraj ci pokazywałam - całuję go w policzek.
- Rozumiem - mówi przygasły. - Mam nadzieję, że będziesz miała udany dzień.
- Dziękuję - posyłam mu uśmiech i wysiadam. Macham Lou, a później wchodzę do środka. Rektor mnie zatrzymuje.
- Tak?
- Proszę ze mną pozwolić na chwilę - otwiera przede mną drzwi.
Marszczę brwi zdziwiona. Co on ode mnie chce? Nie rozumiem. Wchodzę do środka, czekając na wyjaśnienia.
- Powiem wprost. Pani studia tutaj są coraz bardziej zagrożone.
- Słucham? - otwieram szerzej oczy. - Co pan ma na myśli? Wykonuję wszystkie zaliczenia, chodzę na zajęcia, czesne jest opłacone. Nie rozumiem.
- Mamy nadmiar studentów. Trzeba dokonać pewnych selekcji. Nie ukrywam, że zarówno pani jak i pani koleżanki jesteście w lepszej sytuacji - podchodzi do mnie. - Możemy się dogadać.
- W jaki sposób? - pytam, patrząc na niego nieufnie.
- Oboje jesteśmy dorośli, panno Cansas - patrzy na mnie dobrze wiedząc, że rozumiem.
- Pan chyba żartuję - czuję się, jakby ktoś oblał mnie zimną wodą.
Od razu się prostuję. Nie ma mowy. Znowu ta głupia umowa coś za coś?!
- O byt trzeba walczyć. Powinna pani docenić moją propozycję - mówi służbowym głosem. - To wszystko.
Wychodzę z gabinetu, trzaskając drzwiami. Stracę studia. Stracę możliwość nauki, kariery, czegokolwiek. Żołądek robi fikołka. Jestem zdenerwowana. Na pewno się nie zgodzę na taką propozycję. Jednak na propozycje Tomlinsona przestałam. Boże... Co jestem w stanie zrobić dla mojej przyszłości. Przyśpieszam i wchodzę do damskiej łazienki. Rzucam torebkę na parapet. Zajęcia właśnie się zaczynają. Nie mam nastroju, aby na nie iść. Jestem zła i smutna. I rozdarta.
Ostrożnie podchodzę do lustra. Tak łatwo mnie przekonać? Co jeszcze zrobię, aby uratować sobie tyłek? Chcę mi się śmiać, gdy pomyślę sobie, jak szanowana jest ta szkoła. Z zewnątrz wszystko jest w porządku, a tak na prawdę... Louis miał rację.
Każdy dba o siebie. Tu wszędzie są układy. Nie zgodzisz się, wypadasz. Tak chyba będzie i tym razem. Nie zostanę dziwką rektora i nie będę równocześnie sypiać z Louisem, żeby pomógł zrobić mi projekt. To brzmi strasznie. Biorę głęboki oddech chcąc się uspokoić. Czuję się kompletnie bezradna. Kompletnie nie wiem co za chwilę może się ze mną stać. Ze mną i moją przyszłością. Powiem nie, wyrzuci mnie. Wiem o tym. Powiem tak, nie będę mogła na siebie patrzeć. Boże! Co za chora sytuacja. 
Pochylam się nad umywalką i patrzę w lustro. Po policzkach spływają mi łzy, zostawiając czarne ślady tuszu. Nie jestem jedyna. Zapewne innym dziewczynom również zawalił się świat. Jak można być tak okrutnym. Staramy się, dbamy o nasze wyniki. Uczymy się i pracujemy na sukces. A jeden człowiek potrafi to zaprzepaścić. Tak nie powinno być. Nie ma sensu żebym tu siedziała. Ale 
z drugiej strony nie chcę siedzieć w pustym mieszkaniu Może pójdę na spacer. Długi spacer. Aż ochłonę. Ocieram łzy i staram się doprowadzić do porządku. Po dziesięciu minutach wychodzę
i opuszczam budynek jak najszybciej. Idę w stronę pół elizejskich. Spaceruję, starając się nie myśleć o moim dylemacie. Podziwiam. Skupiam uwagę na ludziach, na ptakach, na kwiatach. Na wszystkim, byleby się wyłączyć. Metą jest wieża Eiffla. Siadam na ławce z kubkiem kawy od Louisa. Jest już lodowata. Trzymam ją w ręce,  patrząc przed siebie. Ludzie chodzą w te i wewte. Nie ruszam się. Czas mija nieubłaganie. Godzina? Dwie? Trzy?
Dopadają mnie wspomnienia z ostatniej nocy. Minuta za minutą z Louisem. Było idealnie. Nie dał mi odczuć dyskomfortu. Tego, że łączy nasz tyko referat. Podobało mi się. Wreszcie przez chwilę się uśmiecham. Już dawno nie czułam takiego strachu jaki towarzyszy mi od rana.
Wyciągam telefon i przewracam go w rękach. Po chwili postanawiam zadzwonić. Niestety okazuje się, że padł. Świetnie. Czy dzisiaj cały świat ma zamiar być przeciwko mnie?
Wzdycham, chowając komórkę. Nigdzie nie idę. W domu będę przytłoczona obrazami i książkami.
Wracam do domu dopiero pod wieczór. Pod moimi drzwiami siedzi Louis.
- Co tu robisz? - szukam kluczy w torebce, nie patrząc na niego. Nie mam humoru. To nie jest dobry dzień. Na nic.
- Dzwoniłaś, a potem nie miałem z tobą kontaktu - mówi z żalem.
- Mój telefon zaprzestał współpracować - wyjaśniam zmęczona.
- Martwiłem się. - wstaje i bierze moją twarz w dłonie. - Płakałaś.
- Nie. Jestem tylko zmęczona - zapewniam go.
- Martwię się - powtarza.
- Ciężki dzień na uczelni - uśmiecham się krzywo.
- Chcesz żebym poszedł. - stwierdza odsuwając się. - Dobrze, ale proszę żebyś uważała.
- Wejdź - otwieram drzwi. - Ale jedyne o czym marzę to łóżko i jedzenie. Albo na odwrót.
- Zrobię ci coś do jedzenia - proponuje
- Dziękuję - mówię wdzięczna. Pokazuję ręką w kierunku kuchni i idę do łazienki.
Przebieram się w wygodne dresy i myje twarz. Wychodzę z pomieszczenia. Louis każe mi usiąść, mówiąc że prawie gotowe. Zajmuję miejsce na kanapie. Jest taka wygodna. A poduszka taka miękka. Chyba odpływam. Gdy budzę się rano Louisa nie ma. Znajduję jedynie kartkę od niego.
" Wróciłem do siebie. Wydaję mi się, że towarzystwo było ostatnią rzeczą na jaką miałaś ochotę. Zadzwoń jeśli tylko będziesz czegoś potrzebować. Moje drzwi zawsze są dla ciebie otwarte. Pamiętaj.      Louis "
~Louis~
Obracam szklankę w dłoni. Piję whisky. Nie smakuje mi. Ale piję. Co mam robić? Czekam. W samotności i w ciszy. Jest niedziela. Taka sama jak sobota. Nie widzę różnicy.  Odchylam się i opieram o oparcie fotela. Przyglądam się płynowi w szkle. Taki alkohol... Jest w nim chyba więcej sensu niż codziennym funkcjonowaniu. Czuję się dziwnie opuszczony. Tylko dwa dni, a ja znów mam dosyć wszystkiego. Coś musiało się stać. Anioł tak po prostu by mnie nie zostawił.
Wstaję i podchodzę do drzwi balkonowych. Wychodzę na taras nie zaświecając światła pomimo tego, że jest już ciemno. I tak nie mam tu nic ciekawego do oglądania.
Rzeczywiście nie dbam o ogród. Nie mam na to ochoty. Nie obchodzi mnie to. Wypijam całą zawartość szklanki. Oj...i jest pusta. Siadam na krześle tarasowym. Chyba ktoś coś naprawia, bo ciągle słyszę pukanie. Opieram głowę o ścianę za mną i zamykam oczy. Niech to wszystko wokół się wyłączy.
- Louis, otwórz! Nie musisz, ale proszę! - słyszę tym razem głos.
Podnoszę się tylko dlatego, że to właśnie ten głos powoli zmierzam do drzwi i je otwieram. Dziewczyna stoi w drzwiach cała mokra i trzęsie się z zimna.
- Musimy porozmawiać - prosi.
Wpuszczam ją do środka przestraszony tym jak wygląda. Będzie chora, a tego bym nie chciał
Zostawiam ją w salonie i idę do łazienki. Biorę swoją koszulkę oraz ręcznik. Wracam do Adrianne. Bez pytań zdejmuję z niej skórzaną kurtkę oraz bluzkę. Wycieram jej włosy i szyję. Zauważam, że Anne płacze. Co? Dlaczego? Zakładam jej bluzkę i sadzam na kanapie. Muszę wiedzieć. 
- Nie będę już pracować nad referatem - szlocha. - Nie wiem, czy będziesz chciał się ze mną kontaktować, ale odchodzę z uczelni. Nie będę studiować - zakrywa twarz rękoma.
Kucam przy niej zszokowany i łapie te drobne dłonie w swoje. 
- Powiedz mi - proszę ją.
- Powiedziałam - dusi się łzami. - Moja nauka nie ma sensu.
- Aniołku co ty mówisz...
Kręci głową. Oplata moją szyję i mocno się przytula.
- Hej.. - siadam i biorę ją na kolana. Kołysze dziewczynę sam tłumiąc żal wywołany jej płaczem.
Próbuję ją uspokoić. Nie tak chciałem ją zobaczyć w drzwiach. Adrianne unosi głowę i odszukuje moich ust. Płacząc, całuje mnie zachłannie.
Z trudem się odsuwam i zmuszam ją by te niebieskie oczy patrzyły w moje. 
- Chcę ci pomóc. Pozwól mi proszę, inaczej umrę.
- Wyrzucą mnie...- bierze głęboki oddech. Już nie płacze, ale ma spazmy.
- Adrianne! - unoszę głos, żeby ją uspokoić. - Weź głęboki oddech. Spokojnie..
- Jutro mnie wyrzucą. Cały projekt nie ma sensu. Moja nauka też nie ma sensu - opiera głowę o moje ramię
- Co takiego się stało, że tak mówisz? - pytam.
- I tak nic z tym nie zrobisz.
- Aniołku, proszę..
- Mój rektor postawił mi ultimatum - bawi się swoimi włosami.
Od razu na myśl przychodzi mi co takiego może mieć na myśli i modlę się całym sobą żebym się mylił. Wtula się w moją szyję. Nie, nie, nie. To chyba jakiś żart. Nikt nie miał prawa jej czegoś takiego zaproponować. Jestem prawie pewny, że to oto właśnie chodzi. Wtula się w moją szyję. Nie, nie, nie. To chyba jakiś żart. Nikt nie miał prawa jej czegoś takiego zaproponować. Jestem prawie pewny, że to oto właśnie chodzi.
- Załatwię to - mówię cicho kołysząc ją cały czas.
- Nie załatwisz. On chce mnie. Jasno to powiedział.
- Ciii... - całuje ją we włosy i mocniej przytulam.
Zasypia w moich ramionach. Niosę ją do sypialni i rozbieram do majtek i koszulki. Przykrywam dziewczynę kołdrą.
Biorę laptopa i siadam w fotelu tak by mieć na nią oko. Otwieram pocztę i nie czekając ani chwili piszę do osób znacznie wyżej postawionych niż ja. Liczę na ich pomoc. Dziewczęta jak Adrianne na pewno Powiedzą prawdę, bowiem zapewne Aniołek nie jest jedyna. Sytuacja powtarza się, a ja nie puszcze tego płazem. Dzięki mojej interwencji i kontaktom, daje się coś zrobić. Otrzymuję kilka pozytywnych odpowiedzi. Zapewniają mnie, że postarają się to ukrócić. 
I bardzo dobrze. Pieprzony kretyn nie ma prawa uprzykrzać tym dziewczynom przyszłości. Kładę się dopiero nad ranem zmęczony myśleniem nad tym, że ja również mogłem skrzywdzić w ten sposób Aniołka. I wcale nie mam pewności, że tego nie zrobiłem. Ale może skoro tu jest, to mi ufa. Mam taką nadzieję.
Budzę się w pustym łóżku. Obok mnie leży poskładana bluzka. Wystraszony wstaję. Mogła odejść? Znowu? Zbiegam na dół, a moje serce szybko bije. Uspokaja się, kiedy widzę jak porusza się w kuchni, robiąc śniadanie.
- Jak się czujesz? - pytam, siadając przy wyspie. Za każdym razem mam wrażenie, że poprzednio nie doceniłem jej urody.
- Och - wystraszona odwraca się do mnie. - Cześć. Chyba dobrze, trochę lepiej. 
- Cieszę się - mówię, odczuwając choć trochę ulgę.
- Dziękuję - odstawia talerz na blat i wyciąga ręce, aby mnie przytulić. - Gdyby nie ty, zrobiłabym coś głupiego. Chciałam. Ale wolałam przyjść tu.
- Chodź tu - przyciągam ją do siebie i oplatam ramionami w talii. 
Jej słowa są straszne. Mrożą mi krew w żyłach. Gdyby tylko... Nie!  Nie chcę o tym myśleć.
- Naprawdę mi zależało - mówi w moją koszulkę.
- Powiedziałem, że to załatwię, więc to zrobię.
Unosi głowę i patrzy mi w oczy.
- Odtrąciłeś mnie wczoraj...
 Co takiego.? Piękności ty moje ja byłem przerażony..
Przesuwa rękoma po moim torsie.
- Potrzebuję twojej bliskości. Ciebie. Proszę.
- Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł - mój humor ponownie się ulatnia.
- Przepraszam, masz rację - odsuwa się i podaje mi talerz. - Smacznego.
karo:)
- Wczoraj przemyślałem parę spraw - sadzam ją na swoim kolanie i karmię, sam też jedząc. - Bardzo bym chciał, żebyś pozwoliła mi pomóc robię dokończyć referat. Nie przerywaj - mówię widząc, że otwiera usta. - Wrócisz na studia i wszystko będzie dobrze, obiecuję. Nie do tego piję. Chcę przeprosić za wszystko złe co zrobiłem i obiecuje tego nie powtórzę. Po prostu ci pomogę Aniołku - całuję jej nosek.
- Louis, ale ty nic złego nie zrobiłeś. Nie rozumiem... - patrzy na mnie uważnie. - A za pomoc ci dziękuję, jesteś kochany. Najlepszy.
- Tak, Adrianne - posyłam jej uśmiech nie tłumacząc dalej.
- Daj - zabiera mi widelec i to ona mnie karmi.
Pozwalam jej na to. Przez cały rynek trzymam dziewczynę blisko siebie. W końcu mi ucieka do ogrodu i upiera się, że zajmie się nim.
Myślę, że to dobry pomysł. Przynajmniej trochę się oderwie.
- Jutro możemy pojechać do sklepu. Kupisz co tylko będziesz tu chciała. Co ty na to?
- Nie możesz mi nic kupić - odpowiada zdziwiona.
- Mam na myśli ogród - wyjaśniam bojąc się, że znów pomyśli od sobie w ten okropny sposób
- Dobrze - teraz się uśmiecha. - Potrzebujemy paru rzeczy, masz rację. Ale ty kosisz trawę.
- Oczywiście - kiwam głową- ale nie teraz. Muszę jechać, jestem umówiony.
-W porządku. To mogę zostać?
- Nawet na resztę życia - puszczam jej oczko i idę do garażu.
Muszę załatwić to raz, a dobrze. Wsiadam do samochodu i wyjeżdżam z posesji.
Jadę do restauracji gdzie mam się spotkać z Wilsstonem. Uczy w akademii i wiem, że na pewno też mi pomoże.
- Witaj, Louis - podaje mi rękę.
Wymieniany uściski dłoni. Jesteś wściekły na tego złamasa więc mówię wszystko. Wyciągam każde świństwo nawet z przed lat. Mężczyzna słucha mnie uważnie. Jest gotów mi pomóc. Wie, co ten odwala. Ma zawiadomić prokuraturę i rozpowszechnić wszystko na uczelni.
- Zaradzimy coś temu - klepie mnie po ramieniu. - A co u ciebie?
- Trochę nudno bez uczelni.. - przyznaję.
- Robisz coś teraz? - dopija swoją kawę.
- Nic konkretnego.
- Ostatnio jakaś studentka cię szukała. Mam nadzieję, że nie jesteś zły za podanie namiarów.
- Stawiam ci do końca życia - odpowiadam ku jego zdziwieniu.
Patrzy na mnie przez chwilę, ale o nic nie pyta. Kontynuujemy rozmowę. Powoli się uspokajam. Teraz wiem, że może się udać rozwiązać tę sytuację.
~~~~~~*~~~~~~
Proszę, komentujcie. 5 komentarzy to strasznie mało jak na nasze blogi.

wtorek, 7 lipca 2015

Rozdział 6

~Adrianne~
Siedzę na zajęciach i prawie zasypiam. Przez całą noc malowałam obraz na projekt oraz obraz na zaliczenie. Jeden skończyłam, na drugi mam jeszcze trochę czasu. Spałam może godzinę. Naprawdę nie dłużej. Miałam wenę, nie wiedzieć czemu. Teraz słucham profesora Pierre. Mój umysł nie chce myśleć po francusku. Minuty lecą mi chaotycznie i nawet nie orientuje się kiedy kończy się ostatni z dzisiejszych wykładów. Opuszczam uczelnię, oddychając z ulgą. Mogę wracać do domu. Jest około siedemnastej. Dawno nie byłam tak głodna i tak zmęczona. Przed budynkiem znowu czeka na mnie taksówka. Teraz to nią wracam do domu po zajęciach. Louis można powiedzieć, że ją wynajął, a ja nie mam nic do gadania. To jeszcze nic. W środku na półce przy tylnym siedzeniu zawsze na eleganckiej tacy są dwa świeże croissanty i gorąca kawa. Nie mam pojęcia skąd ją bierze, ale jest przepyszna. To trwa już od półtora tygodnia. Nie powiem, że nie jest to ułatwienie. Nie chcę się 
z nim kłócić. Za każdym razem, kiedy mu czegoś odmawiam, ten smutek w jego oczach zabija. Poza tym nie chcę, aby miał mnie dość, bo marudzę. Bardzo go lubię, no i potrzebuję jego informacji. Książki, które ma w domu rzeczywiście są bardzo przydatne. Dzięki nim już sporo napisałam. Naprawdę nie wiem, jakbym sobie poradziła bez jego pomocy. Tylko dalej mnie zastanawia, co ja mogę mu dać w zamian. Jak na razie to on daje mi prawie wszystko. Począwszy od laptopa, aż po wynajętą taksówkę.
- Dzień dobry - Martin, bo tak nazywa się kierowca posyła mi szczery uśmiech kiedy wsiadam do środka. Od razu dociera do mnie zapach kawy i ciastek. Mmm..
- Dzień dobry - odpowiadam, biorąc croissanta.
Burczy mi w brzuchu. No już, już. Wgryzam się w miękkie ciasto, a mężczyzna rusza spod akademii. Patrzę przez okno, jak mijamy kolejne ulicy Paryża. Ale pięknie. Uwielbiam tę porę roku. Wiosna, wieczór. Różowe niebo i zachodzące słońce.
Uśmiecham się pod nosem biorąc do ręki kubek z kawą. W życiu nie pomyślałabym, że jazda do domu może być tak bardzo przyjemna.
- Dziękuję, Martin - kładę rękę na jego ramieniu, gdy parkuje. - Czy mogę w końcu zapłacić?
- Pan Tomlinson regularnie wyrównuje rachunki. - odpowiada zdziwiony moim pytaniem.
- Co za osioł - mówię pod nosem. - Dziękuję, do widzenia - zabieram torebkę i wysiadam.
Wchodzę do kamienicy. Idąc po schodach na moje piętro szukam w torebce kluczy do mieszkania. Mam. Wyciągam je i otwieram drzwi. Wchodzę do środka. Boże. Nareszcie. Rzucam wszystko na fotel i ściągając buty, idę do sypialni.
Zadowolona opadam na łóżko. Teraz nie znajdzie się już taka siła, która byłaby w stanie mnie stąd ściągnąć. Nie ma mowy. Wtulona w poduszkę zasypiam.
~*~
Czwartek mam całkowicie wolny, gdyż profesor od historii sztuki się rozchorował, a to jedyne zajęcia, jakie mam tego dnia. Powiedzieli nam o tym wcześniej. Dzięki temu nie musiałam iść na uczelnię. Siedzę przy wyspie i jem kanapki. Chciałabym dzisiaj popracować nad referatem. Muszę zadzwonić do Louisa.
Muszę korzystać z każdej wolnej chwili i okazji. Wydaje mi się że nie powinien robić problemów. Zazwyczaj chętnie zgadza się na nasze spotkania.
Lubię go. No i podoba mi się. Chociaż dalej uważam, że jest ekscentrykiem. Czasami jego słowa mnie szokują. Nie mogę nie zauważyć jak na mnie patrzy. Jak próbuje się zbliżyć, pocałować mnie... A przecież właśnie na tym miała polegać nasza umowa. Chciał mojego ciała. Jego zachowanie jest jednak zaskakujące.
Trzyma się na dystans. Ale jasno określił, czego pragnie. Więc nie rozumiem go. Nie chcę go wykorzystać
i zostawić z niczym. Dlatego wolałabym aby wziął co chciał.
Nie wiem co ja sama o tym myślę. Jaka byłaby moja reakcja. Co tak szczerze o tym myślę. Naprawdę nie wiem. Teraz mogę sobie mówić, że to nic takiego. Ale jakbym się zachowała w takim momencie? Wzdycham i sięgam po telefon. Czekam, aż Louis odbierze.
Robi to praktycznie od razu. 
- Słucham?
- Cześć - biorę do ręki kubek z kawą. - Możemy się dziś spotkać? Mam wolne.
- Oczywiście, znalazłem parę książek i wywiadów, które mogą Cię zainteresować.
- Jesteś wielki - piszczę głośno.
Słyszę jego śmiech. 
- Więc? O której mogę po ciebie przyjechać Aniele? - pyta miękko.
- Przyjdę sama, panie Tomlinson - proponuję uśmiechając się pod nosem.
- Wiesz, że nie ma takiej potrzeby.
- Proszę. I tak fundujesz mi taksówkę. To szaleństwo.
- Piękności ty moje... - jego głos kipi zachwytem.
Przygryzam wargę, wstając z krzesła. Zawsze rumienię się, gdy mnie komplementuje. A nie jestem taka nieśmiała. 
- O której mam być? - pytam, kierując się do sypialni.
- Wiesz, że moje drzwi zawsze są dla ciebie otwarte - teraz dostrzegam nutę nagany.
- Przepraszam. Wiem, pamiętam. Ale sam wiesz, że możesz gdzieś wyjść, albo...No nie wiem. Coś robić - odpowiadam ciszej.
- Czekam na ciebie Aniele.
- Poczekaj - Proszę. Nie chcę, aby się rozłączył. Przełykam ślinę, odstawiając kubek na komodę. Sięgam po koronkę bielizny. No i gdzie moja odwaga? - Louis...
- Tak? - chyba wychodzi do ogrodu bo słyszę rozsuwanie drzwi balkonowych.
- Chcesz mnie? - wyrzucam z siebie.
- Oczywiście, że tak. Przecież masz przyjść - jest zdezorientowany.
- Nie w ten sposób - siadam na fotelu.
- Adrianne, czy coś się stało? - zaniepokojony oddycha bardziej nerwowo co doskonale słyszę.
- Nie, Louis - zapewniam go. I jednak się denerwuje. Robiłam to już.  Nie raz. - Chcę wiedzieć, czy mnie dziś chcesz.
- Aniele wiesz, że pragnę cię jak ni... to nie jest rozmowa na telefon. - ucina. - Bądź gotowa za godzinę.
- Ale ja właśnie dlatego pytam - jęczę. - Dobra - rzucam telefon i podnoszę się.
Nie! Stop! Czy on powiedział, że będzie za godzinę?  Już za godzinę. Godzina to za mało. To bardzo za mało. Zaczynam panikować. Nogi się plączą kiedy chaotycznie biegam po mieszkaniu.
Muszę się ogarnąć. Nie zdążę. Oczywiście, że nie zdążę.Pod samym prysznicem schodzi mi dwadzieścia minut. Potem w ręczniku lecę wybrać ciuchy.
Sukienka? Nie wiem. A może jednak spodnie?
Decyzję pomaga mi podjąć zegar który uświadamia mi, że zostało niecałe pół godziny. Biorę kombinezon w kolorowe kwiaty.
Zakładam go i siadam przed lustrem. Rozczesuję w pośpiechu włosy. Suszę włosy i jeszcze lekko wilgotne związuje w kucyka.
Nakładam makijaż w pośpiechu. Jest delikatny. Używam cieni do powiek i biegnę dopić zimną już kawę. Równo
o dwunastej przyjeżdża Louis. Widzę przez okno jak czeka przy swoim samochodzie.
Zabieram torebkę. Jest mała i mogę ją przewiesić przez siebie. Wkładam do niej portfel i telefon, a po zamknięciu mieszkania lądują tam także klucze. Biorę  głęboki oddech i zbiegam na dol.
Mężczyzna otwiera mi drzwi od strony pasażera bez słowa. Wsiadam do środka zdenerwowana. Jest na mnie zły?
- Olśniewasz jak zwykle - patrzy na mnie kątem oka.
Odpowiadam tylko krótkim uśmiechem. Zapinam pas. Wtedy rusza. Bezpieczeństwo... Jedziemy bez nawet jednego słowa. Dopiero w połowie brunet przerywa ciszę.
- Proszę, teraz możemy kontynuować naszą rozmowę.
- To ty miałeś odpowiedzieć na pytanie - odwracam głowę i patrzę w jego stronę.
- Nie myślałem, że będę musiał to robić. - zaciska palce na kierownicy. - Ty na prawdę nie widzisz?
- Chciałeś kontynuować rozmowę - wyrzucam mu. Jestem zestresowana, czyli się denerwuję. A to znaczy, że wracamy do zachowania jak wtedy gdy błagałam go o wywiad.
Widzę jak uśmiecha się kpiąco pod nosem.
- Oj dziewczyno.. - kręci głową i przelotnie na mnie zerka. - Nie chcę robić nic wbrew tobie.
- Nie będziesz musiał. Chyba pamiętasz o co zapytałeś za pierwszym razem. Powiedziałam zgoda - wzruszam ramionami.
- Tak, pamiętam to bardzo dobrze. Chciałbym jednak żeby to nie było coś czego miałabyś później żałować. - nawet nie orientuje się kiedy wjeżdżamy do garażu.
- Nie będę - zapewniam go. Odchylam głowę do tyłu i opieram ją o zagłówek. Potem mogę żałować, że nie zaryzykowałam. Przecież to nic takiego.
- Chodź - wychodzi z auta i po chwili mi otwiera drzwi.
Podaję mu dłoń, a on pomaga mi wysiąść. Uśmiecham się do niego lekko. Odwzajemnia to, zamyka samochód
i prowadzi mnie do środka domu. Przepuszcza mnie w drzwiach. Od razu wchodzimy do salonu.Dostrzegam na ławie kilka książek ułożonych jedna na drugiej. Natomiast kanapa pokryta jest gazetami.
- To te materiały, tak? - odkładam torebkę na krzesło i kucam przy stoliku.
- Właśnie te - potwierdza idąc do kuchni.
No to nieźle. Będę miała co robić. Biorę laptop i siadam na dywanie.
- Jadłaś śniadanie? - słyszę zza ściany.
- Tak, kanapkę - odpowiadam głośno.
Otwieram pierwszą książkę. Jest stara, przynajmniej na taką wygląda. Ostrożnie przekładam kartki szukając czegoś konkretnego. Muszę korzystać również z tekstów źródłowych. Odnosić się do różnych rzeczy.
- Proszę- przed moim nosem pojawia się miska owoców.
- Dziękuję - stawiam ją obok kolana.
- Mogę jakoś pomóc?
- Tak. Usiądź - Proszę. - Zaczęłam malować obraz  przemijaniu. Nie wiem, czy się nadaje.
- Na pewno tak jest.
- Zobacz - podaję mu telefon ze zdjęciami i wracam do pracy.
- Widać, że nie jest skończony, ale zapowiada się świetnie - stwierdza po chwili.
Kiwam tylko głową. Czytam właśnie jeden z wywiadów.
- To szwajcarski naukowiec - tłumaczy mężczyzna i wraca do patrzenia w mój telefon.
Oby nie przeglądał zdjęć dalej. Dużo selfie. Jak każda dziewczyna. Robię je, ale nigdy nie ujrzą światła dziennego.
- Pójdę poszukać dalej - wstaję i słyszę jak się oddala. Razem spędzamy czas nad referatem aż do wieczora. Bardzo nas to wciągnęło. Bez pamięci.
Zamykam w końcu laptopa. Na dzisiaj wystarczy. Zdecydowanie. Wypijam kolejny kubek herbaty.
- Zaraz powinno przyjechać jedzenie.
- Przecież mogłam coś zrobić - odpowiadam.
- Mam znajomego, właściciela restauracji włoskiej. Ręczę za to jedzenie.
- Okej - podnoszę się. - Pójdę do łazienki - mówię i wychodzę z salonu.
Słyszę jak Louis w tym czasie sprząta w salonie po naszej rozmowie. Mam już niezły kawał roboty. Tylko dzięki niemu. Jest coraz bardziej pomocny. Łazienka do której wchodzę jest prawie cała czarna. Jedynie pojedyncze elementy w niej mają biały kolor. Pasuje do wystroju całego domu. Nowoczesna. Po paru minutach wracam do Louisa. Mężczyzna właśnie odbiera jedzenie od dostawcy i mu płaci. Zamyka drzwi i kiwa na mnie głową. Idziemy do kuchni. Pomagam mu wszystko wyłożyć na talerze.
- Masz piękny ogród - zaczynam temat. - Ale o niego nie dbasz. Tak nie można.
- Nie mam ręki do kwiatów, roślin i innych dupereli..
- Ale kosiarkę to chyba posiadasz.
- Chyba mam - kiwa głową.
- No właśnie. Z kwiatami mogę ci pomóc.
- To tylko badyle - macha ręką.Ja
- Wcale nie. To piękno. Trzeba o nie dbać - mówię obrażona.
- Widocznie mamy inne zdania
- Jesteś facetem, nic dziwnego. Przyjdę tu kiedyś i ogarnę to coś zwane ogrodem.
- Jeśli masz takie życzenie - wzrusza ramionami.
Patrzę przez okno. Ja po prostu nie mam wyjścia. Nie chcę, aby to miejsce odstraszało. A może tu być naprawdę ładnie. Wystarczy trochę wysiłku i chęci. Mężczyzna uśmiecha się delikatnie i delikatnie przeczesuje moje włosy po całej ich długości. Zrób to. Zrób to - powtarzam w myślach. Mam nadzieję, że w myślach.
- Nie wiem jak mam dziękować, że cie spotkałem..
Uśmiecham się lekko i kładę ręce na jego tors. A co ja takiego robię? Nie rozumiem, czemu jest mną zachwycony.
- Co poczujesz jeśli cię pocałuję? - pyta i dostrzegam na jego twarzy mieszankę zmartwienia i niepewności.
- Euforię? Przyjemność? Sama nie wiem - przenoszę wzrok na jego malinowe usta.
Widzę jak przelotnie się uśmiecha i po chwili czuję jego wargi na swoich. Najpierw to zapowiedź pocałunku. Muśnięcie. Delikatne jak piórko. Dopiero potem przyciska usta do moich, a ja od razu rozwieram wargi. Oplatam szyję Louisa, nie chcąc aby się odsunął. Czuję jak silne ramiona obejmują moją talię. W tym pocałunku jest coś takiego... nie potrafię tego określić. Zdecydowanie pragnę więcej. To mieszanka wszystkich emocji i doznań. Nie wiedziałam, że to może być aż tak przyjemne. Cudowne.
- Nieziemskie.. - szepcze minimalnie odsuwając się od moich ust.
- Są twoje usta - kończę za niego.
- Kiedy łączą się z twoim - gładzi powoli moje plecy.
Przesuwam rękoma po jego ramionach. Podziwiam jego mięśnie, który musiał wyrobić na siłowniach. Podziwiam niewielkie tatuaże na jego rękach. Wszystko w nim mi się podoba. Wszystko mnie do niego przyciąga. Nie rusza się, ani mi nie przerywa. Cierpliwie czeka pozwalając mi się poznawać. Dotykam palcami jego szyi. Przesuwam opuszkami wyżej. Wyczuwam ukłucia delikatnego zarostu. Gładzę policzek Lou.
- Taki zwyczajny, ziemski ja..
- Nie prawda - dotykam jego warg. - Nic ziemskiego nie ma w tobie. Jesteś niezwykły. Inny niż wszyscy.
- Aniele... - wzdycha patrząc mi w oczy.
- Chodźmy - wsuwam dłoń w jego.
Idę w stronę schodów na piętro. Jednak już na trzecim stopniu moje stopy nie dotykają ziemi. Mężczyzna podnosi mnie bez najmniejszego kłopotu.
Wchodzi na górę, jakbym ważyła dwa kilo. Całuję go po szyi bardzo subtelnie. Przesuwam nosem po jego obojczyku. Słyszę, jak otwiera drzwi. Brunet rozpina suwak na moich plecach i dopiero potem ostrożnie stawia mnie przed sobą. Patrząc na niego, zsuwam z siebie kombinezon. Wyswobadzam się też ze szpilek. Staję na dywanie boso w samej bieliźnie.
- Perfekcja w całej okazałości.. - mruczy z podziwem.
- Chciałabym zobaczyć ideał - wskazuję na niego.
Zdejmuje swoją koszulkę znów pochylając się przez co mogę ponownie poczuć jego usta. Oddaję pocałunek momentalnie. Kierujemy się w stronę łóżka na które opadam plecami chwilę później, a Louis zawisa nade mną opierając się na rękach po obu stronach mojej głowy.
- Masz bardzo ładną sypialnię - uśmiecham się niewinnie. - Po prostu jak z katalogu. Nie chcesz jej podziwiać?
- To pytanie jest absurdem biorąc pod uwagę, że mogę podziwiać ciebie.
Wplatam palce w jego włosy. Jego słowa są dla mnie bardzo ważne.
Jeszcze raz muska moje usta i przechodzi na szyję.
- Ał...poczekaj - szepczę.
Odsuwa się momentalnie i patrzy na mnie przestraszony.
- Co się stało?
- Nic, nic - uspokajam go i ściągam gumkę z włosów. To się naprawdę wrzyna, gdy człowiek leży.
- Wystraszyłaś mnie. - wyraźnie oddycha z ulgą.
Uśmiecham się przepraszająco i znów go całuje. Cudowne ma te usta. Oddaje pocałunek przytulając mnie do swojego ciała. Jest taki ciepły. Mogłabym tak leżeć godzinami. Czuję się bezpiecznie w jego ramionach. Przesuwa palcami i po chwili czuję że rozpina mój biustonosz.
Zsuwa ramiączka i zostaję pół naga. Zakrywam rękoma piersi.
- Jak możesz wstydzić się czegoś tak... doskonałego? - pyta z zachwytem, ale i zdziwieniem przez moją reakcje.
- Nie jestem doskonała.  Nie jestem idealna. Mam wiele wad, których nie chcesz dostrzec. A będziesz rozczarowany jeśli one nagle wyjdą. - patrzę wszędzie tylko nie na niego.
Marszczy brwi i patrzy na mnie uważnie.
- Masz wady - zgadza się ze mną. - Ale to przecież o to chodzi w tym wszystkim, by je zaakceptować. Dla mnie są po prostu idealne. Widzę wady, ale one należą do ciebie i to jest dla mnie istotne.
- Pocałuj mnie - mówię cichutko. Mój głos drży. Jego słowa są czułe i takie miłe. Sprawia, że czuję się sto razy lepiej.
Od razu spełnia moją prośbę jedną dłonią jeżdżąc wzdłuż mojej talii.
Rozluźniam się. Mam wrażenie, że on również. Ponownie czuję pocałunki na szyi, ale dosłownie chwilę później Louis pieści mój dekolt.
To zupełnie inne doznania niż moje poprzednie zbliżenia. Ci dwaj mężczyźni w ogóle nie dosięgają mu do pięt.
Wszystko robi powoli i bardzo, bardzo delikatnie, wręcz z namaszczeniem. Przez chwilę patrzy mi w oczy. Są takie ciemniejsze od pożądania. Włosy ma potargane. Wygląda seksownie. Posyła mi krótki uśmiech zauważając, że się mu przyglądam i schodzi coraz niżej. Dwie minuty i klęczy przed łóżkiem powoli pozbawiając mnie ostatniej części garderoby.
Odchylam głowę, czując się podniecona i zawstydzona jednocześnie. Oddycham niespokojnie. Obydwoje pragniemy siebie. Naszej jedności. Składam na mojej kobiecości jeden pocałunek
i z powrotem dane jest mi mieć go przed sobą.
Znów zaczynamy się całować. Wolno, namiętnie. Jest mi gorąco. Przesuwam ręką po jego torsie
i rozpinam mu spodnie. Pozbywa się ich nie opuszczając moich warg nawet na sekundę. Wreszcie oboje jesteśmy nadzy. Nie ma pomiędzy nami już nic. Oplatam jego szyję i całuję go za uchem.
- Proszę...Weź mnie - szepczę.
Czuję jak sięga po prezerwatywę i zabezpieczony powoli we mnie wchodzi. Jest bardzo delikatny. Rozpycha mnie, wolno się zagłębiając.
- Mój Anioł.. - powtarza raz za razem.
Jestem ogarnięta rozkoszą. Nic więcej się nie liczy. Tylko on i ja. Ten wieczór, potem noc. Długa, upojna noc.