wtorek, 14 lipca 2015

Rozdział 7

Gdy otwieram oczy za oknem właśnie się rozjaśnia. Czuję, że leżę w ramionach Louisa, który spokojnie śpi pode mną. Uśmiecham się. Patrzę na niego. Jest piękny. Długie rzęsy, malinowe usta i ostre rysy twarzy. Czasem mam wrażenie, że jak dotknę jego policzka to się skaleczę.
Mruczy coś cicho i przyciąga mnie jeszcze bliżej. Satynowa pościel jest nagrzana od naszych ciał, co przyjemnie daje mi ciepło.
Boże. Która jest godzina?! Zajęcia...Na pewno jestem już spóźniona. Siadam gwałtownie przez co nieumyślnie budzę mężczyznę. Otwiera oczy przestraszony i podpiera się na łokciu.
Rozglądam się. Gdzie tu jest telefon albo zegarek.
- Co się stało? - pyta zaspany i przejeżdża palcami po moim ramieniu.
- Moja zajęcia - mówię. - Która godzina?
- Ymm... - sięga do szuflady skąd wyciąga srebrny zegarek.  - W pół do piątej Aniele.
- O Boże - oddycham z ulgą i opadam na poduszkę.
Słyszę śmiech bruneta i on też ponownie się kładzie. Przytulam się do niego. Na jeszcze trochę możemy zasnąć. Jeszcze troszeczkę. Całuje mnie w głowę i obejmuje ręką moją talię. Znów wtulona w Lou, odpływam. Tym razem budzi mnie mężczyzna. Na tyle wcześnie, abym zdążyła się ogarnąć.
Tak jak obiecał zawozi mnie do mojego mieszkania i czeka, aż się przygotuje by dostarczyć mnie na uczelnie. Przebieram się w jeansy i koszulę. Myję zęby, a potem szybko nakładam makijaż. Włosy splatam w warkocz.
Biorę torbę i szybko zbiegam do samochodu. Louis zawozi mnie pod szkole. W czasie drogi nie rozmawiamy. Nuci pod nosem piosenkę z radia. Parkuje pod uczelnią i podaje mi papierową torbę i kubek kawy. 
- Przyjechać po ciebie?
- Chyba nie dam rady dzisiaj. Muszę skończyć obraz. Wiesz, ten co wczoraj ci pokazywałam - całuję go w policzek.
- Rozumiem - mówi przygasły. - Mam nadzieję, że będziesz miała udany dzień.
- Dziękuję - posyłam mu uśmiech i wysiadam. Macham Lou, a później wchodzę do środka. Rektor mnie zatrzymuje.
- Tak?
- Proszę ze mną pozwolić na chwilę - otwiera przede mną drzwi.
Marszczę brwi zdziwiona. Co on ode mnie chce? Nie rozumiem. Wchodzę do środka, czekając na wyjaśnienia.
- Powiem wprost. Pani studia tutaj są coraz bardziej zagrożone.
- Słucham? - otwieram szerzej oczy. - Co pan ma na myśli? Wykonuję wszystkie zaliczenia, chodzę na zajęcia, czesne jest opłacone. Nie rozumiem.
- Mamy nadmiar studentów. Trzeba dokonać pewnych selekcji. Nie ukrywam, że zarówno pani jak i pani koleżanki jesteście w lepszej sytuacji - podchodzi do mnie. - Możemy się dogadać.
- W jaki sposób? - pytam, patrząc na niego nieufnie.
- Oboje jesteśmy dorośli, panno Cansas - patrzy na mnie dobrze wiedząc, że rozumiem.
- Pan chyba żartuję - czuję się, jakby ktoś oblał mnie zimną wodą.
Od razu się prostuję. Nie ma mowy. Znowu ta głupia umowa coś za coś?!
- O byt trzeba walczyć. Powinna pani docenić moją propozycję - mówi służbowym głosem. - To wszystko.
Wychodzę z gabinetu, trzaskając drzwiami. Stracę studia. Stracę możliwość nauki, kariery, czegokolwiek. Żołądek robi fikołka. Jestem zdenerwowana. Na pewno się nie zgodzę na taką propozycję. Jednak na propozycje Tomlinsona przestałam. Boże... Co jestem w stanie zrobić dla mojej przyszłości. Przyśpieszam i wchodzę do damskiej łazienki. Rzucam torebkę na parapet. Zajęcia właśnie się zaczynają. Nie mam nastroju, aby na nie iść. Jestem zła i smutna. I rozdarta.
Ostrożnie podchodzę do lustra. Tak łatwo mnie przekonać? Co jeszcze zrobię, aby uratować sobie tyłek? Chcę mi się śmiać, gdy pomyślę sobie, jak szanowana jest ta szkoła. Z zewnątrz wszystko jest w porządku, a tak na prawdę... Louis miał rację.
Każdy dba o siebie. Tu wszędzie są układy. Nie zgodzisz się, wypadasz. Tak chyba będzie i tym razem. Nie zostanę dziwką rektora i nie będę równocześnie sypiać z Louisem, żeby pomógł zrobić mi projekt. To brzmi strasznie. Biorę głęboki oddech chcąc się uspokoić. Czuję się kompletnie bezradna. Kompletnie nie wiem co za chwilę może się ze mną stać. Ze mną i moją przyszłością. Powiem nie, wyrzuci mnie. Wiem o tym. Powiem tak, nie będę mogła na siebie patrzeć. Boże! Co za chora sytuacja. 
Pochylam się nad umywalką i patrzę w lustro. Po policzkach spływają mi łzy, zostawiając czarne ślady tuszu. Nie jestem jedyna. Zapewne innym dziewczynom również zawalił się świat. Jak można być tak okrutnym. Staramy się, dbamy o nasze wyniki. Uczymy się i pracujemy na sukces. A jeden człowiek potrafi to zaprzepaścić. Tak nie powinno być. Nie ma sensu żebym tu siedziała. Ale 
z drugiej strony nie chcę siedzieć w pustym mieszkaniu Może pójdę na spacer. Długi spacer. Aż ochłonę. Ocieram łzy i staram się doprowadzić do porządku. Po dziesięciu minutach wychodzę
i opuszczam budynek jak najszybciej. Idę w stronę pół elizejskich. Spaceruję, starając się nie myśleć o moim dylemacie. Podziwiam. Skupiam uwagę na ludziach, na ptakach, na kwiatach. Na wszystkim, byleby się wyłączyć. Metą jest wieża Eiffla. Siadam na ławce z kubkiem kawy od Louisa. Jest już lodowata. Trzymam ją w ręce,  patrząc przed siebie. Ludzie chodzą w te i wewte. Nie ruszam się. Czas mija nieubłaganie. Godzina? Dwie? Trzy?
Dopadają mnie wspomnienia z ostatniej nocy. Minuta za minutą z Louisem. Było idealnie. Nie dał mi odczuć dyskomfortu. Tego, że łączy nasz tyko referat. Podobało mi się. Wreszcie przez chwilę się uśmiecham. Już dawno nie czułam takiego strachu jaki towarzyszy mi od rana.
Wyciągam telefon i przewracam go w rękach. Po chwili postanawiam zadzwonić. Niestety okazuje się, że padł. Świetnie. Czy dzisiaj cały świat ma zamiar być przeciwko mnie?
Wzdycham, chowając komórkę. Nigdzie nie idę. W domu będę przytłoczona obrazami i książkami.
Wracam do domu dopiero pod wieczór. Pod moimi drzwiami siedzi Louis.
- Co tu robisz? - szukam kluczy w torebce, nie patrząc na niego. Nie mam humoru. To nie jest dobry dzień. Na nic.
- Dzwoniłaś, a potem nie miałem z tobą kontaktu - mówi z żalem.
- Mój telefon zaprzestał współpracować - wyjaśniam zmęczona.
- Martwiłem się. - wstaje i bierze moją twarz w dłonie. - Płakałaś.
- Nie. Jestem tylko zmęczona - zapewniam go.
- Martwię się - powtarza.
- Ciężki dzień na uczelni - uśmiecham się krzywo.
- Chcesz żebym poszedł. - stwierdza odsuwając się. - Dobrze, ale proszę żebyś uważała.
- Wejdź - otwieram drzwi. - Ale jedyne o czym marzę to łóżko i jedzenie. Albo na odwrót.
- Zrobię ci coś do jedzenia - proponuje
- Dziękuję - mówię wdzięczna. Pokazuję ręką w kierunku kuchni i idę do łazienki.
Przebieram się w wygodne dresy i myje twarz. Wychodzę z pomieszczenia. Louis każe mi usiąść, mówiąc że prawie gotowe. Zajmuję miejsce na kanapie. Jest taka wygodna. A poduszka taka miękka. Chyba odpływam. Gdy budzę się rano Louisa nie ma. Znajduję jedynie kartkę od niego.
" Wróciłem do siebie. Wydaję mi się, że towarzystwo było ostatnią rzeczą na jaką miałaś ochotę. Zadzwoń jeśli tylko będziesz czegoś potrzebować. Moje drzwi zawsze są dla ciebie otwarte. Pamiętaj.      Louis "
~Louis~
Obracam szklankę w dłoni. Piję whisky. Nie smakuje mi. Ale piję. Co mam robić? Czekam. W samotności i w ciszy. Jest niedziela. Taka sama jak sobota. Nie widzę różnicy.  Odchylam się i opieram o oparcie fotela. Przyglądam się płynowi w szkle. Taki alkohol... Jest w nim chyba więcej sensu niż codziennym funkcjonowaniu. Czuję się dziwnie opuszczony. Tylko dwa dni, a ja znów mam dosyć wszystkiego. Coś musiało się stać. Anioł tak po prostu by mnie nie zostawił.
Wstaję i podchodzę do drzwi balkonowych. Wychodzę na taras nie zaświecając światła pomimo tego, że jest już ciemno. I tak nie mam tu nic ciekawego do oglądania.
Rzeczywiście nie dbam o ogród. Nie mam na to ochoty. Nie obchodzi mnie to. Wypijam całą zawartość szklanki. Oj...i jest pusta. Siadam na krześle tarasowym. Chyba ktoś coś naprawia, bo ciągle słyszę pukanie. Opieram głowę o ścianę za mną i zamykam oczy. Niech to wszystko wokół się wyłączy.
- Louis, otwórz! Nie musisz, ale proszę! - słyszę tym razem głos.
Podnoszę się tylko dlatego, że to właśnie ten głos powoli zmierzam do drzwi i je otwieram. Dziewczyna stoi w drzwiach cała mokra i trzęsie się z zimna.
- Musimy porozmawiać - prosi.
Wpuszczam ją do środka przestraszony tym jak wygląda. Będzie chora, a tego bym nie chciał
Zostawiam ją w salonie i idę do łazienki. Biorę swoją koszulkę oraz ręcznik. Wracam do Adrianne. Bez pytań zdejmuję z niej skórzaną kurtkę oraz bluzkę. Wycieram jej włosy i szyję. Zauważam, że Anne płacze. Co? Dlaczego? Zakładam jej bluzkę i sadzam na kanapie. Muszę wiedzieć. 
- Nie będę już pracować nad referatem - szlocha. - Nie wiem, czy będziesz chciał się ze mną kontaktować, ale odchodzę z uczelni. Nie będę studiować - zakrywa twarz rękoma.
Kucam przy niej zszokowany i łapie te drobne dłonie w swoje. 
- Powiedz mi - proszę ją.
- Powiedziałam - dusi się łzami. - Moja nauka nie ma sensu.
- Aniołku co ty mówisz...
Kręci głową. Oplata moją szyję i mocno się przytula.
- Hej.. - siadam i biorę ją na kolana. Kołysze dziewczynę sam tłumiąc żal wywołany jej płaczem.
Próbuję ją uspokoić. Nie tak chciałem ją zobaczyć w drzwiach. Adrianne unosi głowę i odszukuje moich ust. Płacząc, całuje mnie zachłannie.
Z trudem się odsuwam i zmuszam ją by te niebieskie oczy patrzyły w moje. 
- Chcę ci pomóc. Pozwól mi proszę, inaczej umrę.
- Wyrzucą mnie...- bierze głęboki oddech. Już nie płacze, ale ma spazmy.
- Adrianne! - unoszę głos, żeby ją uspokoić. - Weź głęboki oddech. Spokojnie..
- Jutro mnie wyrzucą. Cały projekt nie ma sensu. Moja nauka też nie ma sensu - opiera głowę o moje ramię
- Co takiego się stało, że tak mówisz? - pytam.
- I tak nic z tym nie zrobisz.
- Aniołku, proszę..
- Mój rektor postawił mi ultimatum - bawi się swoimi włosami.
Od razu na myśl przychodzi mi co takiego może mieć na myśli i modlę się całym sobą żebym się mylił. Wtula się w moją szyję. Nie, nie, nie. To chyba jakiś żart. Nikt nie miał prawa jej czegoś takiego zaproponować. Jestem prawie pewny, że to oto właśnie chodzi. Wtula się w moją szyję. Nie, nie, nie. To chyba jakiś żart. Nikt nie miał prawa jej czegoś takiego zaproponować. Jestem prawie pewny, że to oto właśnie chodzi.
- Załatwię to - mówię cicho kołysząc ją cały czas.
- Nie załatwisz. On chce mnie. Jasno to powiedział.
- Ciii... - całuje ją we włosy i mocniej przytulam.
Zasypia w moich ramionach. Niosę ją do sypialni i rozbieram do majtek i koszulki. Przykrywam dziewczynę kołdrą.
Biorę laptopa i siadam w fotelu tak by mieć na nią oko. Otwieram pocztę i nie czekając ani chwili piszę do osób znacznie wyżej postawionych niż ja. Liczę na ich pomoc. Dziewczęta jak Adrianne na pewno Powiedzą prawdę, bowiem zapewne Aniołek nie jest jedyna. Sytuacja powtarza się, a ja nie puszcze tego płazem. Dzięki mojej interwencji i kontaktom, daje się coś zrobić. Otrzymuję kilka pozytywnych odpowiedzi. Zapewniają mnie, że postarają się to ukrócić. 
I bardzo dobrze. Pieprzony kretyn nie ma prawa uprzykrzać tym dziewczynom przyszłości. Kładę się dopiero nad ranem zmęczony myśleniem nad tym, że ja również mogłem skrzywdzić w ten sposób Aniołka. I wcale nie mam pewności, że tego nie zrobiłem. Ale może skoro tu jest, to mi ufa. Mam taką nadzieję.
Budzę się w pustym łóżku. Obok mnie leży poskładana bluzka. Wystraszony wstaję. Mogła odejść? Znowu? Zbiegam na dół, a moje serce szybko bije. Uspokaja się, kiedy widzę jak porusza się w kuchni, robiąc śniadanie.
- Jak się czujesz? - pytam, siadając przy wyspie. Za każdym razem mam wrażenie, że poprzednio nie doceniłem jej urody.
- Och - wystraszona odwraca się do mnie. - Cześć. Chyba dobrze, trochę lepiej. 
- Cieszę się - mówię, odczuwając choć trochę ulgę.
- Dziękuję - odstawia talerz na blat i wyciąga ręce, aby mnie przytulić. - Gdyby nie ty, zrobiłabym coś głupiego. Chciałam. Ale wolałam przyjść tu.
- Chodź tu - przyciągam ją do siebie i oplatam ramionami w talii. 
Jej słowa są straszne. Mrożą mi krew w żyłach. Gdyby tylko... Nie!  Nie chcę o tym myśleć.
- Naprawdę mi zależało - mówi w moją koszulkę.
- Powiedziałem, że to załatwię, więc to zrobię.
Unosi głowę i patrzy mi w oczy.
- Odtrąciłeś mnie wczoraj...
 Co takiego.? Piękności ty moje ja byłem przerażony..
Przesuwa rękoma po moim torsie.
- Potrzebuję twojej bliskości. Ciebie. Proszę.
- Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł - mój humor ponownie się ulatnia.
- Przepraszam, masz rację - odsuwa się i podaje mi talerz. - Smacznego.
karo:)
- Wczoraj przemyślałem parę spraw - sadzam ją na swoim kolanie i karmię, sam też jedząc. - Bardzo bym chciał, żebyś pozwoliła mi pomóc robię dokończyć referat. Nie przerywaj - mówię widząc, że otwiera usta. - Wrócisz na studia i wszystko będzie dobrze, obiecuję. Nie do tego piję. Chcę przeprosić za wszystko złe co zrobiłem i obiecuje tego nie powtórzę. Po prostu ci pomogę Aniołku - całuję jej nosek.
- Louis, ale ty nic złego nie zrobiłeś. Nie rozumiem... - patrzy na mnie uważnie. - A za pomoc ci dziękuję, jesteś kochany. Najlepszy.
- Tak, Adrianne - posyłam jej uśmiech nie tłumacząc dalej.
- Daj - zabiera mi widelec i to ona mnie karmi.
Pozwalam jej na to. Przez cały rynek trzymam dziewczynę blisko siebie. W końcu mi ucieka do ogrodu i upiera się, że zajmie się nim.
Myślę, że to dobry pomysł. Przynajmniej trochę się oderwie.
- Jutro możemy pojechać do sklepu. Kupisz co tylko będziesz tu chciała. Co ty na to?
- Nie możesz mi nic kupić - odpowiada zdziwiona.
- Mam na myśli ogród - wyjaśniam bojąc się, że znów pomyśli od sobie w ten okropny sposób
- Dobrze - teraz się uśmiecha. - Potrzebujemy paru rzeczy, masz rację. Ale ty kosisz trawę.
- Oczywiście - kiwam głową- ale nie teraz. Muszę jechać, jestem umówiony.
-W porządku. To mogę zostać?
- Nawet na resztę życia - puszczam jej oczko i idę do garażu.
Muszę załatwić to raz, a dobrze. Wsiadam do samochodu i wyjeżdżam z posesji.
Jadę do restauracji gdzie mam się spotkać z Wilsstonem. Uczy w akademii i wiem, że na pewno też mi pomoże.
- Witaj, Louis - podaje mi rękę.
Wymieniany uściski dłoni. Jesteś wściekły na tego złamasa więc mówię wszystko. Wyciągam każde świństwo nawet z przed lat. Mężczyzna słucha mnie uważnie. Jest gotów mi pomóc. Wie, co ten odwala. Ma zawiadomić prokuraturę i rozpowszechnić wszystko na uczelni.
- Zaradzimy coś temu - klepie mnie po ramieniu. - A co u ciebie?
- Trochę nudno bez uczelni.. - przyznaję.
- Robisz coś teraz? - dopija swoją kawę.
- Nic konkretnego.
- Ostatnio jakaś studentka cię szukała. Mam nadzieję, że nie jesteś zły za podanie namiarów.
- Stawiam ci do końca życia - odpowiadam ku jego zdziwieniu.
Patrzy na mnie przez chwilę, ale o nic nie pyta. Kontynuujemy rozmowę. Powoli się uspokajam. Teraz wiem, że może się udać rozwiązać tę sytuację.
~~~~~~*~~~~~~
Proszę, komentujcie. 5 komentarzy to strasznie mało jak na nasze blogi.

11 komentarzy:

  1. Super rozdział. Lou bohater ��

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział !
    Wiedziałam, że Lou od razu coś zadziała :D
    Nie mogę doczekać się kolejnego ;)
    /@zosia_official

    OdpowiedzUsuń
  3. Super
    Cieszę się że Lou jej pomógł i załatwi wszystko XD
    Adrianne musi być bezpieczna i szczęśliwa ☺

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny, czekam na nastepny ^^

    OdpowiedzUsuń
  5. Boski rozdział. Bardzo mi się podoba, a nawet bym powiedziała że imponuje. Louis i Adrianne są słodcy. Do następnego. Pozdr ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Lou jest taki kochany i opiekuńczy :) Szkoda, ze takich facetów tak rzadko się spotyka :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. Zajebiście doskonały.
    Wiem, mój refleks jest przerażający, ale czytałam ostatnio bloga na 137 rozdziałów o Zbigniewie Bartmanie i całej kadrze xD i zajęło mi to trochę ponad 3 dni.
    No i co mogę jeszcze napisać? Nie zostało mi nic innego jak słodzić Ci xD
    Kocham i pamietaj! Masz swoją fankę ♥♥

    OdpowiedzUsuń