sobota, 27 czerwca 2015

Rozdział 5

~Louis~
Uchylam drzwi i zaglądam do środka pokoju gościnnego. Promienie słońca wpadają do błękitnego pomieszczenia, przez nie zasłonięte okno. Białe zasłony okazują się być bezużyteczne. Omiatam wzrokiem sypialnię. Sukienka powieszona na oparciu fotela, stojącego pod ścianą. Buty postawione tuż przy jego nóżkach. 
I teraz patrzę tam. Dokładnie tam. W kierunku łóżka. Na nim leży Adrianne. Włosy ma rozrzucone na poduszce, jak wachlarz. Rękę ułożyła tuż przy policzku, drugą ma przełożoną przez swoją talię. Widzę jak kołdra delikatnie się unosi. Oddycha bardzo spokojnie.
Ogarnia mnie błogi spokój. Jest tu bezpieczna i mam ją na wyciągnięcie ręki. Oddałbym wszystko żeby tak już zostało. Mógłbym uchronić ją przed całym złem świata. Chciałbym żeby była szczęśliwa przy moim boku. Czy ja na to zasługuję? Co zrobiłem, że zyskałem takie szczęście? Jeszcze wiele nam brakuje. Nie jesteśmy razem. Ale sam fakt, że w pewnym sensie, jest moja. Że to mi ufa. Dla mnie tutaj jest. To sprawia, że czuję szczęście.
Po cichu opuszczam pokój i zamykam drzwi. Zmierzam do kuchni gdzie robię śniadanie dla mojego Aniołka. Na pewno obudzi się głodna.
Ostrożnie kładę omlet na talerzu. Nie wiem co pije do śniadania. Robię herbatę 
i kawę. Będzie mogła wybrać. Hm...Patrzę do lodówki. Zrobiłem wczoraj zakupy. Wyjątkowo od tygodni. Moje ostatnie czynności to zamawianie przez telefon. Nie miałem ochoty na gotowanie. Na sprzątanie. Na dbanie o dom. Robiły to wynajęte na tydzień osoby. Nawet na zakupy odzieżowe jeżdżę niechętnie. Jednak nie chcę żeby czegokolwiek zabrakło jej. Wszystko zanoszę na stół. Musi mieć wybór, żeby mogła wziąć to co tylko będzie chciała. Gdy wszystko jest gotowe, nalewam sobie do kubka kawy i czekam na nią stojąc przy oknie. Zapowiada się na prawdę ładna pogoda. To dobrze, może udzieli się Aniołkowi.
Spędzi ze mną niedzielę? Och jakże bym chciał. Ja, ona i może jakiś spacer. Oraz jej referat. Sama mówiła. Będzie pytać. Ale skoro mogę jej pomóc, to chcę.Odwracam się słysząc otwieranie drzwi. Moja piękności znów zachwyca swoim wyglądem.
- Dzień dobry - mówi jeszcze trochę zaspana.
Ziewa, zakrywając buzię. Wygląda przesłodko. Uśmiech sam pojawia mi się na twarzy.
- Jak się spało? - pytam pokazując by usiadła do stołu.
- Świetnie. To łóżko jest nieziemskie - zajmuje miejsce obok mnie. - A panu?
- Nieziemskie łóżko, dla nieziemskiej dziewczyny. Dziękuję, również dobrze z myślą, że jesteś blisko, choć nadal nie tak blisko jakbym tego chciał.
Wzrusza ramionami i uśmiecha się nieśmiało. Wskazuje palcem na kawę, jakby pytała, czy może.
- Naleje ci - sięgam po dzbanek i napełniam kubek blondynki czarnym napojem.
- Dziękuję - zanurza usta w kawie. Przygryzam wargę. Takie widoki powinny być zabronione. Próbuję odwrócić wzrok i jeść.
- Czy chcesz dzisiaj popracować nad referatem? - to jedyne co przychodzi mi do głowy. Nie mogę dopuścić, żeby czuła się u mnie niezręcznie. Przecież to ma być jej trzeci dom. Może nie tak doskonały jak między gwiazdami, ale na pewno lepszy od tego w kamienicy w centrum.
Musi się czuć pewnie. Nie mogę być dla niej obcy. Chciałbym rozmawiać z nią o wszystkim i o niczym. Śmiać się z byle czego. Chcę widzieć radość w jej pięknych oczach. Przyglądam jej się. Czekam na odpowiedź.
- Tak. Chcę i muszę. Możemy iść na spacer  i porozmawiać.  Jest ładna pogoda. Po co siedzieć w domu -mówi po chwili.
- Myślę, że to świetny pomysł Aniele. - biorę jej dłoń i całuje upajając się cudownie gładką skórą.
Uśmiecha się do mnie. Przesuwa opuszkami palców po moim policzku. To bardzo przyjemne. Jakby dotykała mnie piórkiem.
- Nie zabieraj mi siebie.. - błagam, a mój głos jest jeszcze bardziej przerażony niż myśli.
- Nic takiego nie robię - marszczy brwi. - Niech pan je.
- Louis. - mówię prostując się.
- Chyba nie powinnam - zaprzecza.
- Nie jestem twoim wykładowcą.
- W zasadzie tak - uśmiecha się nagle. - Dobrze. No więc jedz - śmieje się. Chyba także ma dobry humor.
Kiwam głową i spełnianiem jej prośbę.
Kończymy śniadanie. Nie zdążam nic powiedzieć. Mała podnosi się i zbiera naczynia. Mówiąc, że się odwdzięczy sprząta po śniadaniu. Pomagam jej i po wszystkim wychodzimy na spacer. To dla mnie pierwszorzędne wyróżnienie. Spacer z Aniołem. Dawno Dawno nie miałem tak dobrego dnia. Piękna pogoda, piękna dziewczyna obok. Który facet o tym nie marzy? Adrianne łapie mnie za łokieć i ciągnie w stronę ławki. Pięknie patrzeć jak Paryż budzi się do życia. Jak nadchodzi do wiosna.
Zajmujemy miejsca obok siebie w ciszy. Widok zapiera dech w piersiach. Powiedziałbym nawet że jest w połowie piękne jak Aniołek.
- A więc zacznijmy - wyjmuje z torebki notes oraz długopis. Poprawia się na ławce. Opieram rękę za jej plecami. - Lubiłeś młodzież, z którą pracowałeś?
- Uwielbiałem - uśmiecham się. - Z niektórymi mam kontakt do dzisiaj.
- Na uczelni mówią, że zajęcia z tobą były czymś świetnym. Chyba miałeś dobre podejście. Lubisz malarstwo? Czy jest coś co Cię zachwyca? - pyta grzecznie.
- Ty mnie zachwycasz - odpowiadam od razu.
- Tego nie zapiszę - znów się rumieni. - I nie kłam. Poza tym miałeś odpowiadać na wszystkie pytania - wypomina.
- Malarstwo... obraz albo mi się podoba, albo nie. Zawsze interpretuję go na swój sposób. - tłumaczę, zerkając na nią kątem oka.
Pochyla się nad kartką i wszystko zapisuje. Wsuwam dłoń do kieszeni koszuli
i wyciągam okulary przeciwsłoneczne.
Chcę je założyć, ale orientuję się, że ona nie ma swoich i lądują na jej nosie.
- Dziękuję - poprawia je i prostuje się. - Pochodzisz z Anglii. Więc czemu jesteś tutaj?
- Dostałem ofertę z akademii. Wykładać w takim... to było coś.
- Nie miałeś problemu z językiem? - opiera łokieć o kolano, a podbródek o dłoń.
- Kilka miesięcy ciężkiej pracy.
- Ja miałam duży problem, ale teraz jest nawet w porządku. Chyba...Nawet nie zorientowałam się, że przeszłam na angielski w rozmowie z tobą.
- Następne pytanie - zamykam oczy i odchylam głowę do tył,u wystawiając twarz na promienie słońca.
Przez chwilę mam wrażenie, że na mnie patrzy. Lekko się uśmiecham, ale nie zmieniam pozycji. Jest przyjemnie ciepło.
- Największy sukces. Jaki był? - odzywa się.
- Ty.
- Louis - jęczy. - Tak to ja nic nie napiszę.
- No dobrze.. - śmieję się cicho. - Największe osiągnięcie... Myślę że poprowadzenie międzynarodowej konferencji w Wiedniu sześć lat temu.
Pamiętam to. Denerwowałem się. Słuchało mnie setki osób z różnych państw. 
A ja musiałem mówić tak, aby wszystko było jasne. To było wyzwanie, ale wydaje mi się, że mu podołałem. Teraz, po latach, lubię to wspominać.
- Masz autorytet? - pyta.
- Wydaje mi, że nie. - moje palce odnajdują jej włosy
Zaczynam się nimi bawić, kiedy ona zapisuje kolejną stronę notesu. - Ulubiony filozof? Nic?
- Nie szczególnie. - wzruszam ramionami. Nie opieram się na kimś wyrażając własne zdanie. Jest moje i tylko moje.
- Dobrze. Ale to dalej za mało - zamyśla się.
Chwilę trwa cisza, przerywana silnikami aut i wiatrem. Lubię taką pogodę. Dawno nie wychodziłem na dłużej. Używałem jedynie auta. Wolałem się izolować przed wszystkim.
- Więc pytaj - mówię beztrosko.
- Udzielasz krótkich odpowiedzi. Muszę wiedzieć więcej. Może przyjmijmy jakąś metodę? Zaczniesz o sobie sam opowiadać, a potem ja się jakoś odwdzięczę.
- To ja jestem tym który powinien się odwdzięczać - otwieram jedno oko.
- Ty akurat nie masz za co - poprawia okulary. - To jak? Jakiś pomysł?
- W liceum wdałem się w ostrą dyskusję z nauczycielem od angielskiego. Wkurzył się naprawdę mocno, a ja nie odpuszczałem. Zabrał mnie do dyrektora i tam również się zaczęło. W końcu dowiodłem, że mam rację. Do teraz nie wiem jak, ale dowiedział się o tym kto trzeba. Do ojca zadzwonili z propozycją stypendium. Wzięli mnie od razu na drugi rok - śmieję się pod nosem.
- Działasz siłą perswazji - zauważa.  - Nie odpuścisz, aż nie dowiedziesz prawdy. To znaczy, tak było. Teraz moim zdaniem się poddałeś, skoro cię wyrzucili, a ty nic z tym nie robisz. Przecież uwielbiasz swoją pracę, studentów. Nie tęsknisz? Dlaczego stoisz w miejscu?
- Wszędzie są układy. Jak myślisz dlaczego są dwie wersje?
Dziewczyna milknie. Na uczelnię za mnie przyjęto syna dyrektora. Nie dziwmy się. Lepiej płacić rodzinie niż obcemu.
- Nie chciałem zaliczyć paru osobom roku - znów uśmiecham się pod nosem. - Wiesz... nawet nie wiem czy ten złam... kto jest teraz rektorem?
- Emmett Jarred - odpowiada od razy.
- Och.. - otwieram oczy i patrzę na nią. - To dobrze, cieszę się że nie musisz mieć z nim doczynienia.
- A dlaczego?
- Roothern był... nieznośny.
- O kim mówisz w końcu? - śmieje się. - Gubię wątek
- O byłym dyrektorze twojej akademii. - wyjaśniam.
- W porządku. Kończymy na dziś - wrzuca notes do torebki.
- Jesteś pewna? - pytam mając nadzieję że zostanie ze mną dłużej.
- Tak. Spacerujemy dalej? - pyta.
- Oczywiście - wstaję i podaje jej ponownie swoje ramię.
Idziemy w kierunku fontann. W parku jest mnóstwo rodzin. Matki z dziećmi, ojcowie prowadzący wózki.
Patrzę na nich marszcząc brwi. Rodzina.. nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Niczego mi nie brakowało. Uważałem, Że dzieci to kłopot. Poza tym, aby mieć dzieci trzeba mieć je z kimś. Żyłem tylko uczelnią, a od kilka ostatnich lat byłem zamknięty sam ze sobą. Nie odczuwałem potrzeby jakichkolwiek zmian. Byłem zbyt zajęty myśleniem o przeszłości, o problemach. Jak nikt ci nie pomoże stanąć na nogi, to nic cię nie obchodzi. Najwidoczniej nie było ze mną tak źle. Bo teraz jestem tutaj, idę parkiem, gdzie wszystko żyje swoim życiem i jestem szczęśliwy. Zupełnie nie wiem, jak to się stało, ale wystarczyło, że stanęła w moich drzwiach.
Automatycznie moje ramię przyciąga ją jeszcze bliżej mnie. Nie chce nawet myśleć jak beznadziejne byłyby nadal moje dni. Nudne i takie same. Codziennie robiłbym to samo, a kończył upity w łóżku. Może nie tak mocno, ale na pewno nie byłbym trzeźwy. A przecież już od kilku dni nie miałem 
w ustach nawet kropelki whisky.
- Dokąd chciałabyś pójść?
- Do muzeum. Nie śmiej się, ale nie byłam w Luwrze - odpowiada zażenowana.
- Więc natychmiast musimy to zmienić - mówię stanowczo.
Uśmiecha się do mnie. Odwzajemniam to. Postanowione. Idziemy zwiedzić to piękne muzeum. Muszę jej wiele pokazać.

czwartek, 18 czerwca 2015

Rozdział 4

Siadam  przy fontannie z kubkiem kawy w reku. Jest ładna pogoda. Zaczyna się wiosna. A ja zamiast zaczynać myśleć, znów nie mogę malować.  Od tego dnia minęły trzy doby. Nic się nie zmieniło. Nic mnie nie natchnęło. Nie poczułam uderzenia weny. Co mam zrobić? Zmienić obiekt pracy. Tak, to nie jest takie proste. Rozmawiałam z ludźmi z roku. Niektórzy zrobili już na prawdę dużo jak na tak małą ilość czasu. Strach zaczyna zajmować coraz większą część mojego umysłu.
Oni wygrają.  Wyprzedza mnie. Nic nie zyskam. To mnie przytłacza. Zawsze wszystko szlo tak prosto. Miałam coś zrobić, przykładałam się i robiłam.  Miałam się nauczyć, to nauczyłam.
A teraz? Czuję się kompletnie bezradna. Z jednej strony mam ambicje i talent. Jednak nic nie powstaje. Nie mogę nawet zacząć.
Biorę kolejny łyk kawy. Wpatruję się w ruch przede mną. Auta mijają się na ulicy. Każdy gdzieś spieszy. Czemu nie można wyłączyć czasu? Zatrzymać na moment pędu życia.  Cofnąć się do jakiejś chwili. Im więcej nad tym myślę, tym bardziej podoba mi się temat tego projektu. Przemijanie... Niepowstrzymana siła, która jest obecna w życiu każdego człowieka. Każdy się starzeje. Dorasta. Nie można do tego wrócić.  Coś przemija, ale wspomnienia zostają. Boże. Zaczynam myśleć jak filozof. Dużo mi do tego brakuje. Przydałby się specjalista. A takim właśnie jest Louis Tomlinson. Ugh..! Że też akurat to wszystko musiało się poplątać. Kompletnie nie rozumiem tego mężczyzny. Nic co mówił nie było dla mnie jasne.. oprócz tego czego ode mnie chce oczywiście.
To akurat rozumiem. Chociaż nie wiem dlaczego powiedział mi to na pierwszym spotkaniu. Bezpośrednio. To było...Dziwne. Poniekąd nie miłe. Ale na to nie chcę zwracać uwagi.  Za bardzo mi zależy. Kończę napój i wstaje. Ajć, mój tyłek. Prostuję się i zakładam torbę na ramię. Idę do metra. Mam maila profesora. Może tak się dogadamy.
Wkładam do uszu słuchawki i zamykam oczy siedząc z tyłu.  Dopiero po powrocie do domu i zjedzeniu czegoś sensownego zastanawiam się co dalej.
Siadam przed komputerem. Włączam pocztę. Przez chwilę wpatruję się w ikonkę internetu. Ładuje się i ładuje. Czekam zdenerwowana.
Poprawiam się wygodniej i wkładam nogi pod pupę. Włączam pocztę i biorę torebkę. Gdzieś tu powinnam mieć tą kartkę. Ach tak. Mam. Mój ulubiony profesor podał mi adres. Kochany człowiek. Mam u niego dług.
Kładę kartkę przed sobą, przepisuję adres i nagle ręce znów zaczynają mi drzeć. Biorę głęboki oddech i zaczynam pisać.
Do: Louis Tomlinson
Od: Adrianne
Temat: Rozmowa.
Dzień dobry, panie Tomlinson. Proszę raz jeszcze rozpatrzeć moją prośbę. Od trzech dni stoję w miejscu. Nie mogę nic napisać ani nic namalować.  Brakuje mi weny i wiedzy. Zgodziłby się pan na spotkanie?
Wysyłam wiadomość i wzdycham. Bardzo formalnie.
Siedzę przed komputerem oczekując naiwnie odpowiedzi, jednak nic z tego. Może po prostu nie przeczytał jeszcze tej wiadomości.
Wstaję i idę do kuchni po coś do jedzenia. Zaczynam robić tosty, co chwila zerkając przez drzwi czy przypadkiem nie mam nowej wiadomości. Jednak pomimo upływu godziny skrzynka nadal jest pusta. Cholera! Co jeśli nie odpisze? Jeśli tak bardzo go zdenerwowałam? Gdy kończę już jeść przed moimi oczami, na ekranie pojawia się koperta. Piszczę podekscytowana i otwieram ją.
Do: Adrianne Cansas 
Od: Louis Tomlinson 
Temat: Rozmowa 
Najdroższy Aniele, 
Moje zdanie nie uległo zmianie po naszym ostatnim spotkaniu. Twój urok jednak sprawia że nadal z wielką chęcią przyjąłbym cię z twoim projektem. Wystarczy tylko twoja zgoda. Odmawiam spotkania. Przy tobie nie mogę myśleć racjonalnie i czuję się niebezpiecznie. 
Proszę, zgódź się, Piękna.
O matko. O matko. O matko. Co ja mam zrobić? On pisze tak, jakby oszalał na moim punkcie. Nie wiem czy mam, jakiekolwiek inne wyjście.
Do: Louis Tomlinson
Od: Adrianne Cansas
Temat: Rozmowa 
Proszę powiedzieć, czego dokładnie Pan oczekuje. Co mam dla pana zrobić? Co mogę dać? Nie chcę być wykorzystywana i kogoś wykorzystywać. 
Proszę o szczerą odpowiedź, panie Tomlinson.
Do: Adrianne Cansas 
Od: Louis Tomlinson 
Temat: Rozmowa 

Znów mnie ranisz pisząc tak okropne rzeczy zarówno na swój, jak i mój temat. Czego chcę? CIEBIE. Twojego ciała, twojego umysłu, twojego głosu, twoich ruchów. Całej ciebie.
Poruszam się niespokojnie na krześle. Zaczynam się czuć niepewnie. Ta propozycja jest szalona. Dobrze, że nie mam chłopaka. Moje wyrzuty sumienia już byłyby tysiąc razy większe.
Do: Louis Tomlinson
Od: Adrianne Cansas
Temat: Zgoda.
Dobrze. W takim razie ja oddaję siebie, za informację o Panu. 
Do: Adrianne Cansas 
Od: Louis Tomlinson 
Temat: Euforia 
Cały jestem twój Aniele. Nie mogę się doczekać naszego kolejnego spotkania. 

Odpowiedź otrzymuje od razu. Jest zaskakująca i wywołuje u mnie kolejne emocje.
Uśmiecham się lekko pod nosem. Dlaczego to mnie cieszy? Naprawdę nie wiem. Powinnam być zniesmaczona. Ale za bardzo mi zależy. Muszę mieć wszystko o nim. Poza tym nie jest odrażającym staruszkiem, a dobrze się trzymającym facetem po trzydziestce.
Może nie spodziewałam się czegoś takiego, ale nie jestem też szczególnie religijna. Zresztą.. niby po kim? Po mamie która jest na drugim końcu świata ze swoim... chłopakiem? Ona nigdy się niczym nie przejmowała. Miała swoje zasady. Swoje podejście do życia. Nie znałam ojca, więc tylko mama mnie wychowywała. A ja nie chciałam być jak ona. Po prostu parę rzeczy wynosi się z domu. W życiu trzeba ryzykować. Potem mogę żałować. Czas mnie goni. Niestety. Tu nie ma czasu na długie podejmowanie decyzji. Z jednej strony chcę do niego iść jak najszybciej by mój projekt ruszył, ale przecież jest jeszcze ta druga strona umowy. o co ja mam dać jemu. I tego się obawiam. Ja nie jestem...Czy ja jestem ładna? Nie. Nijaka, normalna, wtapiająca się w tłum. Zupełnie nie rozumiem, czemu uważa mnie za Anioła. Myli się i to bardzo. Pociągam go? Nawet nie zdążył mnie poznać, lepiej się przypatrzeć.
Pamiętam dobrze jego wzrok gdy otworzył mi drzwi. Najpierw źrenice powiększyły się dwukrotnie, a następnie niebieskie tęczówki zaszły mgłą. Miałam chwilę, aby mu się przyjrzeć. Był bardzo przystojny. Delikatny zarost powodował, że był jeszcze seksowniejszy. Lubiłam brunetów. Zwłaszcza o błękitnych oczach. Dopiero gdy dostrzegam swoje odbicie w ekranie laptopa, orientuje się że przygryzam wargę. Naprawdę muszę wziąć się w garść i ogarnąć to wszystko. Podnoszę się z krzesła i zamykam laptopa. Okej, więc od jutra zaczynamy. Nie mogę już stać w miejscu. Czas zacząć pracę.
Podśpiewując pod nosem, idę do łazienki. Puszczam wodę w kabinie i szybko się rozbieram. Naga wchodzę pod ciepły strumień. Och, jak dobrze. Obejmuję się ramionami i dłońmi badam swoje plecy. Hmm.. nie czuję żadnych ran po skrzydłach. Automatycznie zaczynam się śmiać z samej siebie. Wariuję. Prawie wariuję. Ale to zdecydowanie poprawia mi humor. Stoję pod wodą i ogarniam swoje ciało. Chcę być przygotowana na wszystko. Nawet na zbliżenie. Albo na odrzucenie. Zawsze może mu się odmienić. Przez wszystkie "zabiegi " jakie na sobie wykonuję, wychodzę z łazienki dopiero półtorej godziny później. Zdecydowanie właśnie takie coś było mi potrzebne. Czuję się wspaniale. Przebieram się w dres i z książką kładę do łóżka. Nie jestem zmęczona. W końcu jutro weekend. Mogę się wyspać. Otwieram stronę gdzie ostatnio skończyłam i pozwalam całkowicie pochłonąć się światu bohaterów. Okazuję się, że tak zasypiam. A kiedy się budzę jestem trochę obolała. Moje ręce spoczywają na talii, gdzie przytrzymuje rozłożoną na skończonej stronie, książkę. Poruszam się delikatnie i jęczę. Mój kark...
Dochodzę do wniosku, że czytanie do oporu nie było mądre z mojej strony. Dzisiaj zdecydowanie czekają mnie tego konsekwencje.
Mój dzień wiążę się z dużym sprzątaniem. Ogarniam cały dom. Naprawdę cały. Dokładnie wszystko sprzątam, każdy zakamarek. Nawet zapominam o obiedzie. Muszę zająć czymś myśli. Chcę do niego zadzwonić. Dzisiaj, coś ustalić. Ale znów się boję, zbieram na odwagę. Gdy wszystkie te kurze i cały bałagan wyciskają ze mnie resztę sił, ląduję w fotelu, który dzisiaj okazuje się być tak wygodny jak jeszcze nigdy. No dobra, Anne. Odkładałaś to tak długo jak mogłaś. Teraz trzeba pójść krok dalej. Pochylam się i sięgam ręką do szklanego stolika. Biorę telefon i z wahaniem wybieram numer pana Tomlinsona. Spokojnie, dogadaliśmy się. Będzie tylko łatwiej.
Oczekuję jego głosu w słuchawce. Kiedy odbiera, panikuję. Nie odzywam się, a jedynie oddycham niespokojnie.
- Adrianne? - odzywa się spokojnie i cicho.
Czyli dokładnie przeciwnie do stanu w jakim jestem ja.
- Ja chyba - mówię półszeptem, zaciskając palce na udzie. Ał. Będę mieć siniaka przez nerwy. - Chcę się spotkać - dodaję.
- Cudownie - od razu daję się rozpoznać radość w jego głosie.
- Więc kiedy?
- Chociażby teraz - odpowiada bez zająknięcia.
- Będę za dwie godziny, proszę pana - podnoszę się i idę do sypialni.
- Przyjechać po ciebie? - słyszę w jego głosie szczerą troskę i zainteresowanie
Zastanawiam się chwilę. To dosyć daleko. Zupełnie inna dzielnica miasta. Jest sobota wieczór. Prawie wieczór. Na pewno będzie ruch na ulicach.
- Jeśli pan by mógł - mówię skromnie.
- Wyślij mi adres, Aniele. Będę najszybciej jak się da.
Uśmiecham się pod nosem. Rozłączam i wysyłam wiadomość. Mam nadzieję, że jest trzeźwy. Otwieram szafę. Co ja mam ubrać?
Stop! Na prawdę zaczynam się o siebie martwić. Ten facet chcę ze mną uprawiać sex. Otwarcie powiedział że właśnie tego oczekuje w zamian. Ja jednak nie martwię się tym, a ciuchami jakie mam ubrać? Chyba przez chwilę chciałam być adorowana. Ale tutaj wiadomo o co chodzi. Już się nie zastanawiam. Zakładam dosyć ładną bieliznę i jakąś sukienkę. I tak ją zdejmie.
Stoję przed lustrem malując się. Wybieram mocny tusz i brzoskwiniowy błyszczyk. To wszystko na co się decyduje.
Opieram czoło o framugę drzwi. Jestem gotowa. Ale na co? Bo w zasadzie to sama już nie wiem. Mija jakieś dziesięć minut i dostaje wiadomość że mężczyzna już na mnie czeka.
~Louis~
Stoję oparty o swojego mercedesa i patrzę w niebo. Pojawia się na nim coraz więcej gwiazd. Uśmiecham się uświadamiając sobie jak duże szczęście mnie spotkało, że mój anioł jest na ziemi, tak blisko mnie. Nie błądzi gdzieś w obłokach. Jest tutaj przy mnie. Nie wiem komu dziękować. Nie wiem, jak mnie znalazła. Gdzie? Przez co? Ale to nie ważne. Ważne, że dążyła do tego, aby mnie poznać. Na początku mi to nie odpowiadało. Nie pasowało. Nie lubię mówić o siebie. Ludzie są i będą fałszywi oraz ciekawscy. Za bardzo. Ale ona nie. Ona przez te informacje, chce więcej. Jestem pewien. Nie będę żałować, że się zgodziłem.
Wracam wzrokiem do kamienicy przede mną, a z niej właśnie wychodzi moja piękność. Odbiera mi tak banalną umiejętność jaką jest oddychanie. Z każdym jej krokiem w moją stronę czuję jej energię.
Ma na sobie malinową sukienkę i płaskie czarne buty. Wygląda niewinnie mimo wszystko. Podchodzi do mnie i staje naprzeciwko. Ona się denerwuje. Już to widzę.
- Za każdym razem masz zamiar mi to robić? - pytam biorąc ostrożnie jej dłoń i przyglądając sobie do ust w celu złożenia wielbiącego jej jedwabną skórę, pocałunku.
- Co takiego? - odzywa się delikatnym, melodyjnym głosem. - Świetnie pan wygląda - mówi już ciszej.
- Wyglądać lepiej niż moje wspomnienia są w stanie zarejestrować.. - tłumaczę. - Dziękuję, nie powiem Ci tego samego, gdyż w twoim przypadku pięknie nie jest wystarczające, byłoby obelgą. - prowadzę ją dookoła samochodu i otwieram drzwi od strony pasażera.
Dziewczyna uśmiecha się i wsiada do środka, odgarniając włosy z czoła. Zamykam drzwi, wzdychając. Podrzucając kluczyki idę na swoje miejsce. Ten wieczór już zaczyna być bardzo udany.
Otwieram sobie drzwi z drugiej strony i zajmuje miejsce przed kierownicą.
- Zapnij proszę pas, nie chcę nadwyrężać twoich kolegów stróżów. - mówię do blondwłosej i odpalam auto gdy mam już pewność że jest zabezpieczona.
- Czym pan się zajmuje? - pyta, patrząc na mój profil, kiedy skupiony prowadzę samochód.
- Jestem profesorem filozofii. - odpowiadam wiedząc, że nie na taką odpowiedź liczyła.
- Tak, to chyba wie każdy. Ale chyba tak duży dom i takie auto kosztuje.
- Twoja inteligencja cie nie zawodzi Aniołku. - uśmiecham się pod nosem.
Wzrusza ramionami. Widzę to kątem oka. Nic nie mówi przez kolejne pięć minut.
- Obiecuję, że się dowiesz. - to ja przerywam ciszę. - Po prostu jeszcze nie teraz.
- Postaram się być cierpliwa - obiecuję. Puka palcami w kolano. Z radia płynie piosenka Taylor Swift. Dziewczęcy gust. Niewzruszony jedynie przyspieszam kierując się do swojej posiadłości. Dlaczego ona musi mieszkać tak daleko ode mnie? Nie podoba mi się to. Ja sobie poradzę. Ale ona będzie musiała pokonywać długą drogę do mojego domu. Na miejscu znajdujemy się pół godziny później dzięki mojej szybkiej jeździe i braku samochodów na drodze.
Zanim otwieram swoje drzwi, Adrianne już wyswobadza się z pasów i wysiada.
- Dokąd ci się tak spieszy? - podchodzę do niej z uśmiechem i oferuję swoje ramię.
- Przepraszam. Nie za bardzo jestem przyzwyczajona do tych wszystkich miłych gestów - odpowiada, patrząc w niebo. - Ale piękne.
- Tęsknisz za nimi? - pytam podążając wzrokiem za jej.
Śmieje się pod nosem. Ładny dźwięk. Podoba mi się.
- Chciałabym. Ale jeszcze nigdy ich nie dotknęłam - wzdycha.
- Byłem przekonany, że to właśnie między nimi mieszkacie - mówię zdumiony i otwieram przed nią drzwi do domu.
- Ja nie jestem aniołem - powtarza zatrzymując się. Przez chwilę na mnie patrzy, po czym wchodzi do środka.
Dlaczego jest taka uparta? Nie mogę tego pojąć. Kładę dłoń na jej talii i prowadzę ją przez salon, aż na taras gdzie czeka zastawiony stolik. Cały parkiet jest w świecach. Wszystkie białe, różnią się jedynie wysokością i kształtem.
- Chciałem by to zastąpiło ci gwiazdy które miałaś tam na górze. - mówię stojąc za nią. - Poświęciłaś je dla mnie, więc zrobię wszystko byś mogła poczuć się choć trochę jak w domu.
Obserwuję ją. Rozgląda się wokół siebie. Po chwili odwraca się w moją stronę. Nie tylko błysk zachwytu widzę w jej oczach. Widzę też łzy.
Również kompletnie łamie moje serce w jednym momencie.
- Aniele.. - mówię ledwo słyszalnie. Co ja najlepszego zrobiłem?
- To jest takie piękne - szepcze i jeszcze raz się rozgląda. - Boże. Dziękuję.
Tymi kilkoma słowami skleja miliony kawałeczków mojego serca w całość. Przecież to nic. Codziennie powinna tak jadać. Zasługuje na tysiąc razy więcej.
Postaram się, aby wszystko było jak trzeba. Aby dostała to na co zasługuje. Wystraszyła mnie swoją reakcją. Ale teraz czuję niewyobrażalną ulgę. Odsuwam jej krzesło i dopilnowuje by bezpiecznie na nim usiadła.
- Wybacz mi jeżeli powiem coś głupiego lub obraźliwego. Musisz jednak zrozumieć, nie jestem specjalistą od aniołów, jesteś pierwszym jakiegoś spotkałem.. - tłumaczę się nieco tym zakłopotany. -.. tak więc.. Czy będzie w porządku jeśli zaproponuje ci wino?
- Chyba tak - odpowiada, patrząc na mnie. - Ja też przepraszam. Nie znam się na uwodzeniu i tych rzeczach jakich oczekujesz. Nie chcę zawieść.
- Uwodzeniu? - uśmiecham się pod nosem. - Już mnie całkowicie uwiodłaś. To już mamy za sobą.
Kręci głową. Siadam naprzeciwko jej, kiedy kieliszek do połowy napełniony jest winem. Ona patrzy wszędzie tylko nie na mnie. A ja patrzę tylko na nią. Nic więcej nie jest warte uwagi.
- Jeśli coś jest nie tak.. - przerywam ciszę niepewnie. Chcę żeby było dla niej idealnie.
- Wszystko jest w porządku, panie Tomlinson - zapewnia mnie.
- Więc mam nadzieję że będzie smakować - pokazuje na talerz przed nią.
Uśmiecha się do mnie i odgarnia włosy. Zaczyna jeść, a ja zaraz po niej. Pomimo iż wiem, że to kompletnie niekulturalne cały czas się w nią wpatruję. Staram się uchwycić każdą sekundę. Boję się jak jeszcze nigdy, że zaraz może zniknąć. Że stracę ją jak cztery dni temu. To było straszne. Myślałem, że nie odezwie się już. A ona do mnie napisała.
- Chciałbym ustalić jedną rzecz i szczerze liczę na twoje zrozumienie..
- Oczywiście - prostuje się, odkładając widelec. Czeka, aż zacznę mówić.
- Wolałbym żebyś pracowała nad swoim referatem wyłączenie w moim domu. Zabierzesz go dopiero do oddania, po skończeniu. - patrzę na nią doszukując się jakichkolwiek reakcji.
- Dlaczego? - pyta, przekrzywiając głowę. - Mogłabym wtedy to nadrobić, a nie tracić czas tutaj. Przecież nie jestem tu po to, aby pisać referat.
- Możesz przebywać w moim domu ile tylko zapragniesz - zaznaczam dolewając jej alkoholu.
- Dobrze. Więc będę to robić tutaj. Ale muszę jak najszybciej zacząć pisać - patrzy na mnie prosząco.
Odstawiam butelkę. Dziewczyna bierze kieliszek. Czyli mocno jej zależy.
- W porządku - przytakuje szczęśliwy że mogę spełnić jej prośbę.
- Świetnie pan gotuje - mówi,  wracając wzrokiem do talerza.  - Naprawdę.
- Mogę cię karmić codziennie Aniele. - uśmiecham się.
- Jeśli pan mi to obieca to nie wykluczone, że będę to wykorzystywać - śmieje się.
Moje serce uderza dwa razy mocniej na ten dźwięk. Chcę go słyszeć jak najczęściej.
Podoba mi się. Jest taki perlisty. Dźwięczny. Jak u anioła.
- Musisz mieć na czym tu pracować - wstaje od stołu i idę do salonu. Biorę elegancką torbę i z nią wracam do dziewczyny.
Stoi przy barierce tarasu. Obejmuje się ramionami. Patrzę jak wiatr porusza jej cienką sukienką.
Odchrząkuję i kiedy się odwraca, posyłam jej szeroki uśmiech.
- Proszę - podaje prezent w jej drobne dłonie.
- Co to? - pyta ciekawa.
Podchodzi do krzesła i otwiera torbę.
Wyciąga z niej nowo kupionego,białego laptopa. Specjalnie dla niej.
- O nie - kręci głową. - Nie mogę tego przyjąć.
- Nie widzę powodu dla którego nie miałabyś tego zrobić
- Mam swojego laptopa - odsuwa prezent i patrzy na mnie. - Nie chcę przyjmować prezentów. To tak jakbym...Nie ważne. Proszę.
- Prosiłem żebyś tak nie myślała - przez nią znów pojawia się smutek w moim sercu.
- Przepraszam - Podchodzi Do Mnie. - Bardzo dziękuję za prezent. Tyle, że na pewno był drogi. To naprawdę nie jest konieczne - uśmiecha się, próbując mnie o tym zapewnić.
Wiedza o tym jakie są jej wyobrażenia jednak nie pozwala mi na nowo czuć szczęścia. Doprowadzam do tego choć tak bardzo tego nie chce.
Ona myśli, że chcę ją...Nie. Nie chcę, aby tak to odbierała. Nie takie są moje intencje. Nie umiałbym traktować anioła jak dziwki. To słowa boli nawet wtedy, kiedy tylko je wspominam w głowie.
Nie mogę pozwolić, aby się oddaliła. Chciałbym, aby czuła to co ja. Szczęście. Podziw.
- Wróćmy proszę do kolacji - odzywam się cicho i pokazuje ręką w stronę tarasu.
Siadamy z powrotem do stołu. Panuje cisza. Adrianne jeździ palcami po brzegu kieliszka. Co chwila przygryza wargę.
Kiedy chcę coś powiedzieć, ona robi to pierwsza.
Podnosi głowę i patrzy na mnie.
- Zaczniemy dziś? - pyta.
- Liczyłem bardziej na kol... ale dobrze - rozglądam się jakbym czegoś szukał choć nie mam najmniejszego pojęcia czego. - Zacznijmy - wstaje i odsuwam krzesło również jej.
- Mówiłam, że nie znam się na tym wszystkim - wypomina i podnosi się. - Ja mylę rękę prawą z lewą, a co dopiero mówić o rozmowie z mężczyzną dłużej niż dwie minuty.
- Powiedz proszę od czegoś chciałabyś rozpocząć. - wchodzimy do środka.
Pod ręką trzyma laptopa. Siadamy na kanapie. Dziewczyna układa sprzęt na kolanach. Ja za to spoczywam na fotelu. Sięgam ręką po szklankę i whisky.
- Na pewno nie od tego. Proszę - odzywa się. - Nie chcę, aby whisky towarzyszyła nam w rozmowie. Myślę, że chcę zacząć od tego dlaczego wybrał pan filozofię.
- W czym moja droga przeszkadza ci szklanka whisky? Bardzo dobrego, starego whisky? - pytam ciekaw.
Nie rozumiem. To tylko trochę alkoholu. Zresztą mojego ulubionego.
- Chciałabym dziś wrócić do domu - mówi. - A nawet jeśli miałabym wracać inaczej, to nie lubię jak mężczyzna pije coś mocniejszego niż wino. Na pewno nie kiedy chce z nim rozmawiać. Proszę, panie Tomlinson - dodaje łagodnie.
- No cóż... - odkładam kryształ na jego poprzednie miejsce. - Nie wybrałem filozofii. Ona znalazła mnie - mówię zgodnie z prawdą. Bardzo dobrze pamiętam okres swojej młodości. Bylem zupełnie wolny i niezależny. A teraz? Nie mogę uciec przed samym sobą, żyję w pułapce.
Niby wszystko jest proste. Przejrzyste. A z każdej sytuacji znajdujemy wyjście. Nic podobnego. Nic nie jest jasne. Łatwe. Los lubi bywać przewrotny. Zdaję sobie sprawę, że pewnymi rzeczami mogłem pokierować inaczej.
Wzdycham i moja ręką odruchowo zmierzenia do stolika obok. Zatrzymuje ją jednak w połowie drogi i zaplatam palce obu dłoni ze sobą.
- Chwilka - prosi mnie.
Widocznie komputer musi przyswoić wszystkie nowości. Potem ona szybko spisuje to co powiedziałem. - Ma pan pomysł na życie? Jakieś marzenia? Miał je pan, gdy szedł na studia?
- Każdy je ma, nie uważasz? Proszę powiedz mi o swoich.. - błagam ciekaw właśnie tego w tej chwili najbardziej pod słońcem.
Przenosi wzrok z komputera na mnie. Dlaczego nie mam daru czytania w myślach? Mógłbym wyłapywać jej piękne wspomnienia, cudowne myśli. Mógłbym wiedzieć, co czuje. Jest zagadką.
- Mieliśmy rozmawiać o panu - poddaje się. Odkłada komputer i wstaje.
Moje serce na moment zamiera. Nie.  Nie wychodzi.  Idzie tylko do okna. Opiera się ramieniem o ścianę i patrzy w szybę.
- Chciałabym namalować obraz, który pokochaliby miliony ludzi. Taki piękny. Mówiący o mnie. Żeby każdy patrząc na niego, mógł mnie poznać. Nie jest to takie łatwe. Będę się musiała napracować. Ale do celu warto dążyć. Prawda? - patrzy na mnie przez ramię.
Wygląda na spokojną, lekko rozmarzoną. Uśmiecha się w moją stronę.
- Bez dwóch zdań - mówię oczarowany. Chciałbym oprawić w ramkę właśnie nią. Nie miliony, miliardy były by zachwycone.
Wiem to. Jest taka piękna. A jeśli na uczelni również ją podziwiają? Jeśli ktoś ją adoruje? Na pewno nie dostatecznie.  Nie tak jak powinien.
Adrianne podchodzi do mnie.  Przez chwilę patrzymy sobie w oczy. To długie spojrzenie.
Wiem że będę w stanie zrobić wszystko by była jak najszczęśliwsza. Zasługuje na to. Mój Anioł...
Siada przy moich kolanach. Głowę opiera o nie. Wplatam palce w jej włosy, delikatnie je przeczesując.
- A dlaczego pan zrezygnował z nauki na uniwersytecie? - pyta cicho.
- Są dwie wersje. Prawdziwa i oficjalna. - mówię łagodnie choć to wspomnienie nie należy do przyjemnych.
- A którą chce się pan podzielić? - rysuje palcem po moim kolanie.
- Zostałem wyrzucony. - odzywam się niechętnie. Mojemu Aniołkowi mogę powiedzieć, jeśli tylko tego chce.
Podnosi głowę i patrzy na mnie. Gładzę jej miękkie włosy. Ufam jej. Nie muszę znać Adrianne długo. Po prostu jej ufam i wierzę. Ona ma prawo wiedzieć. O wszystkim. Ale w odpowiednim czasie, nie na raz.
- Dlaczego, panie Tomlinson? - w jej oczach dostrzegam ciekawość.
- Oficjalnie to ja sam odszedłem. - zmieniam temat.
- Muszę znać pana przeszłość i teraźniejszość - mówi uparcie. - Oraz plany na przyszłość. Moi wykładowcy muszą wiedzieć, dlaczego to akurat pan mnie zainspirował, panie Tomlinson. Zabawne jest to, że ja sama nie wiem. Dlatego bardzo chcę poznać odpowiedź - podnosi się z klęczek.
Moja dłoń bezwładnie opada na kolano. Podchodzi do komputera.
- Ale dzisiaj chyba nie popracujemy. W zasadzie to popsułoby wieczór. Przepraszam, że na to wszystko naciskam. Każda informacja jest cenna. Proszę mi wybaczyć.
- Rozumiem Cię całkowicie. Proszę, pytaj śmiało. Na prawdę chcę ci pomóc jak tylko będę potrafił. Pytaj. Od teraz obiecuję odpowiadać na wszystkie pytania. - mówię szczerze. Przecież pp to tu przyszła, dlatego się zgodziła. Nie zmienię sytuacji jaka między nami panuje. Biorę głęboki oddech i wymuszam uśmiech.
Pochyla się i całuje mnie w policzek.
- Jutro - mówi cicho, jakby to była jej obietnica. - Jutro będę pytać, aż będzie mnie miał pan dość - prostuje się i odchodzi po torebkę. Kiedy wraca, dalej siedzę w tej samej pozycji. - Bardzo dziękuję za ten miły wieczór - nawet w blasku lampki, dostrzegam jej rumieńce. - Nie spodziewałam się tego wszystkiego...Było tak cudownie. Te świece...A teraz będę już szła. Dobranoc - dodaje i wychodzi z salonu.
Zrywam się z miejsca i szybkim krokiem podążam za nią. Otwieram przed nią drzwi, jednak sam też opuszczam dom.
- Nie chcę, żebyś wracała sama. Pozwól mi się odwieźć. Proszę...
- Dlaczego pan po prostu nie zaproponuje mi, abym została? - odwraca się i patrzy mi w oczy.
Chwilę później zatyka ręką usta. - Przepraszam - mówi niewyraźnie. - Chyba lepiej pójdę. To przez to wino - odejmuje dłoń od twarzy. - Po winie staje się rozgadana. Nawet bardzo. Jak to działa na ludzi...Tak, lepiej pójdę.
Łapie jej nadgarstek bojąc się, że zaraz ucieknie. Jej słowa rozpalają we mnie iskierkę nadziei. Przyciągam ją delikatnie i patrzę twardo w oczy.
- Proszę cię, błagam żebyś została..

sobota, 6 czerwca 2015

Rozdział 3


~Louis~
Wypijam już całego drinka, a pukanie nie ustaje. Na podjeździe nie dostrzegam samochodu sklepu, więc to nie zakupy. Nalewam sobie whisky i z kryształem idę do drzwi. Nie patrzę nawet w stronę monitoringu. Staję przy klamce i opieram się ramieniem o ścianę. Biorę łyk alkoholu i zamykam oczy.
- Słucham? - mówię na tyle głośno, by osoba po drugiej stronie mogła mnie usłyszeć.
- Panie Tomlinson - słyszę kobiecy głos. - Możemy nie rozmawiać przez drzwi? Proszę. Nazywam się Adrianne Cansas i nie lubię zostawiać nie dokończonych spraw ani rozmów.
- A ja nie jestem już wykładowcą. - uderzam czołem o ścianę zaczynając odczuwać znużenie tą rozmową.
- Nie chcę rozmawiać z wykładowcą.
- Więc?
- Chcę rozmawiać z Louisem Williamem Tomlinson, urodzonym 24 grudnia w Doncaster. Mam podać ludność miasta? Matka nauczycielka, ojciec wojskowy. Piątka rodzeństwa. Profesor nauk filozofii w latach 2008-2013. Od dwóch lat nie wiadomo, co się z nim dzieje. Do tego humorzasty, nie miły, nie uprzejmy, nie kulturalny gość, który nie raczy otworzyć na chwilę drzwi. Ja naprawdę nie jestem taka wredna i krzykliwa, gdy jestem spokojna. Ale zależy mi na tej rozmowie bardziej niż na śniadaniu. A lubię jeść. Wracając do tematu, to czemu nie może mi pan pomóc? Panu tez musieli pomagać, gdy szedł pan ku górze kariery.
- Mam siedmioro rodzeństwa - poprawiam ją otwierając drzwi. Przed moim domem wylądował anioł. Anioł któremu ktoś ukradł skrzydła o stoi właśnie przede mną.
Mrugam oczami. To wcale mi się nie wydaje. Nie mam omamów przez alkohol. Blondynka z wypiekami na twarzy ściska nerwowo torebkę w rękach. Jest wzorcowym przykładem ideału. Mojego osobistego ideału, piękna i marzeń. Zdaje sobie sprawę z tego, że się gapię, więc staram się oprzytomnieć.
- Wejdź.. - wyduszam z siebie.
- Dziękuję - mówi spokojniej. Przepuszczam ją w drzwiach. Przechodzi obok mnie i staje krok za moimi plecami. - Bardzo ładny dom - rozgląda się.
- Też tak uważam - zamykam drzwi i prowadzę ją do salonu. Jak ślicznie pachnie. Jak pierwsze kwiaty zwiastujące niedługie nadejście wiosny. Pięknie...
Włosy ma złote jak słońce. A skórę bladą jak rzeźba. Tylko te rumieńce dodają jej kolorów. Czuję się jak pod wpływem większej ilości alkoholu. Jak pod wpływem silnego leku odurzającego.
Pokazuje żeby zajęła miejsce na Kanapie po czym siadam w fotelu zaraz obok.
- Słucham? - pytam cicho i spokojnie choć serce za wszelką cenę chce wyskoczyć mi z piersi.
Dziewczyna wyjmuje czarną teczkę z torebki. Otwiera ją i przegląda szybko jakieś kartki. Widzę, jak drżą jej ręce. Denerwuje się. - Chciałam tylko porozmawiać. Nic nie mogłam o panu znaleźć. Przepraszam za mój wcześniejszy ton i nerwy. Bardzo mi zależy.
- Nic się nie stało - uspokajam ją od razu.  Obserwuję ją dokładnie, kiedy ona nadal szuka czegoś w tym chaosie.
W końcu wyjmuje dokument. Oddycha z ulgą. Opieram się wygodniej w fotelu. Rozluźnij się, człowieku.
- Wytłumacz mi proszę jeszcze raz, co cię do mnie sprowadza - przerywam ciszę.
- Pańska osoba. Potrzebuję rozmowy i historii o panu. No wie pan, cenią pana na uczelni. Żałuję, że nigdy nie mogłam wziąć udziału w pańskich zajęciach. Umknął mi pan zanim zaczęłam się uczyć.
- Konkretniej - mówię cały czas się w nią wpatrując. Nie mogę się nadziwić.
- Chcę pana poznać - powtarza.  - Od deski do deski. Wszystko. Najpierw Dlaczego wybrał pan filozofię. A później jaki miał pan sposób nauczania.
- Do czego ci to? - pochylam się w jej stronę, obracając w dłoniach szklankę z alkoholem.
- Do pracy. Maluję tez obraz, ale muszę napisać referat. No i padło na pana. A ja nie zmieniam zdania, kiedy mam przeczucie,  że to może być dobre - uśmiecha się niepewnie.
- Odbiorę to jako komplement w moją stronę. - przeszywam ją wzrokiem.
Biorę łyk alkoholu. Podnosi głowę i teraz to ona mi się przygląda.
- Nie lubię specjalnie się udzielać. Wybacz, ale chyba nie jestem zbyt dobrym człowiekiem.
- Proszę - błaga mnie. Nawet jej oczy są jak u zbitego psa.
- Muszę nad tym pomyśleć - wstaje i dolewam sobie whisky. - Masz ochotę?
- Nie, dziękuję. Przecież to tylko rozmowa - tez się podnosi.
- Jak bardzo Ci zależy? - pytam odwrócony do niej tyłem.
Mam chaos w głowie. Miliony myśli. Nie mogę na nią patrzeć. Jeśli chcę myśleć racjonalnie. Jestem dorosłym człowiekiem. Miałem w ogóle jej nie wpuszczać. A teraz jest za mną i czeka na odpowiedź. Chociaż nie. To ja czekam. Chcę wiedzieć, co jest w stanie zrobić.
- Naprawdę bardzo, panie Tomlinson - mówi cicho. - Bo to jest ważny projekt. Który dużo mi da.
- Co jesteś w stanie zrobić bym się zgodził? - zmieniam nieco swoje pytanie. Podziwia mnie, a to dobry początek prawda? Przecież to bardzo dobrze.
- Nie wiem. Namalować panu obraz? Nie za bardzo mam czym zapłacić. Ale to rozmowa. Wiele nie chcę - wzdycha.
- Mogę dać ci więcej - odwracam się. - Mam książki dziesięć razy starsze od ciebie. Wiedzę pięć razy większą od twojej. Znajomości szersze niż ludzie których mijasz po drodze przez cały tydzień. - widzę jak jej oczy się błyszczą. - Mogę dać ci znacznie więcej - podchodzę do niej, cały spięty unoszę rękę do jej twarzy, ale rezygnuje z dotknięcia jej. - Chcę tylko jednego - chwytam jej wzrok i nie pozwalam jej go spuścić. - Tylko ciebie mój Aniele.
Nie odwracam głowy. Cały czas na nią patrzę. Mam wrażenie, że słyszę głośne bicie serca tej drobnej blondynki. Rytm jest szaleńczy. Jakby przebiegła maraton. Cisza trwa długo. Ona oddycha niespokojnie, a ja ciągle z tym samym wyrazem twarzy, wpatruję się w nią. Piękna. Definicja perfekcji stoi przede mną. Moje słowa są odzwierciedleniem tego, co myślę i pragnę.
Robię dwa kroki w tył, jednak nadal nie spuszczając z niej wzroku. Sam jestem kłębkiem nerwów. Chcę, żeby się zgodziła.
- Co takiego? - odzywa się bez tchu. Nie wiem po jakim czasie. Jest w kompletnym szoku.
- Nie karz mi powtarzać. Wyraziłem się jasno - podtrzymuje palcem jej podbródek gdy chce spuścić głowę.
- To nie jest jasne - odpowiada niespokojnie. - Nie może pan chcieć mnie za kilka informacji. Za książki. I za rozmowę. To pomoc...- próbuję ze mną negocjować. Az tak się stresuje?
Unoszę jej twarz jeszcze wyżej nie mogąc powstrzymać się przed jej dokładnym obejrzeniem. Animacje jednej skazy. Jest niczym najdroższe dzieło sztuki.
Uśmiecham się lekko. Podoba mi się. Jak nikt inny. Jestem oczarowany. Rzadko, kiedy potrafię się zachwycić. Lubie to, co jest piękne i niezwykle.
- Piękna.. - szepczę i przeczesuję palcami jej długie włosy. Są tak miękkie i przyjemne w dotyku. Czyż nie takie włosy właśnie ma anioł?
Ona jest piękniejsza niz anioł. Piękniejsza niż dzieło. Droższa niż diamenty. Brylanty. Kryształy. Czuję to.
Uśmiecham się i odsuwam przez co, moja dłoń nie na już kontaktu z jej perfekcyjnie gładką skórą.
- Chyba pójdę...- automatycznie odwraca się do stolika i zbiera rzeczy.
- Nie musisz - zapewniam ją. Nie chcę żeby wychodziła. - Usiądź, a ja przyniosę ci wody.
- Nie, nie. Naprawdę. Jest późno. Pan wypity. Może porozmawiamy jutro? - proponuje, prostując się.
- Boisz się? Nie skrzywdzę cię. Jakbym mógł? Zniszczyć arcydzieło... - wzdrygam się na samą myśl. - Usiądź - ponawiam prośbę.
Patrzy na mnie niepewnie. Ona nie ma prawa się bać.  Nie może. Przecież mam czyste intencje. Przysięgam. Dlaczego ona się boi?
- Nawet się nie zbliżę - unoszę ręce do góry. - Słowo. Jesteś tu bezpieczna aniele. Przy mnie nic ci nie grozi.
- Jednak przyjdę jutro - decyduje. - Pan zdecyduje co chce w zamian i zaczniemy prace. O której mogę przyjść, panie Tomlinson?
- Nie możesz - odpowiadam, choć ledwo przechodzi mi to przez gardło. - Nie zmienię zdania i oczekuję odpowiedzi, przed opuszczeniem mojego domu. - strach we mnie rośnie.
 Co jeśli się nie zgodzi? Jeśli nie zależy jej aż tak bardzo?
- Nie jestem dziwką - wyrzuca z siebie.
Jej policzki znów są czerwone, co oznacza, że jest zdenerwowana. Ale ja tez. Wyjdzie i nie wróci. Tego się obawiam. Po chwili orientuję się, co powiedziała. Otwieram szeroko oczy. Nie mogę uwierzyć, że w ogóle przyszło jej to przez myśl. Patrzę na szklankę w swojej dłoni i wypijam całą jej zawartość.
- Jak mogłaś tak pomyśleć? Ja... chcę się jedynie tobą zająć. Przyjąć twoje przyjście z raju, boję się że możesz sama nie poradzić sobie z nędznymi istotami wokół siebie, one nawet patrzeć na ciebie nie powinny. Chcę cię hołubić. - "nie jestem dziwką ".  Łapię się za głowę znów słysząc w myślach te słowa. Co za herezja, jak można..
Biorę głęboki oddech.  Nie może tak myśleć. Nigdy nie zamierzałem jej tak potraktować. Ani przez chwilę o tym nie myślałem. Nie zasługuje na to.
- Pan zwariował. Nie jestem aniołem i nie będę.  Jestem zwykłą dziewczyna, która próbuje zrobić pracę- mówi, a jej głos drży.
- Rzeczywiście powinnaś już iść - mówię nawet nie patrząc w jej stronę. Nie jestem w stanie.
- Tak. Ale zależy mi na tej pracy. Proszę.  Mogę przyjść jutro? - zakłada płaszcz i patrzy na mnie.
- Będę zajęty - zdenerwowanie bierze górę przez co rozlewam trochę alkoholu gdy chcę ponownie wypełnić szklankę.
- Proszę już nie pić - zabiera mi butelkę. - Chyba ma dziś wystarczy. A pojutrze?
- Również nie będę miał czasu
- Więc kiedy? - pyta przez zęby. - Bo nie chcę iść z panem do łózka to nie dostanę pomocy? To nie jest w porządku! - podnosi głos.
Przez zdenerwowanie wybucha płaczem. Wychodzi z mojego domu, ocierając łzy.
Patrzę przez okno na nią kompletnie załamany. Co ja zrobiłem? Jak mogłem na to pozwolić?
Płakała. Była smutna i zła. Zła na mnie. Nie powinienem być taki nie miły. Ale strasznie bałem się, że odejdzie. No i odeszła.
Siadam w fotelu i chowam twarz w dłoniach. Niech wróci. Błagam niech ona do mnie wróci.
Czuję się taki zraniony.  Pusty. Jakby ktoś mi odebrał nadzieje.
Otwieram kolejną butelkę i bez większych problemów opróżniam jej zawartość. To moja partnerka na te noc.
~Adrianne ~
Siedzę przy blacie i jem zupę. Wokół mnie rozłożone są notatki. Po powrocie od Tomlinsona wzięłam się do roboty. Niewiele tego mam. Bez niego nic nie zrobię. Ale to co powiedział...By mile, ale dziwne. Bardzo. Zachowywał się jak ekscentryk. W ogóle... trochę mnie przerażał. Traktował mnie tak.. nawet nie potrafię tego określić. Mam mętlik w głowie. Wiem że jeżeli nie wezmę się za to na dniach to nie zdążę.
Patrzę na telefon. Nie zadzwonię do niego. Na pewno nie dziś. A jutro? Może na trzeźwo jest normalny. Naprawdę mnie wystraszył. I było mi przykro, że tak potraktował moją prośbę.  To człowiek. Powinien zrozumieć. No, ale nikt go do tego nie zmusi.
Odkładam naczynie do zmywarki, a łyżeczkę obmywam pod woda. Moja kuchnia nie jest wielka. Wpada tutaj dużo światła. Nie lubię małych, ciemnych przestrzeni. Mam klaustrofobię, wiec chociaż okna tutaj mnie ratują.
Wycieram ręce o ręcznik i opieram się o blat. Jest sobota więc brak zajęć powoduje że tylko więcej myślę i bardziej się stresuję. Powinnam zacząć tez malować obraz. W końcu to część projektu. Może zajmie moje myśli. Idę do salonu, gdzie stoi sztaluga. Mama opieprzyła by mnie za ten bałagan w moim mieszkaniu. Ale tego nie zrobi. Nawet sama nie wiem, gdzie ona teraz jest. Odkąd poznała Willa nie widziałam jej ani razu. Podróżuje od czasu do czasu wysyłając mi pocztówkę.
Fajnie, prawda? Ale co mam zrobić. Wybrała taki los. Nie mam rodziny oprócz niej
Biorę pędzel i staje przed płótnem. I właśnie tu zaczyna się problem. Moja głowa okazuje się być kompletnie pusta. Co ja mam namalować? Nie wiem nawet na jaki temat mogłabym stworzyć obraz. Żadnej weny. Natchnienia. Pomysku. Nic. Temat przewodni to przemijanie, jednak nic konkretnego nie przychodzi mi do głowy.
Siadam na kanapie. Za chwile coś sobie zrobię. Ten facet mnie rozstroił. Swoją propozycją, której kompletnie się nie spodziewałam, zrobił mi chaos w głowie. Nie potrafię się skupić.
Do diabla z tobą, Louisie.