sobota, 29 sierpnia 2015

Epilog

- Dasz radę wstać? - Niall pochyla się nade mną. - Mam kule, ale jak nie poradzisz sobie, to pomożemy ci z wózkiem - mówi. Dzisiaj jest mój ślub. Od dwóch miesięcy siedzę na tym czymś.
- Przecież już mówiłem - warczę.
To powinien być najpiękniejszy dzień w życiu, a jestem wściekły, że nie będę mógł go takim uczynić dla mojego Aniołka.
Wszystko było gotowe. Poprosiłem przyjaciół. Wiele rzeczy nie mogłem zrobić. Nie mogłem prowadzić auta. A dużo  spraw było do załatwienia na mieście. Moja matka mówi przez drzwi, że powinniśmy się zbierać wiec tak właśnie robimy.
Siedzę z przodu auta. Niall zamyka bagażnik i wsiada za kierownicę. Adrianne zapewne jest już w kościele i czeka na mnie. Mój sens życia.. Uśmiecham się delikatnie pod nosem. Zgodziła się. To jest najważniejsze. Nie odeszła. Pomimo wypadku została i nadal chciała za mniej wyjść. Kocham ją jeszcze mocniej choć nie miałem pojęcia, że to możliwe. A jednak. Jednak się da. Jej projekt nas złączył. Inaczej nigdy bym jej nie poznał. Wzdycham i wyglądam za okno. Paryż latem. Coś pięknego. Jest czternasty sierpnia. Muszę zapamiętać tę datę. Niall parkuje pod dużym kościołem w centrum miasta.
- Poczekaj, pomogę ci - mówi i wysiada.
Siadam na wózek, a przed wejściem do kościoła. Biorę kule. Choćby miały mi odpaść ręce to dojdę do tego ołtarza.
- Spokojnie - Niall trochę mi pomaga.
Powoli idę przed siebie. Jest ciężko. Bardzo.
Dawno nie szedłem o własnych nogach. To boli. Ale ja dam radę. W końcu widzę ołtarz. Muszę być tam pierwszy.
Goście są już na swoich miejscach. Jest nawet matka Adrianne. Czuję jej palący wzrok. Za co ona mnie tak mocno nienawidzi? Nic jej nie zrobiłem. Naprawdę. Nic.
W końcu docieram na miejsce. Wszyscy wstają, rozbrzmiewa się marsz weselny, a w progu kościoła pojawia się mój Anioł.
Do tego momentu nie miałem pojęcia, jak będzie wyglądać jej suknia. Ale teraz tym bardziej nogi się pode mną uginaly.
Uśmiech pojawia się na mojej twarzy. W jednym momencie staje się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Płynnie idzie w moim kierunku. Skina głową do gości. W końcu patrzy na mnie. Staje naprzeciwko.
- Louis, nogi...- mówi szeptem zmartwiona.
- Cicho - mówię krótko i posyłam jej uśmiech. Ksiądz rozpoczyna ceremonię.
Wiele mnie nie obchodzi. Tylko przysięga. Piękne słowa prosto z serca. Złoty krążek. I już. Stało się.
Przyciągam ją jedną ręką i całuje. Moja żona.
To naprawdę cudowna chwila. Nasza. Anne oddaje pocałunek i odsuwa się. Pomaga mi zejść po schodku i idziemy do wyjścia z kościoła. Przed kościołem czekają wszystkie ważne dla nas osoby. Wszyscy razem, a potem każdy z osobna nam dziękuję.
Kilka zdjęć, prezentów i możemy iść do samochodu. Siadamy z tyłu. Adrianne glaszcze dłonią moje kolano, uśmiechając się.
- Kocham Cię.. - pochylam się i znów łącze nasze usta. - Jakie to uczucie? Być moją żoną.
- Najlepsze - mruczy w moje usta.- Czuję się taka szczęśliwa i dumna.
Te słowa napełniają moje serce niezmierną radością.
- Wyglądasz bardzo seksownie - mówi mi do ucha.
Śmieję się przez jej słowa. Wiem, że zrobię wszystko żeby była Szczęśliwa. Zasługuje na to Całą sobą.
Mam swoją drugą połówkę. Nie mogło być lepiej. Jedziemy na nasze niewielkie przyjęcie.
- Louis, wyczerpałes dzisiaj limit - mówi dziewczyna, gdy się zatrzymujemy. - Nie możesz tyle chodzić.
- Nic mi nie będzie.- zapewniam ją.
- Nie ma mowy.
- Aniele, proszę.. to ma być Twój wieczór.
- To ma być nasz wieczór. Będę szczęśliwa, jeśli będziesz się dobrze czuł, tak? Więc proszę, kochanie.
- Nie każmy gościom czekać - otwieram drzwi i biorę kule.
Niall pomaga mi wysiąść i idzie otworzyć drzwi Adrianne.
Znów Patrzę na swoją piękną żonę. To ona daje mi siłę żeby stawiać kolejne kroki.
Dzięki niej dziś tu jestem. Dzięki Niej Chcę Żyć. Naprawdę było ciężko. Miałem chwilę słabości i załamania.
Ale wtedy za każdym razem pojawiała się ona i siły wracały.
Wchodzimy do srodka. Wita nas obsluga. Goscie trzymaja szampana. Adrianne podaje mi kieliszek.
Przenoszę cały ciężar na lewą rękę i w lewą biorę alkohol.
- Darujemy sobie taniec.
- Przepraszam.. - wzdycham cały w wyrzutach sumienia.
- Przestan. Tak sie ciesze, ze z tego wyszedles.
- Ale twój ślub nie może być idealny.
- Ale on jest idealny, Louis. A jaki jest Twoj slub? Bo myslalam, ze ten jest nasz.
- Nasz - kiwam głową i całuje ją.
Oddaje Pocalunek Z lekkim usmiechem. Juz mi nie ucieknie. Podczas przyjecia jej mama raczej do nas nie podchodzi. Cale szczescie. Nie ma niepotrzebnych scysji .
Mam całe lata żeby udobruchać teściową. Nie będę się tym zajmować teraz. Dzisiaj najważniejszy jest mój Anioł.
- Mam cos dla was - mowi Emily. Swiadek Adrianne. Pokazuje nam nasz portret.
Dziewczyna bierze obraz i uśmiecha się szeroko. Prezent zdecydowanie przypadł mojej żonie do gustu.
- Zobacz. Możemy powiesić w salonie. Jest świetny.  Dziękujemy.
- Piękny - zgadzam się.
- Szczescia - usmiecha sie do nas i odchodzi.
- Jedziemy do domu? - Adrianne opiera glowe o moje ramie. - Chyba kazdy juz ze mna tanczyl.
-Co tylko chcesz piękna - całuje ją w skron.
- Chodz, piekny - podaje mi reke i pomaga wstac.
Zegnamy sie z goscmi i udajemy do auta.
To ona kieruje więc w domu jesteśmy dopiero półtorej godziny później.
- Powiem ci, ze wygladam jak beza. Mam duzo warstw - smieje sie, wchodzac ze mna do srodka.
- Wyglądasz jak... conajmniej bogini. - Poprawiam ją.
Patrzy na mnie z politowaniem. Ona nigdy nie zgodzi sie ze mna. No nigdy. Sadza mnie na kanapie i pomaga sie rozebrac z marynarki.
- Nie rób ze mnie aż takiej kaleki Aniołku. - całuje jej dłoń. - Obiecuję, że jeszcze przeniosę cię przez próg - mówię najszczerzej jak potrafię.
- Trzymam za slowo, najdrozszy - pochyla sie, opierajac czolo o moje.
- Obiecuję - powtarzam i muskam jej usta.
Wplata palce w moje wlosy. Przez chwile trwamy w pocalunku,  po czym odsuwa sie i podchodzi do barku. Nalewa do szklanki whisky. Podaje mi ja.
- Nie dzisiaj. - odstawiam Naczynie i ciągne tą pyze na swoje kolana.
- Alez dzisiaj. Wlasnie dzisiaj ci pozwalam - laskocze mnie wlosami w policzek.
- Ale dzisiaj ich nie potrzebuje - mówię pewien tych słów.
- Dobrze - rozpina mi koszule. - Chcesz sie wykapac czy pojdziemy sie polozyc?
- Jak już mówiłem ta suknia jest nieziemska, ale jej czas chyba minął..
- Ach tak? - prostuje sie. - To moze ja zdejme? - przesuwa palcami po dekolcie.
- Chętnie ci w tym pomogę.
- Nie wolisz popatrzeć jak opada falami ja ten dywan? Tak tu?
- Skoro tak to przedstawiasz - uśmiecham się.
Mruga do mnie i rozpina gorstet. Potem zajmuje sie dołem sukni. W koncu staje w bialej, dopasowanej bieliźnie.
- I znowu tak bardzo piękna... - zachwycam się.
- Mogę to powiedzieć o moim mężu, który siedzi przede mną w seksownie rozpietej koszuli. Popatrz. Żeby do tego doszło, musiałam dobijać się do twoich drzwi.
- Miałem cię wtedy serdecznie dość..
- Tak, chyba do czasu, aż mi nie otworzyłeś - prycha.
- Oczywiście, że tak.
- Chodź - pomaga mi wstać.
Biorę kule i już znacznie z większym trudem idę do sypialni.
Adrianne pomaga mi się położyć i odkłada kule.
Wyciągam do niej dłoń i przyciągam do siebie. Kocham ją tak bardzo..
Mój anioł. Uratował mnie z upadku. Wyciągnął. Teraz wszystko jest takie lepsze.
Siada na moich kolanach i całuje mnie. Te najsłodsze usta świata.
- Więc dzisiaj jest to kiedy indziej? - rozpina mi pasek.
- Dzisiaj jestem cały twój, ale w zamian żądam ciebie.- składam krótkie pocałunki na jej wargach.
- Tak, kochanie - mruczy i schodzi niżej.
No cóż. To będzie długa noc.
~*~
- Ma pan córkę, panie Tomlinson - oznajmia lekarz, wychodzący z naszej sypialni. - Zdrową, śliczną córkę.
Uśmiecham się szeroko i wreszcie staję w miejscu. Od ponad godziny tylko chodziłem od ściany do ściany kompletnie nie wiedząc co ze sobą począć. Wchodzę do mojej żony i klękam przy łóżku.
- Jak się czujesz, Aniele?
- Strasznie zmęczona - mówi sennie. Lekko się uśmiecha. - I obolała.
- Moje biedactwo.. - całuje jej spocone czoło i przenoszę wzrok na córeczkę. - Cześć Barbie, mój skarbie.
Leży w jej ramionach w białym puchatym kocyku. Jeszcze nie wie co się dzieje. Ale nie śpi. Patrzy na mnie.
- Jesteś śliczna jak twoja mamusia, wiesz? - najdelikatniej jak potrafię przejeżdżam palcem po jej policzku.
- Weź ją na ręce - szepcze.
- Jest za mała - mówię przestraszony
- Jest maleńka. Ale nie zrobisz jej krzywdy, kochanie. To Twoja Córka.
- Moja córeczka.. - blondynka powoli daje mi ją na ręce.
Patrzę w malutką istotę, która wniesie tu radość. Było ciężko. Najpierw mój powrót do zdrowia, a potem gdy chcieliśmy mieć dziecko, nie mogliśmy.
Adrianne miała duży kłopot by zajść, a potem utrzymać ciążę. Te dziewięć miesięcy praktycznie cały czas leżała.
Ciągle mnie przepraszała. Wstrzymała studia. Robiła wszystko, co kazał lekarz prowadzący. No i jest nasze cudo. Ten kwiatuszek.
- Dziękuję - szepczę, patrząc na mojego Anioła. - Tak bardzo ci dziękuję.
- Kocham cię.
- Kocham cię mój Aniele.

wtorek, 18 sierpnia 2015

Rozdział 10

Siedzę w salonie z mamą. Jutro mam oddać referat. Muszę iść do Lou i wydrukować go. Ale nie mam teraz czasu. Jestem taka wściekła. Za moimi plecami ustaliła, że przeniesie mnie na inną uczelnie. Do innego kraju.  Na inny kontynent! 
- Posłuchaj - łapie moją dłoń. - Nie mogę pozwolić, abyś zniszczyła sobie życie. Znam tego mężczyznę. Wariat. Nie warty ciebie. Jeśli chcesz mojego wsparcia i pieniędzy, skończ to.
- Nic o nim nie wiesz. Nie znasz go tak dobrze jak ja. - ta rozmowa trwa już prawie godzinę, ale żadna z nas się nie ugina.
- Byłam z nim do jasnej cholery - unosi głos. Tego nie wiedziałam.
- Co takiego? - pytam zdziwiona.
- Ach. Teraz zaciekawiona - podnosi się z kanapy. - Przelotny romans. Niecały miesiąc - macha ręką, mówiąc chłodnym tonem. - Nie życzę sobie, żeby i moja córka się w to bawiła.
- Jestem dorosła - mówię krótko.
- Teraz to ty jesteś szmatą - syczy. Cała jest czerwona ze złości. Podnoszę się z fotela. Chcę coś powiedzieć, ale po prostu mnie zatkało. Nie wierzę. Ona...Nie. Nie. Wycofuję się i wychodzę z mieszkania. Zbiegam na dół. Obraz rozmazują moje łzy. Ocieram je, ale płyną kolejne. Potem to tylko ułamek sekundy. Uderzenie, krzyk, upadek.
Ciche pikanie dociera do moich uszu. Nie mam siły podnieść powiek. Jestem taka zmęczona. Wszystko mnie boli. 
- Tak, to tylko złamane zebro i ręką - słyszę lekarza. - Powinna się obudzić, panie Tomlinson, już dzisiaj.
- Jakoś tego nie robi - warczy mężczyzna. Tak dobrze mi znany głos jest czystą mieszanką złości, żalu i przerażenia.
Jest tutaj. Wypadek...Pamiętam. Ten samochód. To moja wina.
Wszystko stało się tak szybko.. Projekt! Jak długo tu leżę? O nie, nie, nie.. Pikanie wokół mnie staje się znacznie szybsze.
- Proszę się odsunąć - to lekarz. Coś przy mnie robi.  - Ciśnienie skacze.
- Zrób coś do cholery - nie potrafię wyobrazić sobie jak teraz wygląda Louis . Wydaje się być przepełniony rozpaczą.
Tym bardziej się denerwuję. To ja go doprowadzilam do takiego stanu.
Słyszę ruch po mojej lewej stronie i po chwili czuję dotyk na dłoni. 
- Aniołku... wróć już do mnie z tych gwiazd. Kiedyś znów je odwiedzimy. Razem, obiecuję. Ale jeszcze nie teraz..
Słysząc jego słowa, znów  staram się otworzyć oczy. Proszę. Muszę dać radę. Dla niego.
Widzę strugi światła i po chwili oślepia mnie jasność lamp.
Mrugam oczami. Próbuję dostosować wzrok.
- Rób coś! Obudziła się! Moja piękność... - brunet całuje moją dłoń. Cały czas jest obok.
- Słyszy mnie pani? - lekarz pochyla się nade mną. Kiwam głową.
- Spokojnie.- instruuje mnie. - Powoli dochodzimy do siebie. Jest pani w szpitalu. Pamiętasz co się stało?
- Picia - chrypię. Nie jestem w stanie mówić.  Czuję suchość.
- Już - Louis gwałtownie się podnosi i wkłada słomkę do moich ust.
Już po chwili jest zdecydowanie lepiej. Odstawia butelkę wody na szafkę. 
- Wypadek - odpowiadam.
- Ciii.. spokojnie, Adrianne. Wszystko jest dobrze - składa pocałunek na moim czole.
- Mój projekt - patrzę na niego zmartwiona. Co z nim?  Nie jest za późno?
- Proszę cię, Aniołku. Spokojnie. Tylko spokojnie..
Znów to szybsze pikanie.  To nie moja wina, że się denerwuję. Próbuję usiąść, ale żebra odmawiają posłuszeństwa. Jeszcze ta ręka. Jest cudownie. 
- Lou, powiedz. Ile spałam?
- Trzy dni. - odpowiada smutno. - Adrianne, teraz najważniejsze jest twoje zdrowie.
Lekarz zostawia nas samych. Objaśnił co mi jest. Czyli to co już usłyszałam wcześniej.
Louis bierze krzesło i stawia je obok łóżka, by po chwili na nim usiąść. Posyła mi uśmiech i po raz kolejny całuje mnie w dłoń.
- Przepraszam. Moja mama powiedziała mi...- biorę głęboki oddech.
- Aniele nie denerwuj się - prosi chyba już setny raz. - Odpoczywamy tak?
- Mój projekt - jęczę smutno.
- Jeszcze jest czas. Musimy go oddać do piątku. Twoja mama pojedzie i wszystko wróci so normy.
- Ona już mnie przeniosła do Ameryki. Czemu mi nie powiedziałeś, że byliście razem? - mrużę oczy. Czuję złość. I ból.
- Na początku nie wiedziałem, że właśnie ona jest twoją matką. To przeszłość.. Teraz liczysz się tylko ty. Wezmę cię do siebie, będziesz miała najlepszą opiekę pod słońcem.
Oddycham coraz spokojniej. Zdążę oddać projekt. No i Lou jest przy mnie. To pocieszające.
Wychodzi dopiero wieczorem, kiedy ma przyjść moja matka.
Nie chcę z nią rozmawiać. Nie po tym co powiedziała.
- Adrianne, moje maleństwo.. - zaczyna lamentować.
- Idź stąd  - nie proszę. Żądam.
- Popatrz tylko co najlepszego zrobił. Wrócisz ze mną - mówi stanowczo.
- Nigdy. Idź stąd. To twoja wina.
- Jak możesz? - wstaje oburzona.
- Wtrącasz się w nie swoje sprawy. Wyzywasz mnie.
- Chcę ci otworzyć oczy dziecko!
- Odczep się w końcu! Kocham cię, ale to jesteś nie do zniesienia! Nie masz prawa wybierać mi chłopaków.
- Wracasz do nowego Jorku - kończy i wychodzi.
Zamykam oczy i czuję łzy na policzkach. Płaczę w ciszy zmęczona tym wszystkim. Ona jest niesprawiedliwa.
Nawet nie wiem kiedy mój organizm się poddaje i zasypiam.
Budzi mnie pielęgniarka. Podpina nową kroplówkę. Jest już rano. Później przychodzi lekarz 
i oznajmia mi, że wyjdę dopiero w środę, czyli za tydzień.
Ja się załamię. Kto za mnie odniesie projekt?
Zamykam oczy i za wszelką cenę staram się uspokoić to cholerne pikanie. Wszystko poszło się pieprzyć. Kłótnia z mamą. Ten szpital. Cała ta chora sytuacja.
Brunet odwiedza mnie dosłownie minutę po tym jak możliwe są odwiedziny. Wchodzi do sali z trzema wielkimi siatami.
- Nie żartuj - mruczę rozbawiona. On potrafi mi poprawić humor.
- To tylko na dzisiaj - zaznacza.
- To dużo. Co ty tam masz?
- Wszystko co ci potrzeba.
- Do środy starczy. Dziękuję. Jesteś kochany.
- Oczywiście, że jestem - pochyla się i muska moje wargi.
Podnoszę zdrową rękę, żeby pogłaskać jego policzek.
- Masz ochotę na pomarańcz? Na pewno masz - wyciąga owoc i zaczyna go obierać.
Potem pomaga mi usiąść. Krzywię się lekko i biorę kawałek pomarańczy. Jest słodka i dobra. Louis kupił mi chyba wszystkie owoce świata. Niektórych nawet wcześniej na oczy nie widziałam.
- Kochanie, mógłbyś zanieść mój referat? - robię oczy zbitego pieska.
- Jesteś pewna, że nic więcej nie chcesz tam poprawić?
- Najpewniejsza. Jest idealnie.
- A mama? Zostaniesz tu prawda? Przecież referat, wszystko...
- Nie wiem - mówię szczerze. - Przyszła do mnie wczoraj i pożegnała mnie słowami, że wracam do Ameryki.
- Co? Przecież nie możesz.. - w jego oczach pojawia się strach.
- Nie mam na to wpływu. To ona płaci za studia - przełykam ślinę i odwracam wzrok.
- Przecież mam pieniądze.
- Przestań. Nie wezmę od ciebie nic.
- Przecież wiesz, że chciałbym dać ci wszystko.
Patrzę na niego przez chwilę. Nienawidzę się z nim kłócić. Ten jego żal i smutek w głosie. Mnie też to boli.
- Proszę cię, Aniołku..
- Nie mogę brać od ciebie pieniędzy. Żadnych. A sama nie pracuję - przecieram dłonią oczy.
- Proszę, nie zabieraj mi siebie. - klęka przy łóżku z moją dłonią przy ustach. - Błagam Aniołku..
- Hej...wstań. Lou to nie ode mnie zależy.
- Tylko od ciebie kochanie Ty moje.. - wydaje się być na skraju łez.
Zamykam oczy. Nie mogę. Mam okropne wyrzuty sumienia. Kiedy patrzę w jakim jestem stanie...To boli.
Siedzi ze mną dwie godziny i idzie do domu. Pod wieczór wraca z obrazem i referatem.
- Czemu tutaj to przyniosłeś? - pytam. Ciekawa. Przytulam policzek do poduszki.
- Chciałem to zawieźć, ale chyba nie jest skończone.
- Nie? - siadam ostrożnie.
Podaję mi referat i konspekt. No tak, zapomniałam o podpisie i swoim i Louisa.
Składam podpis w odpowiednim miejscu. Podaję długopis mężczyźnie.
- Teraz ty - uśmiecham się.
- Właśnie - mówi poważnym i chłodnym tonem. - Mam warunek. - bierze głęboki oddech i prostuje się. - Podpisze twoją pracę, jeśli zgodzisz się zostać moją żoną. - jego głos jest surowy,on chcę żebym myślała, że taki teraz jest , ale oczy mówią wszystko.
Boi się. Widzę mieszankę uczuć. Strachu, nadziei, czułości. A mnie po prostu zatyka. Siedzę i patrzę to na niego to na kartkę.
- Nie mogę tego zrobić - mówię. - Bo wtedy uznasz, że robię to dla tego papierka.
- Nie mogę pozwolić ci odejść. - odpowiada i znów klęka przy moim łóżku. - Jeśli do roku nie będziesz pewna, że mnie kochasz, pozwolę ci odejść.
- Tyle, że ja cię kocham. Kocham - czuję łzy na policzkach. - Ale nie nadaję się ani na żonę ani na twoją partnerkę. Chciałeś tylko układu. Pamiętasz? A ja mam wyjechać. Nie chcę, abyś myślał, że Cię wykorzystuję. Bo tak nie jest.
- Aniele na nie dam rady bez ciebie żyć.
- Ale to pochopne...
- Przecież mnie kochasz.
- Tak. A ty się przecież teraz...a gdzie pierścionek? - droczę się i pochylam. Jęczę z bólu, ale udaję mi się pocałować go we włosy.
- Proszę, powiedz jeśli cokolwiek ci się w nim nie podoba..- sięga ręką do kieszeni spodni i wyciąga pudełeczko. - Twoje skrzydła Aniele...
Oniemiała patrzę na pierścionek. Boże, kiedy on go kupił? Nie ważne! Jak udało mu się wybrać tak idealny i piękny...Co chwila otwieram i zamykam usta. Nie wiem, co powiedzieć. Kiwam tylko głową.
- Tak? Boże, na prawdę tak?
- Tak - uśmiecham się, machając ręką przed oczami. Nie będę płakać.
Wstaje i mnie całuje. Długo i czule.
Śmieję się w jego usta. Jest najlepszy. I nie poprawny. Też sobie wybrał miejsce.
- Podpisik proszę.
- Powtórzę to samo w urzędzie - jeszcze raz muska moje wargi.
Uśmiecham się do niego. Patrzę jak składa podpis. Potem przenoszę wzrok na pierścionek.
- To co? Pewnie pójdę.
- Zostań jeszcze. Póki cie nie wygonią.
- Referat skarbie.. - ponownie ląduje na kolanach przede mną.
- Czy ty nie możesz sobie po prostu podsunąć krzesła?
- Muszę iść - tłumaczy.
- Dobrze - poddaję się.
- Kocham Cię - bierze wszystko i wychodzi.
Uśmiecham się pod nosem i zakrywam kołdrą. Próbuję zasnąć. Nawet szybko mi się to udaje. ~Louis~ 
Ubieram się w spodnie w pośpiechu zbiegając po schodach. W nocy stan Adrianne nagle się pogorszył. Płuco osunęło się, sprawiając jej trudność w oddychaniu. Zadzwonili bo na moją prośbę podała mój numer. Biorę kluczyki i wypalam z domu nawet go nie zamykając. Już po chwili jestem w drodze.
Nie potrafię skupić się na niczym. Wiem gdzie jechać, ale nic poza tym nie istnieje. Jest za późno. Zauważam, że auto wyjeżdżające nie ustępuje pierwszeństwa. Moment i uderzenie. Huk. Ból. Pęknięta szyba. Czuję krew na ustach. Ja nie...Muszę...

sobota, 8 sierpnia 2015

Rozdział 9

~Adrianne~
Idę korytarzem uczelni. Mija studentów. Widzę swój obraz na ścianie i uśmiecham się jak dziecko. Cieszę się, że inni mogą go podziwiać. To mój mały sukces. A drugi to taki, że właśnie zaliczyłam ważny egzamin.  Jestem z siebie dumna. Muszę powiedzieć Lou. Wybiegam z uczelni. Zamiast taksówki widzę mercedesa. Louis! Mężczyzna stoi oparty o samochód i patrzy na budynek przed nim. Chyba rzeczywiście mu tego brakuje. Mógłby uczyć. Chciałabym mieć z nim zajęcia. Wiem, że umie zaciekawić rozmową. Sprawić, że coś się wyniesie z takiego wykładu. Może ktoś da mu szansę.
Podchodzę bliżej i z wahaniem oplatam jego szyję. Nie wiem, czy mogę to zrobić w miejscu publicznym.
- Cześć Aniele. - patrzy na mnie wyrwany z zamyślenia. - Masz dobry humor - wydaje się być tym faktem bardzo zadowolony.
- Zdałam egzamin! - piszczę. Muszę się pochwalić. Inaczej nie wytrzymam. - No i mój obraz wisi tam - pokazuję za siebie.
- Cudownie - uśmiecha się szeroko i przyciąga moją talię bardziej do siebie. - Więc jedziemy na zakupy.
- Tak? A jakie? - całuję go w policzek.
Uwielbiam zapach jego perfum. Boże, upajają mnie.
- Adrianne? - słyszę za sobą kobiecy, dobrze znany głos. O nie..
Odwracam się powoli i dostrzegam mamę z kamiennym wyrazem twarzy.
Jak zwykle wygląda jak z katalogu. Dopasowana sukienka z drogiego sklepu, fryzura, jakby dopiero wyszła od fryzjera. Makijaż idealnie dopracowany. Jej wzrok nie wróży nic dobrego.
- Mamo - przełykam ślinę, czując suchość. - Co tu robisz?
- Przyleciałam odwiedzić moją córkę - mówi lodowatym głosem.
- Mogłaś zadzwonić - podchodzę do niej.
- Nie widziałam takiej potrzeby. - przytula mnie do siebie.
Stoję przez chwilę nieruchomo. Obejmuje mnie, a ja nie wiem, czy tęskniłam. Po części tak. Ale nie lubię tej srogiej strony mojej matki.
- Mamo - odsuwam się. - Poznaj Louisa. Louis to moja mama - wzdycham ciężko.
Oboje patrzą na siebie przez chwilę. Mężczyzna tylko skina głową na przywitanie.
- Chyba musimy porozmawiać - mówi do mnie matka. - Już. Idziemy. Pożegnaj się.
Nawet nie zauważyłam kiedy Louis przeszedł na drugą stronę auta i stamtąd na mnie patrzy.
- Zadzwonisz wieczorem? - pytam z nadzieją w głosie.
- Jasne Ani... Adrianne.
Macham do niego i łapię matkę za rękę. Idziemy do metra.
- Nic mi nie powiesz? - słyszę od kobiety.
- Mogłaś być milsza - wyrzucam z siebie.
- Adrianne, kim jest ten mężczyzna?
- Moim chłopakiem - siadam w wagonie. Nie wiem kim jest. Kimś bardzo dla mnie ważnym.
- A ile ma lat droga panno? - jest wściekła czego kompletnie nie rozumiem.
- O co ci chodzi? - odwracam głowę w jej stronę. - Przyjeżdżasz i odstawiasz tu scenki.
- Nie podoba mi się to co robisz. Ile ma lat? No pytam.
- Trzydzieści sześć - patrzę na nią uważnie.
- Cudownie.. - prycha czerwieniejąc ze złości.
- Mamo, czy to jest ważne? Ja ci do życia prywatnego nie zaglądam. Nie obchodzi mnie z iloma sypiasz.
- Jak ty się odzywasz.? - świetnie. Zapowiada się cudowny weekend.
Wracamy do mojego domu. Mama sprawdza porządek. Traktuje mnie, jak dziecko. Upomina, poprawia. Nie wytrzymam. Próbuję malować obraz na projekt. Siedzi i wypytuje jaki projekt 
i o czym.
Na prawdę ledwo wytrzymuje. Nie chcę na nią nakrzyczeć. 
- Skąd znasz tego całego Louisa? - pyta obrażona.
- Jest tematem mojego referatu. DO PROJEKTU - cedzę przez zęby.
- Podobno studiujesz rysunek, a nie anatomie.
Zaciskam rękę na pedzlu. No zaraz zrobię jej krzywdę. Odgarniam włosy i skupiam wzrok na sztaludze. Ona jednak nie przestaje gadać. Mija chyba godzinę, a udaje się choć trochę wyłączyć. Idę do swojej sypialni. Biorę telefon i opadam na łóżko.
Wiesz, że to zabrzmi okropnie, ale chciałabym żeby już pojechała. Ona jest denerwująca. Miesza się w nie swoje sprawy. Słyszę jak drzwi w pokoju obok się zamykają. Właśnie tak. Idź spać kochana, ale nieznośna babo.
Po chwili mój telefon zaczyna dzwonić. Lou...Uśmiecham się, odbierając.
- Cześć Aniołku. - mówi miękko.
- Cześć, Lou. Przepraszam za mamę. Jest niepoprawna.
- Rozumiem, o to się nie martw. - zapewnia mnie.
- Zostaje na weekend.
- No cóż... - Louis nigdy nie kłamie. Woli przemilczeć niektóre sprawy.
- Będziesz za mną tęsknić? Bo chciałabym, abyś teraz przyjechał. Mama śpi i...proszę.
- Na prawdę wolałbym jej nie spotkać.
- Nie spotkasz. Obiecuję - namawiam go.
- Będę za pół godziny. - Rozłącza się pozostawiając mnie zadowoloną.
Odkładam telefon i wstaję. Idę pod szybki prysznic. Odświeżam ciało. Louis przyjedzie specjalnie dla mnie. Nie chcę żeby musiał tego żałować. Mama na pewno będzie spała. Zresztą on wyjdzie tak, żeby nie zauważyła.
Ściele ładnie łóżko i w ręczniku podchodzę do szafy.
Wyciągam bieliznę, którą od razu zakładam.
Louis Przyjeżdża trochę po północy. Czyli łamał przepisy jeszcze bardziej niż zwykle.
- Hej - wpuszczam go do mieszkania z uśmiechem.
Łapię jego dłoń i prowadzę do sypialni. Na sobie mam tylko cienkich szlafrok. 
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że nie tylko ja tęsknię.
Śmieję się pod nosem.
- Jesteś ważny. Co w tym dziwnego?
Przyciąga mnie gwałtownie i bez ceregieli całuje.
Zaskoczona napastowaniem moich ust, staram się nadążyć w oddawaniu pocałunków. Po chwili odpycham go od siebie.
- Lou...- robię się cała czerwona. - Chciałam ci...No wiesz...
- Innym razem - znów bez dania mi czasu na chociażby oddech, łączy nasze usta.
Trzyma moją twarz w swoich dłoniach, zachłannie mnie całując. Rozpinam pasek jego spodni. Pcha mnie na łóżko i ściąga jeansy. Przez przypadek uderza nogą w kant łóżka. Zakrywam usta, powstrzymując śmiech. Musimy być cicho.
- Kurwa.. - krzyczy szeptem. 
Pierwszy raz przy mnie użył takiego słowa czym jeszcze bardziej mnie rozśmiesza.
Przekręcam się na brzuch i wybucham śmiechem w poduszkę. Biedak.
- Twoje łóżko skrzypi - wyrzuca mi.
- Hm...to może dywan? - sugeruję, cały czas się śmiejąc.
W ciągu kilku sekund jestem przyparta do ściany twarzą. Louis stoi tuż za mną. 
- Skoro wolisz tyłem do mnie.. - wjeżdża ręką pod szlafrok i łapie za moje majtki.
Powstrzymuję pisk. On potrafi mnie zaskakiwać bez przerwy. Opieram płasko dłonie przed sobą.
- Mój Aniołek.. - Bielizna ląduje na moich kostkach.
- Louis, proszę...- coraz bardziej go potrzebuję.
- Musimy być cicho, pamiętasz? - pyta tuż przy moim uchu.
Kiwam głową. Patrzę w podłogę, słysząc jak zakłada gumkę.
Czuję jak kuca i wyswobadza moje nogi z majtek. 
- Rozumiesz więc, że to jak głośna potrafisz być jest małą niedogodnością. - ponownie wstaje 
i odwraca mnie do siebie. - Otwórz usta piękna. - prosi.
Opuszczam dłonie wzdłuż  ciała i otwieram buzię. Louis całuje moją dolną wargę i ostrożnie wkłada mi do ust moją bieliznę. 
- Musimy być cicho Aniołku - powtarza, widząc moją minę. Ponownie mnie odwraca w stronę ściany.
Masuje dłońmi moje pośladki. No leje mi się po nogach - myślę, coraz bardziej podniecona.
Łapie moje biodra i wchodzi we mnie całując moje ramię.
Porusza się mocno. Z każdym pchnięciem chcę jęczeć.
- Czuję się jak nastolatek.. - śmieje dosięgając dłońmi moich piersi.
Mruczę coś niewyraźnie. Jezu. Obojgu nam jest idealnie.
Dochodzimy w jednym czasie. Louis wyciąga mi z ust majtki i mocno mnie przytula. Drżę w jego ramionach. Czy on może mnie nigdy z nich nie wypuszczać?
- Mój skarb.. - całuje mnie w czoło.
Zamykam oczy. Proszę. Chcę, żeby był obok. Żeby dawał mi ciepło i bezpieczeństwo. Zmusza mnie do położenia się, sam zakłada bokserki i zajmuje miejsce za mną.
- Wiesz co? - odzywam się szeptem.
- Co takiego, Aniołku?
- Dziękuję. Teraz wiem, co to znaczy być szczęśliwą - zamykam oczy i zadowolona z tego, co mu wyznałam, zasypiam.
~*~
Do oddania pracy został mi tydzień. Mama wydzwania do mnie codziennie i próbuje przekonać, że Louis to pomyłka. To nie pomaga mi się skupić.
Nie wiem o co tej kobiecie chodzi. Przyjedzie w ten weekend. Mam dość. To nie jest jej sprawa.
Wychodzę z przymierzalni i pokazuje Louisowi kolejną już koszulkę nocną. Jest dziś strasznie marudny.
- Może sam coś wybierz, bo paraduję po sklepie pół naga - proponuję. Nie wiem, co go ugryzło.
- Poproszę ekspedientkę, żeby coś dała. - znika między regałami.
Wzdycham i wchodzę do przymierzalni. Zdejmuję z siebie koszulkę.
Louis wraca po pięciu minutach i daje mi trzy kolejne komplety. Ubieram się w czerwony. Satyna głaska moje ciało. Przeglądam się w lustrze i już  chcę wychodzić, gdy dzwoni mój telefon. No bez żartów.
Wyciągam go z torebki i odbieram.
- Halo?
- Właśnie dyskutowałam z dyrektorem Akademii w Nowym Jorku. Jest skłonny przyjąć cię na drugi rok - oznajmia moja matka.
- Co ty.. - w głowie mi się nie mieści, że na tak wielki tupet.
- Nie zostaniesz w Paryżu. Musisz się uczyć. A nie dawać jakiemuś facetowi.
- Jak możesz mówić mi tak okropne rzeczy?
- Bo widzę co robisz! Tacy mężczyźni chcą tylko jednego! - podnosi głos.
- Przykro mi, ale nie będę z tobą rozmawiać - mówię smutna i się rozłączam.
Chowam telefon do torebki. To mnie zabolało. Powinna mnie wspierać. A ona jasno mówi, że jestem jak dziwka.
Z rozmyślań wyrwa mnie głos Louisa zza drzwi.
- Adrianne?
- Idę - mrugam oczami, nie chcąc się rozpłakać.
- Znalazłem - gdy otwieram drzwi pierwsze co widzę to biały materiał. - Proszę, jeszcze tylko to.
- Dobrze - zabieram go i przebieram się. Ta koszulka podoba mi się najbardziej.
Przypomina... strój anioła. Pomimo podłej rozmowy sprzed chwili, delikatnie się uśmiecham.
Okręcam się i dotykam materiału. Jest zwiewna. Bardzo ładna. Subtelne piórka przy dekolcie wyglądają lekko i przyjemnie łaskoczą moją skórę.
- Lou? - otwieram drzwi.
Staje oniemiały i patrzy na mnie. Bez słowa ani jakiegokolwiek gestu.
- Podoba ci się, kochanie? - przekrzywiam głowę, uśmiechając się lekko.
- Twoje stopy nie powinny dotykać ziemi...
- Niestety nie posiadam skrzydeł.
Widzę błysk w jego oku i jak natłok myśli w tym momencie.
Podchodzę do Lou. Obejmuje mnie ramionami, a ja składam czuły pocałunek na jego ustach.
- Tak bardzo chciałbym znaleźć słowo, które mogłoby oddać... ciebie. - mówi głosem jakby był na skraju płaczu.
- Jeśli będę musiała odejść, to zrób wszystko, aby na to nie pozwolić - proszę go.
- Obiecuję - muska moje usta i prosi, żebym poszła się przebrać.
Gotowa wychodzę do niego. Idziemy razem do kasy. Nie Lubię Jak płaci. On jednak za każdym razem zapewnia mnie, że to nic wielkiego. Jasne. W ogóle. Ciekawa jestem skąd on ma pieniądze. Przecież nie pracuje.
Po skończonych zakupach jedziemy do niego. Chcemy popracować nad referatem. Zostały już dosłownie detale. Siedzimy przy stole. Stukam palcami w klawiaturę. Jego pomoc jest teraz bardzo przydatna. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze.
Obraz jest już gotowy, więc jestem spokojna o to czy zdążę.
- Mama chce mnie przenieść do Nowego Jorku - mówię drwiąco. - Jest uczulona na ciebie albo co...
- Nie chcę wchodzić między was Aniołku..
- A ja nie chcę, aby wtrącała się w moje życie - naciskam enter i gwałtownie zamykam laptopa. - Jestem dorosła. Ale nie. Ona zawsze musi postawić na swoim.
- Chce dla ciebie jak najlepiej. - próbuje mi tłumaczyć. - Oczywiście nie uważam, że ma rację.
- Boże - jęczę znów słysząc telefon. - Ona nie daje mi żyć. Jem kolację, dzwoni. Kąpię się, dzwoni. Uczę się, dzwoni. Kocham się z tobą, też kurczę dzwoni.
- Może ma tu gdzieś ukryte kamery?
- To nie jest wykluczone - pokazuję na niego palcem. Nie odbieram.
- Zobaczysz, przejdzie jej.
- Jak dopnie swego - kładę głowę na stół i zamykam oczy.
- Proszę, nie smuć się - słyszę nad sobą.
Jakoś nie umiem. Mam dość kontroli rodzicielskiej. Wzdycham w odpowiedzi.
- Wystarczy pracy na dzisiaj - podnosi mnie i idzie do kanapy.
Siada trzymając mnie na kolanach. Wszystko co dobre nie trwa długo. Wiem, że mama nie ustąpi. Może mi odciąć pieniądze.
- Kocham Cię wiesz? Nigdy nie myśl inaczej. Błagam..
Otwieram oczy i patrzę w jego. Są takie głębokie. Piękne. I szczere.
- Kochasz...
Całuje moje czoło i przytrzymuje przy nim usta.
~~~*~~~
Skarby, zajrzyjcie na nasze nowe opowiadanie Statek Marzeń

poniedziałek, 27 lipca 2015

Rozdział 8

Siedzę na schodach od tarasu i patrzę na ogród. Adrianne wykonała kawał niezłej roboty. Jej niebiańskie ręce sprawiły tu cuda. Nagle wszystko ożyło. Są kwiaty, są ładne doniczki. Jest sprzątnięta altanka i umyty grill. Trawę dokładnie skosiłem. Naprawdę mi się podoba. Teraz spędzam tu sporo czasu. Podnoszę szklankę z whisky, która stoi obok mnie i biorę duży łyk. Można się odstresować, patrząc na to piękno. Moja pomoc przyniosła odpowiednie skutki. Rektor został zawieszony. Jego miejsce zajął mój dobry kolega. Od tego zdarzenia minęły dwa tygodnie. Adrianne pracuje nad obrazem, ale o referacie nie zapomina. Kiedy jest u mnie, stara się nadrabiać zaległości. Teraz częściej korzysta z książek i notatek, niż z rozmowy ze mną. Mówi, że na razie skupia się na przeszłości. Jestem ciekawy efektu końcowego tego wszystkiego. Z całych sił życzę jej spełnienia każdego z jej marzeń. Chcę, żeby była szczęśliwa. Ona na to zasługuje. Jak najbardziej. Nie odsuwa mnie od siebie, co jest pocieszające. Spędzamy dosyć czasu po pracy nad jej projektem. I na rozmowach, i w łóżku, i na spacerach. Zwiedziliśmy pół Paryża w trzy dni. Nikt mnie jeszcze na taką długą wycieczkę nie wyciągnął. A tu proszę. Wystarczy, że tylko poprosi. Uśmiecham się pod nosem wspominając to jak zasnęła między kwiatkami. Oczywiście zrobiłem jej wtedy zdjęcie. Wyglądała... najpiękniej jak tylko można. Obraz warty zapamiętania. Gdybym umiał malować, na pewno bym to narysował. Uwiecznił na płótnie. Ale natura nie obdarowała mnie takim talentem.
Z myśli wyrywa mnie dotyk. Delikatne dłonie zasłaniają moje oczy.
- Adrianne, to nie jest zbyt trudne. Twoja skóra i zapach cię zdradzają.
- Oops - śmieję się, całując mnie we włosy.
Już po chwili odsłania mi oczy, ale zabiera szklankę.
- To moje - odwracam się do niej i zabieram swoją własność, drugą ręką unieruchamiając blondynkę przy swoim boku.
- Nie pij - prosi. - Zostaw to - próbuje sięgnąć po szkło. 
- Tylko łyk - negocjuję.
Wywraca oczami i siada mi na kolanach. Patrzy, jak przechylam szklankę i dopijam drinka. Odstawiam kryształ i kilka razy cmokam policzek Aniołka.
- Pracujemy dzisiaj? - odwraca głowę tak, że patrzy mi w oczy.
Delikatnie przejeżdża językiem po mojej dolnej wardze, smakując kropel whisky.
- Nad czym konkretnie chciałabyś popracować? - pytam kompletnie pochłonięty tym potężnie dla mnie erotycznym widokiem.
- Nad referatem? - proponuję, łapiąc mnie za rękę. Kładzie ją na swoim udzie. Biorę głęboki oddech. Czuję podniecenie. Pożądanie. Anne prowadzi moją bezwładną dłoń pod granatową spódniczkę. Wyczuwam tylko materiał cienkich...nie, to nie są rajstopy. Marszczę brwi i podsuwam szybkim ruchem spódnicę. Pończochy z paskami. Wow.
- Więc... - Odchrząkuje. -.. referat. - gładzę jej skórę i wkładam palec pod gumkę by po chwili strzeliła ona o skórę dziewczyny.
Piszczy, uśmiechając się. Patrzę, jak odgarnia jasne włosy na prawe ramię. Prostuje się, a ja dopiero teraz zauważam, że pod białą koszulą nie ma stanika.
- Tak. Referat. Pomyślałam, że mógłbyś być moim profesorem. A ja twoją studentką...hm? - sugeruję.
Szczęka mi opada niżej niż stoję. 
- Aniele co ty do cholery wyprawiasz? - jest tak cudownie sprośna, że trochę się obawiam.
Pochyla się do mojego ucha. - To jak, profesorze? - mruczy.
- Do środka - mówię krótko i klepię ją w tyłek żeby się pospieszyła. Jedno wiem. Nie wszystkie anioły są święte.
Uśmiechając się pod nosem, wchodzę za nią do domu. Zamykam za sobą drzwi tarasowe.
~*~
Siedzę w salonie na podłodze oparty o kanapę z Adrianne na moim torsie. Oboje jesteśmy nadzy, a nasze ciała zdobią liczne kropelki potu. Jednak w ogóle mi to nie przeszkadza. Mógłbym tak zostać na zawsze. Trzymać tego cudownego Anioła w ramionach. Zmęczeni po tej miłości, którą uprawialiśmy. Inne określenia nie oddadzą tej magii.
- Chyba przydałaby się nam kąpiel.. - proponuję cicho, całując jej ucho.
- Co tylko powiesz - odpowiada i podnosi się. - Powiesz mi coś więcej. O swojej rodzinie. Chcę poznać ciebie. Twoje uczucia. Twoje marzenia.
Uśmiecham się słysząc te słowa i prowadzę ją do łazienki. Puszczam wodę do sporych rozmiarów wanny.
Czuję na sobie wzrok Adrianne. Stoi przy umywalce, obejmując się dłońmi.
- Więc co byś chciała wiedzieć? - pytam, patrząc na nią przez ramię.
- Wymieniłam. Wszystko. Opowiedz o dzieciństwie. O ulubionym cieście mamy, o najfajniejszym prezencie na święta...
- Przecież wiele z tych rzeczy wiesz - przypominam sobie jak po raz pierwszy do mnie przyszła.
- Wiem tylko ogólne informacje - przytula się do moich pleców i całuje mnie w łopatki.
Pięknie tańczyła
- Mam sporą rodzinę, ale ostatnimi latami rzadko ich odwiedzam. Żony nie posiadam, dzieci również... przynajmniej nic mi na ten temat nie wiadomo.
- Zadziwiające. Uważam, że zasługujesz na kobietę, która będzie z tobą do końca życia - odpowiada.
- No cóż... powiedz jej, że jest mile widziana.
- Jak ją spotkam - uśmiecha się i wchodzi do wanny, a ja zaraz za nią. - Twój ulubiony kolor?
- Niebieski - odpowiadam odgarniając jej włosy na jedno ramię.
- Jak mój - mówi zadowolona. - Miejsce, gdzie chciałbyś wyjechać i zostać na zawsze?
- Obok ciebie. - mówię bez zawahania.
Boję się zakończenia projektu. Czy ona mnie zostawi i odejdzie? Zapomni...Ja nie będę umiał. Będę musiał zrobić coś, aby ją zatrzymać. Nawet zmusić.
- Tak bardzo cie potrzebuje.. - szepcze całując ją po szyi.
- Masz mnie - odpowiada równie cicho. - Całą...Ulubiona książka...- pyta z urywanym oddechem.
- Kamasutra.. - kłamieęledwo powstrzymując śmiech.
- Śmiem wierzyć. Mów prawdę - odwraca lekko głowę.
Muskam jej wargę i prostuje się.
- Nie mam. Co chwila mi się zmieniają.
Wzdycha. Ale nie przestaje. Pyta dalej. O filmy, poglądy, rodzinę, wspomnienia. Nawet o ulubione jedzenie i muzykę. Rozmawiamy o moich najciekawszych przeżyciach. Po prostu mówimy dziś tylko o mnie. Przez cały wieczór.)
Nie przeszkadza mi to jakoś bardzo. Ufam jej i otwieram się bez większego problemu. Chcę żeby mnie znała.
- Ulubiony...- przerywa w pół zdania, leżąc ze mną na łóżku.
- Co takiego? - pytam, nie wiedząc o co jej chodzi.
Nie odpowiada mi. Kiedy na nią patrzę zauważam, że odpłynęła.
Uśmiecham się i poprawiam mojemu Aniołkowi poduszki. Przykrywam ją szczelnie i sam zasypiam chwilę później.



wtorek, 14 lipca 2015

Rozdział 7

Gdy otwieram oczy za oknem właśnie się rozjaśnia. Czuję, że leżę w ramionach Louisa, który spokojnie śpi pode mną. Uśmiecham się. Patrzę na niego. Jest piękny. Długie rzęsy, malinowe usta i ostre rysy twarzy. Czasem mam wrażenie, że jak dotknę jego policzka to się skaleczę.
Mruczy coś cicho i przyciąga mnie jeszcze bliżej. Satynowa pościel jest nagrzana od naszych ciał, co przyjemnie daje mi ciepło.
Boże. Która jest godzina?! Zajęcia...Na pewno jestem już spóźniona. Siadam gwałtownie przez co nieumyślnie budzę mężczyznę. Otwiera oczy przestraszony i podpiera się na łokciu.
Rozglądam się. Gdzie tu jest telefon albo zegarek.
- Co się stało? - pyta zaspany i przejeżdża palcami po moim ramieniu.
- Moja zajęcia - mówię. - Która godzina?
- Ymm... - sięga do szuflady skąd wyciąga srebrny zegarek.  - W pół do piątej Aniele.
- O Boże - oddycham z ulgą i opadam na poduszkę.
Słyszę śmiech bruneta i on też ponownie się kładzie. Przytulam się do niego. Na jeszcze trochę możemy zasnąć. Jeszcze troszeczkę. Całuje mnie w głowę i obejmuje ręką moją talię. Znów wtulona w Lou, odpływam. Tym razem budzi mnie mężczyzna. Na tyle wcześnie, abym zdążyła się ogarnąć.
Tak jak obiecał zawozi mnie do mojego mieszkania i czeka, aż się przygotuje by dostarczyć mnie na uczelnie. Przebieram się w jeansy i koszulę. Myję zęby, a potem szybko nakładam makijaż. Włosy splatam w warkocz.
Biorę torbę i szybko zbiegam do samochodu. Louis zawozi mnie pod szkole. W czasie drogi nie rozmawiamy. Nuci pod nosem piosenkę z radia. Parkuje pod uczelnią i podaje mi papierową torbę i kubek kawy. 
- Przyjechać po ciebie?
- Chyba nie dam rady dzisiaj. Muszę skończyć obraz. Wiesz, ten co wczoraj ci pokazywałam - całuję go w policzek.
- Rozumiem - mówi przygasły. - Mam nadzieję, że będziesz miała udany dzień.
- Dziękuję - posyłam mu uśmiech i wysiadam. Macham Lou, a później wchodzę do środka. Rektor mnie zatrzymuje.
- Tak?
- Proszę ze mną pozwolić na chwilę - otwiera przede mną drzwi.
Marszczę brwi zdziwiona. Co on ode mnie chce? Nie rozumiem. Wchodzę do środka, czekając na wyjaśnienia.
- Powiem wprost. Pani studia tutaj są coraz bardziej zagrożone.
- Słucham? - otwieram szerzej oczy. - Co pan ma na myśli? Wykonuję wszystkie zaliczenia, chodzę na zajęcia, czesne jest opłacone. Nie rozumiem.
- Mamy nadmiar studentów. Trzeba dokonać pewnych selekcji. Nie ukrywam, że zarówno pani jak i pani koleżanki jesteście w lepszej sytuacji - podchodzi do mnie. - Możemy się dogadać.
- W jaki sposób? - pytam, patrząc na niego nieufnie.
- Oboje jesteśmy dorośli, panno Cansas - patrzy na mnie dobrze wiedząc, że rozumiem.
- Pan chyba żartuję - czuję się, jakby ktoś oblał mnie zimną wodą.
Od razu się prostuję. Nie ma mowy. Znowu ta głupia umowa coś za coś?!
- O byt trzeba walczyć. Powinna pani docenić moją propozycję - mówi służbowym głosem. - To wszystko.
Wychodzę z gabinetu, trzaskając drzwiami. Stracę studia. Stracę możliwość nauki, kariery, czegokolwiek. Żołądek robi fikołka. Jestem zdenerwowana. Na pewno się nie zgodzę na taką propozycję. Jednak na propozycje Tomlinsona przestałam. Boże... Co jestem w stanie zrobić dla mojej przyszłości. Przyśpieszam i wchodzę do damskiej łazienki. Rzucam torebkę na parapet. Zajęcia właśnie się zaczynają. Nie mam nastroju, aby na nie iść. Jestem zła i smutna. I rozdarta.
Ostrożnie podchodzę do lustra. Tak łatwo mnie przekonać? Co jeszcze zrobię, aby uratować sobie tyłek? Chcę mi się śmiać, gdy pomyślę sobie, jak szanowana jest ta szkoła. Z zewnątrz wszystko jest w porządku, a tak na prawdę... Louis miał rację.
Każdy dba o siebie. Tu wszędzie są układy. Nie zgodzisz się, wypadasz. Tak chyba będzie i tym razem. Nie zostanę dziwką rektora i nie będę równocześnie sypiać z Louisem, żeby pomógł zrobić mi projekt. To brzmi strasznie. Biorę głęboki oddech chcąc się uspokoić. Czuję się kompletnie bezradna. Kompletnie nie wiem co za chwilę może się ze mną stać. Ze mną i moją przyszłością. Powiem nie, wyrzuci mnie. Wiem o tym. Powiem tak, nie będę mogła na siebie patrzeć. Boże! Co za chora sytuacja. 
Pochylam się nad umywalką i patrzę w lustro. Po policzkach spływają mi łzy, zostawiając czarne ślady tuszu. Nie jestem jedyna. Zapewne innym dziewczynom również zawalił się świat. Jak można być tak okrutnym. Staramy się, dbamy o nasze wyniki. Uczymy się i pracujemy na sukces. A jeden człowiek potrafi to zaprzepaścić. Tak nie powinno być. Nie ma sensu żebym tu siedziała. Ale 
z drugiej strony nie chcę siedzieć w pustym mieszkaniu Może pójdę na spacer. Długi spacer. Aż ochłonę. Ocieram łzy i staram się doprowadzić do porządku. Po dziesięciu minutach wychodzę
i opuszczam budynek jak najszybciej. Idę w stronę pół elizejskich. Spaceruję, starając się nie myśleć o moim dylemacie. Podziwiam. Skupiam uwagę na ludziach, na ptakach, na kwiatach. Na wszystkim, byleby się wyłączyć. Metą jest wieża Eiffla. Siadam na ławce z kubkiem kawy od Louisa. Jest już lodowata. Trzymam ją w ręce,  patrząc przed siebie. Ludzie chodzą w te i wewte. Nie ruszam się. Czas mija nieubłaganie. Godzina? Dwie? Trzy?
Dopadają mnie wspomnienia z ostatniej nocy. Minuta za minutą z Louisem. Było idealnie. Nie dał mi odczuć dyskomfortu. Tego, że łączy nasz tyko referat. Podobało mi się. Wreszcie przez chwilę się uśmiecham. Już dawno nie czułam takiego strachu jaki towarzyszy mi od rana.
Wyciągam telefon i przewracam go w rękach. Po chwili postanawiam zadzwonić. Niestety okazuje się, że padł. Świetnie. Czy dzisiaj cały świat ma zamiar być przeciwko mnie?
Wzdycham, chowając komórkę. Nigdzie nie idę. W domu będę przytłoczona obrazami i książkami.
Wracam do domu dopiero pod wieczór. Pod moimi drzwiami siedzi Louis.
- Co tu robisz? - szukam kluczy w torebce, nie patrząc na niego. Nie mam humoru. To nie jest dobry dzień. Na nic.
- Dzwoniłaś, a potem nie miałem z tobą kontaktu - mówi z żalem.
- Mój telefon zaprzestał współpracować - wyjaśniam zmęczona.
- Martwiłem się. - wstaje i bierze moją twarz w dłonie. - Płakałaś.
- Nie. Jestem tylko zmęczona - zapewniam go.
- Martwię się - powtarza.
- Ciężki dzień na uczelni - uśmiecham się krzywo.
- Chcesz żebym poszedł. - stwierdza odsuwając się. - Dobrze, ale proszę żebyś uważała.
- Wejdź - otwieram drzwi. - Ale jedyne o czym marzę to łóżko i jedzenie. Albo na odwrót.
- Zrobię ci coś do jedzenia - proponuje
- Dziękuję - mówię wdzięczna. Pokazuję ręką w kierunku kuchni i idę do łazienki.
Przebieram się w wygodne dresy i myje twarz. Wychodzę z pomieszczenia. Louis każe mi usiąść, mówiąc że prawie gotowe. Zajmuję miejsce na kanapie. Jest taka wygodna. A poduszka taka miękka. Chyba odpływam. Gdy budzę się rano Louisa nie ma. Znajduję jedynie kartkę od niego.
" Wróciłem do siebie. Wydaję mi się, że towarzystwo było ostatnią rzeczą na jaką miałaś ochotę. Zadzwoń jeśli tylko będziesz czegoś potrzebować. Moje drzwi zawsze są dla ciebie otwarte. Pamiętaj.      Louis "
~Louis~
Obracam szklankę w dłoni. Piję whisky. Nie smakuje mi. Ale piję. Co mam robić? Czekam. W samotności i w ciszy. Jest niedziela. Taka sama jak sobota. Nie widzę różnicy.  Odchylam się i opieram o oparcie fotela. Przyglądam się płynowi w szkle. Taki alkohol... Jest w nim chyba więcej sensu niż codziennym funkcjonowaniu. Czuję się dziwnie opuszczony. Tylko dwa dni, a ja znów mam dosyć wszystkiego. Coś musiało się stać. Anioł tak po prostu by mnie nie zostawił.
Wstaję i podchodzę do drzwi balkonowych. Wychodzę na taras nie zaświecając światła pomimo tego, że jest już ciemno. I tak nie mam tu nic ciekawego do oglądania.
Rzeczywiście nie dbam o ogród. Nie mam na to ochoty. Nie obchodzi mnie to. Wypijam całą zawartość szklanki. Oj...i jest pusta. Siadam na krześle tarasowym. Chyba ktoś coś naprawia, bo ciągle słyszę pukanie. Opieram głowę o ścianę za mną i zamykam oczy. Niech to wszystko wokół się wyłączy.
- Louis, otwórz! Nie musisz, ale proszę! - słyszę tym razem głos.
Podnoszę się tylko dlatego, że to właśnie ten głos powoli zmierzam do drzwi i je otwieram. Dziewczyna stoi w drzwiach cała mokra i trzęsie się z zimna.
- Musimy porozmawiać - prosi.
Wpuszczam ją do środka przestraszony tym jak wygląda. Będzie chora, a tego bym nie chciał
Zostawiam ją w salonie i idę do łazienki. Biorę swoją koszulkę oraz ręcznik. Wracam do Adrianne. Bez pytań zdejmuję z niej skórzaną kurtkę oraz bluzkę. Wycieram jej włosy i szyję. Zauważam, że Anne płacze. Co? Dlaczego? Zakładam jej bluzkę i sadzam na kanapie. Muszę wiedzieć. 
- Nie będę już pracować nad referatem - szlocha. - Nie wiem, czy będziesz chciał się ze mną kontaktować, ale odchodzę z uczelni. Nie będę studiować - zakrywa twarz rękoma.
Kucam przy niej zszokowany i łapie te drobne dłonie w swoje. 
- Powiedz mi - proszę ją.
- Powiedziałam - dusi się łzami. - Moja nauka nie ma sensu.
- Aniołku co ty mówisz...
Kręci głową. Oplata moją szyję i mocno się przytula.
- Hej.. - siadam i biorę ją na kolana. Kołysze dziewczynę sam tłumiąc żal wywołany jej płaczem.
Próbuję ją uspokoić. Nie tak chciałem ją zobaczyć w drzwiach. Adrianne unosi głowę i odszukuje moich ust. Płacząc, całuje mnie zachłannie.
Z trudem się odsuwam i zmuszam ją by te niebieskie oczy patrzyły w moje. 
- Chcę ci pomóc. Pozwól mi proszę, inaczej umrę.
- Wyrzucą mnie...- bierze głęboki oddech. Już nie płacze, ale ma spazmy.
- Adrianne! - unoszę głos, żeby ją uspokoić. - Weź głęboki oddech. Spokojnie..
- Jutro mnie wyrzucą. Cały projekt nie ma sensu. Moja nauka też nie ma sensu - opiera głowę o moje ramię
- Co takiego się stało, że tak mówisz? - pytam.
- I tak nic z tym nie zrobisz.
- Aniołku, proszę..
- Mój rektor postawił mi ultimatum - bawi się swoimi włosami.
Od razu na myśl przychodzi mi co takiego może mieć na myśli i modlę się całym sobą żebym się mylił. Wtula się w moją szyję. Nie, nie, nie. To chyba jakiś żart. Nikt nie miał prawa jej czegoś takiego zaproponować. Jestem prawie pewny, że to oto właśnie chodzi. Wtula się w moją szyję. Nie, nie, nie. To chyba jakiś żart. Nikt nie miał prawa jej czegoś takiego zaproponować. Jestem prawie pewny, że to oto właśnie chodzi.
- Załatwię to - mówię cicho kołysząc ją cały czas.
- Nie załatwisz. On chce mnie. Jasno to powiedział.
- Ciii... - całuje ją we włosy i mocniej przytulam.
Zasypia w moich ramionach. Niosę ją do sypialni i rozbieram do majtek i koszulki. Przykrywam dziewczynę kołdrą.
Biorę laptopa i siadam w fotelu tak by mieć na nią oko. Otwieram pocztę i nie czekając ani chwili piszę do osób znacznie wyżej postawionych niż ja. Liczę na ich pomoc. Dziewczęta jak Adrianne na pewno Powiedzą prawdę, bowiem zapewne Aniołek nie jest jedyna. Sytuacja powtarza się, a ja nie puszcze tego płazem. Dzięki mojej interwencji i kontaktom, daje się coś zrobić. Otrzymuję kilka pozytywnych odpowiedzi. Zapewniają mnie, że postarają się to ukrócić. 
I bardzo dobrze. Pieprzony kretyn nie ma prawa uprzykrzać tym dziewczynom przyszłości. Kładę się dopiero nad ranem zmęczony myśleniem nad tym, że ja również mogłem skrzywdzić w ten sposób Aniołka. I wcale nie mam pewności, że tego nie zrobiłem. Ale może skoro tu jest, to mi ufa. Mam taką nadzieję.
Budzę się w pustym łóżku. Obok mnie leży poskładana bluzka. Wystraszony wstaję. Mogła odejść? Znowu? Zbiegam na dół, a moje serce szybko bije. Uspokaja się, kiedy widzę jak porusza się w kuchni, robiąc śniadanie.
- Jak się czujesz? - pytam, siadając przy wyspie. Za każdym razem mam wrażenie, że poprzednio nie doceniłem jej urody.
- Och - wystraszona odwraca się do mnie. - Cześć. Chyba dobrze, trochę lepiej. 
- Cieszę się - mówię, odczuwając choć trochę ulgę.
- Dziękuję - odstawia talerz na blat i wyciąga ręce, aby mnie przytulić. - Gdyby nie ty, zrobiłabym coś głupiego. Chciałam. Ale wolałam przyjść tu.
- Chodź tu - przyciągam ją do siebie i oplatam ramionami w talii. 
Jej słowa są straszne. Mrożą mi krew w żyłach. Gdyby tylko... Nie!  Nie chcę o tym myśleć.
- Naprawdę mi zależało - mówi w moją koszulkę.
- Powiedziałem, że to załatwię, więc to zrobię.
Unosi głowę i patrzy mi w oczy.
- Odtrąciłeś mnie wczoraj...
 Co takiego.? Piękności ty moje ja byłem przerażony..
Przesuwa rękoma po moim torsie.
- Potrzebuję twojej bliskości. Ciebie. Proszę.
- Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł - mój humor ponownie się ulatnia.
- Przepraszam, masz rację - odsuwa się i podaje mi talerz. - Smacznego.
karo:)
- Wczoraj przemyślałem parę spraw - sadzam ją na swoim kolanie i karmię, sam też jedząc. - Bardzo bym chciał, żebyś pozwoliła mi pomóc robię dokończyć referat. Nie przerywaj - mówię widząc, że otwiera usta. - Wrócisz na studia i wszystko będzie dobrze, obiecuję. Nie do tego piję. Chcę przeprosić za wszystko złe co zrobiłem i obiecuje tego nie powtórzę. Po prostu ci pomogę Aniołku - całuję jej nosek.
- Louis, ale ty nic złego nie zrobiłeś. Nie rozumiem... - patrzy na mnie uważnie. - A za pomoc ci dziękuję, jesteś kochany. Najlepszy.
- Tak, Adrianne - posyłam jej uśmiech nie tłumacząc dalej.
- Daj - zabiera mi widelec i to ona mnie karmi.
Pozwalam jej na to. Przez cały rynek trzymam dziewczynę blisko siebie. W końcu mi ucieka do ogrodu i upiera się, że zajmie się nim.
Myślę, że to dobry pomysł. Przynajmniej trochę się oderwie.
- Jutro możemy pojechać do sklepu. Kupisz co tylko będziesz tu chciała. Co ty na to?
- Nie możesz mi nic kupić - odpowiada zdziwiona.
- Mam na myśli ogród - wyjaśniam bojąc się, że znów pomyśli od sobie w ten okropny sposób
- Dobrze - teraz się uśmiecha. - Potrzebujemy paru rzeczy, masz rację. Ale ty kosisz trawę.
- Oczywiście - kiwam głową- ale nie teraz. Muszę jechać, jestem umówiony.
-W porządku. To mogę zostać?
- Nawet na resztę życia - puszczam jej oczko i idę do garażu.
Muszę załatwić to raz, a dobrze. Wsiadam do samochodu i wyjeżdżam z posesji.
Jadę do restauracji gdzie mam się spotkać z Wilsstonem. Uczy w akademii i wiem, że na pewno też mi pomoże.
- Witaj, Louis - podaje mi rękę.
Wymieniany uściski dłoni. Jesteś wściekły na tego złamasa więc mówię wszystko. Wyciągam każde świństwo nawet z przed lat. Mężczyzna słucha mnie uważnie. Jest gotów mi pomóc. Wie, co ten odwala. Ma zawiadomić prokuraturę i rozpowszechnić wszystko na uczelni.
- Zaradzimy coś temu - klepie mnie po ramieniu. - A co u ciebie?
- Trochę nudno bez uczelni.. - przyznaję.
- Robisz coś teraz? - dopija swoją kawę.
- Nic konkretnego.
- Ostatnio jakaś studentka cię szukała. Mam nadzieję, że nie jesteś zły za podanie namiarów.
- Stawiam ci do końca życia - odpowiadam ku jego zdziwieniu.
Patrzy na mnie przez chwilę, ale o nic nie pyta. Kontynuujemy rozmowę. Powoli się uspokajam. Teraz wiem, że może się udać rozwiązać tę sytuację.
~~~~~~*~~~~~~
Proszę, komentujcie. 5 komentarzy to strasznie mało jak na nasze blogi.

wtorek, 7 lipca 2015

Rozdział 6

~Adrianne~
Siedzę na zajęciach i prawie zasypiam. Przez całą noc malowałam obraz na projekt oraz obraz na zaliczenie. Jeden skończyłam, na drugi mam jeszcze trochę czasu. Spałam może godzinę. Naprawdę nie dłużej. Miałam wenę, nie wiedzieć czemu. Teraz słucham profesora Pierre. Mój umysł nie chce myśleć po francusku. Minuty lecą mi chaotycznie i nawet nie orientuje się kiedy kończy się ostatni z dzisiejszych wykładów. Opuszczam uczelnię, oddychając z ulgą. Mogę wracać do domu. Jest około siedemnastej. Dawno nie byłam tak głodna i tak zmęczona. Przed budynkiem znowu czeka na mnie taksówka. Teraz to nią wracam do domu po zajęciach. Louis można powiedzieć, że ją wynajął, a ja nie mam nic do gadania. To jeszcze nic. W środku na półce przy tylnym siedzeniu zawsze na eleganckiej tacy są dwa świeże croissanty i gorąca kawa. Nie mam pojęcia skąd ją bierze, ale jest przepyszna. To trwa już od półtora tygodnia. Nie powiem, że nie jest to ułatwienie. Nie chcę się 
z nim kłócić. Za każdym razem, kiedy mu czegoś odmawiam, ten smutek w jego oczach zabija. Poza tym nie chcę, aby miał mnie dość, bo marudzę. Bardzo go lubię, no i potrzebuję jego informacji. Książki, które ma w domu rzeczywiście są bardzo przydatne. Dzięki nim już sporo napisałam. Naprawdę nie wiem, jakbym sobie poradziła bez jego pomocy. Tylko dalej mnie zastanawia, co ja mogę mu dać w zamian. Jak na razie to on daje mi prawie wszystko. Począwszy od laptopa, aż po wynajętą taksówkę.
- Dzień dobry - Martin, bo tak nazywa się kierowca posyła mi szczery uśmiech kiedy wsiadam do środka. Od razu dociera do mnie zapach kawy i ciastek. Mmm..
- Dzień dobry - odpowiadam, biorąc croissanta.
Burczy mi w brzuchu. No już, już. Wgryzam się w miękkie ciasto, a mężczyzna rusza spod akademii. Patrzę przez okno, jak mijamy kolejne ulicy Paryża. Ale pięknie. Uwielbiam tę porę roku. Wiosna, wieczór. Różowe niebo i zachodzące słońce.
Uśmiecham się pod nosem biorąc do ręki kubek z kawą. W życiu nie pomyślałabym, że jazda do domu może być tak bardzo przyjemna.
- Dziękuję, Martin - kładę rękę na jego ramieniu, gdy parkuje. - Czy mogę w końcu zapłacić?
- Pan Tomlinson regularnie wyrównuje rachunki. - odpowiada zdziwiony moim pytaniem.
- Co za osioł - mówię pod nosem. - Dziękuję, do widzenia - zabieram torebkę i wysiadam.
Wchodzę do kamienicy. Idąc po schodach na moje piętro szukam w torebce kluczy do mieszkania. Mam. Wyciągam je i otwieram drzwi. Wchodzę do środka. Boże. Nareszcie. Rzucam wszystko na fotel i ściągając buty, idę do sypialni.
Zadowolona opadam na łóżko. Teraz nie znajdzie się już taka siła, która byłaby w stanie mnie stąd ściągnąć. Nie ma mowy. Wtulona w poduszkę zasypiam.
~*~
Czwartek mam całkowicie wolny, gdyż profesor od historii sztuki się rozchorował, a to jedyne zajęcia, jakie mam tego dnia. Powiedzieli nam o tym wcześniej. Dzięki temu nie musiałam iść na uczelnię. Siedzę przy wyspie i jem kanapki. Chciałabym dzisiaj popracować nad referatem. Muszę zadzwonić do Louisa.
Muszę korzystać z każdej wolnej chwili i okazji. Wydaje mi się że nie powinien robić problemów. Zazwyczaj chętnie zgadza się na nasze spotkania.
Lubię go. No i podoba mi się. Chociaż dalej uważam, że jest ekscentrykiem. Czasami jego słowa mnie szokują. Nie mogę nie zauważyć jak na mnie patrzy. Jak próbuje się zbliżyć, pocałować mnie... A przecież właśnie na tym miała polegać nasza umowa. Chciał mojego ciała. Jego zachowanie jest jednak zaskakujące.
Trzyma się na dystans. Ale jasno określił, czego pragnie. Więc nie rozumiem go. Nie chcę go wykorzystać
i zostawić z niczym. Dlatego wolałabym aby wziął co chciał.
Nie wiem co ja sama o tym myślę. Jaka byłaby moja reakcja. Co tak szczerze o tym myślę. Naprawdę nie wiem. Teraz mogę sobie mówić, że to nic takiego. Ale jakbym się zachowała w takim momencie? Wzdycham i sięgam po telefon. Czekam, aż Louis odbierze.
Robi to praktycznie od razu. 
- Słucham?
- Cześć - biorę do ręki kubek z kawą. - Możemy się dziś spotkać? Mam wolne.
- Oczywiście, znalazłem parę książek i wywiadów, które mogą Cię zainteresować.
- Jesteś wielki - piszczę głośno.
Słyszę jego śmiech. 
- Więc? O której mogę po ciebie przyjechać Aniele? - pyta miękko.
- Przyjdę sama, panie Tomlinson - proponuję uśmiechając się pod nosem.
- Wiesz, że nie ma takiej potrzeby.
- Proszę. I tak fundujesz mi taksówkę. To szaleństwo.
- Piękności ty moje... - jego głos kipi zachwytem.
Przygryzam wargę, wstając z krzesła. Zawsze rumienię się, gdy mnie komplementuje. A nie jestem taka nieśmiała. 
- O której mam być? - pytam, kierując się do sypialni.
- Wiesz, że moje drzwi zawsze są dla ciebie otwarte - teraz dostrzegam nutę nagany.
- Przepraszam. Wiem, pamiętam. Ale sam wiesz, że możesz gdzieś wyjść, albo...No nie wiem. Coś robić - odpowiadam ciszej.
- Czekam na ciebie Aniele.
- Poczekaj - Proszę. Nie chcę, aby się rozłączył. Przełykam ślinę, odstawiając kubek na komodę. Sięgam po koronkę bielizny. No i gdzie moja odwaga? - Louis...
- Tak? - chyba wychodzi do ogrodu bo słyszę rozsuwanie drzwi balkonowych.
- Chcesz mnie? - wyrzucam z siebie.
- Oczywiście, że tak. Przecież masz przyjść - jest zdezorientowany.
- Nie w ten sposób - siadam na fotelu.
- Adrianne, czy coś się stało? - zaniepokojony oddycha bardziej nerwowo co doskonale słyszę.
- Nie, Louis - zapewniam go. I jednak się denerwuje. Robiłam to już.  Nie raz. - Chcę wiedzieć, czy mnie dziś chcesz.
- Aniele wiesz, że pragnę cię jak ni... to nie jest rozmowa na telefon. - ucina. - Bądź gotowa za godzinę.
- Ale ja właśnie dlatego pytam - jęczę. - Dobra - rzucam telefon i podnoszę się.
Nie! Stop! Czy on powiedział, że będzie za godzinę?  Już za godzinę. Godzina to za mało. To bardzo za mało. Zaczynam panikować. Nogi się plączą kiedy chaotycznie biegam po mieszkaniu.
Muszę się ogarnąć. Nie zdążę. Oczywiście, że nie zdążę.Pod samym prysznicem schodzi mi dwadzieścia minut. Potem w ręczniku lecę wybrać ciuchy.
Sukienka? Nie wiem. A może jednak spodnie?
Decyzję pomaga mi podjąć zegar który uświadamia mi, że zostało niecałe pół godziny. Biorę kombinezon w kolorowe kwiaty.
Zakładam go i siadam przed lustrem. Rozczesuję w pośpiechu włosy. Suszę włosy i jeszcze lekko wilgotne związuje w kucyka.
Nakładam makijaż w pośpiechu. Jest delikatny. Używam cieni do powiek i biegnę dopić zimną już kawę. Równo
o dwunastej przyjeżdża Louis. Widzę przez okno jak czeka przy swoim samochodzie.
Zabieram torebkę. Jest mała i mogę ją przewiesić przez siebie. Wkładam do niej portfel i telefon, a po zamknięciu mieszkania lądują tam także klucze. Biorę  głęboki oddech i zbiegam na dol.
Mężczyzna otwiera mi drzwi od strony pasażera bez słowa. Wsiadam do środka zdenerwowana. Jest na mnie zły?
- Olśniewasz jak zwykle - patrzy na mnie kątem oka.
Odpowiadam tylko krótkim uśmiechem. Zapinam pas. Wtedy rusza. Bezpieczeństwo... Jedziemy bez nawet jednego słowa. Dopiero w połowie brunet przerywa ciszę.
- Proszę, teraz możemy kontynuować naszą rozmowę.
- To ty miałeś odpowiedzieć na pytanie - odwracam głowę i patrzę w jego stronę.
- Nie myślałem, że będę musiał to robić. - zaciska palce na kierownicy. - Ty na prawdę nie widzisz?
- Chciałeś kontynuować rozmowę - wyrzucam mu. Jestem zestresowana, czyli się denerwuję. A to znaczy, że wracamy do zachowania jak wtedy gdy błagałam go o wywiad.
Widzę jak uśmiecha się kpiąco pod nosem.
- Oj dziewczyno.. - kręci głową i przelotnie na mnie zerka. - Nie chcę robić nic wbrew tobie.
- Nie będziesz musiał. Chyba pamiętasz o co zapytałeś za pierwszym razem. Powiedziałam zgoda - wzruszam ramionami.
- Tak, pamiętam to bardzo dobrze. Chciałbym jednak żeby to nie było coś czego miałabyś później żałować. - nawet nie orientuje się kiedy wjeżdżamy do garażu.
- Nie będę - zapewniam go. Odchylam głowę do tyłu i opieram ją o zagłówek. Potem mogę żałować, że nie zaryzykowałam. Przecież to nic takiego.
- Chodź - wychodzi z auta i po chwili mi otwiera drzwi.
Podaję mu dłoń, a on pomaga mi wysiąść. Uśmiecham się do niego lekko. Odwzajemnia to, zamyka samochód
i prowadzi mnie do środka domu. Przepuszcza mnie w drzwiach. Od razu wchodzimy do salonu.Dostrzegam na ławie kilka książek ułożonych jedna na drugiej. Natomiast kanapa pokryta jest gazetami.
- To te materiały, tak? - odkładam torebkę na krzesło i kucam przy stoliku.
- Właśnie te - potwierdza idąc do kuchni.
No to nieźle. Będę miała co robić. Biorę laptop i siadam na dywanie.
- Jadłaś śniadanie? - słyszę zza ściany.
- Tak, kanapkę - odpowiadam głośno.
Otwieram pierwszą książkę. Jest stara, przynajmniej na taką wygląda. Ostrożnie przekładam kartki szukając czegoś konkretnego. Muszę korzystać również z tekstów źródłowych. Odnosić się do różnych rzeczy.
- Proszę- przed moim nosem pojawia się miska owoców.
- Dziękuję - stawiam ją obok kolana.
- Mogę jakoś pomóc?
- Tak. Usiądź - Proszę. - Zaczęłam malować obraz  przemijaniu. Nie wiem, czy się nadaje.
- Na pewno tak jest.
- Zobacz - podaję mu telefon ze zdjęciami i wracam do pracy.
- Widać, że nie jest skończony, ale zapowiada się świetnie - stwierdza po chwili.
Kiwam tylko głową. Czytam właśnie jeden z wywiadów.
- To szwajcarski naukowiec - tłumaczy mężczyzna i wraca do patrzenia w mój telefon.
Oby nie przeglądał zdjęć dalej. Dużo selfie. Jak każda dziewczyna. Robię je, ale nigdy nie ujrzą światła dziennego.
- Pójdę poszukać dalej - wstaję i słyszę jak się oddala. Razem spędzamy czas nad referatem aż do wieczora. Bardzo nas to wciągnęło. Bez pamięci.
Zamykam w końcu laptopa. Na dzisiaj wystarczy. Zdecydowanie. Wypijam kolejny kubek herbaty.
- Zaraz powinno przyjechać jedzenie.
- Przecież mogłam coś zrobić - odpowiadam.
- Mam znajomego, właściciela restauracji włoskiej. Ręczę za to jedzenie.
- Okej - podnoszę się. - Pójdę do łazienki - mówię i wychodzę z salonu.
Słyszę jak Louis w tym czasie sprząta w salonie po naszej rozmowie. Mam już niezły kawał roboty. Tylko dzięki niemu. Jest coraz bardziej pomocny. Łazienka do której wchodzę jest prawie cała czarna. Jedynie pojedyncze elementy w niej mają biały kolor. Pasuje do wystroju całego domu. Nowoczesna. Po paru minutach wracam do Louisa. Mężczyzna właśnie odbiera jedzenie od dostawcy i mu płaci. Zamyka drzwi i kiwa na mnie głową. Idziemy do kuchni. Pomagam mu wszystko wyłożyć na talerze.
- Masz piękny ogród - zaczynam temat. - Ale o niego nie dbasz. Tak nie można.
- Nie mam ręki do kwiatów, roślin i innych dupereli..
- Ale kosiarkę to chyba posiadasz.
- Chyba mam - kiwa głową.
- No właśnie. Z kwiatami mogę ci pomóc.
- To tylko badyle - macha ręką.Ja
- Wcale nie. To piękno. Trzeba o nie dbać - mówię obrażona.
- Widocznie mamy inne zdania
- Jesteś facetem, nic dziwnego. Przyjdę tu kiedyś i ogarnę to coś zwane ogrodem.
- Jeśli masz takie życzenie - wzrusza ramionami.
Patrzę przez okno. Ja po prostu nie mam wyjścia. Nie chcę, aby to miejsce odstraszało. A może tu być naprawdę ładnie. Wystarczy trochę wysiłku i chęci. Mężczyzna uśmiecha się delikatnie i delikatnie przeczesuje moje włosy po całej ich długości. Zrób to. Zrób to - powtarzam w myślach. Mam nadzieję, że w myślach.
- Nie wiem jak mam dziękować, że cie spotkałem..
Uśmiecham się lekko i kładę ręce na jego tors. A co ja takiego robię? Nie rozumiem, czemu jest mną zachwycony.
- Co poczujesz jeśli cię pocałuję? - pyta i dostrzegam na jego twarzy mieszankę zmartwienia i niepewności.
- Euforię? Przyjemność? Sama nie wiem - przenoszę wzrok na jego malinowe usta.
Widzę jak przelotnie się uśmiecha i po chwili czuję jego wargi na swoich. Najpierw to zapowiedź pocałunku. Muśnięcie. Delikatne jak piórko. Dopiero potem przyciska usta do moich, a ja od razu rozwieram wargi. Oplatam szyję Louisa, nie chcąc aby się odsunął. Czuję jak silne ramiona obejmują moją talię. W tym pocałunku jest coś takiego... nie potrafię tego określić. Zdecydowanie pragnę więcej. To mieszanka wszystkich emocji i doznań. Nie wiedziałam, że to może być aż tak przyjemne. Cudowne.
- Nieziemskie.. - szepcze minimalnie odsuwając się od moich ust.
- Są twoje usta - kończę za niego.
- Kiedy łączą się z twoim - gładzi powoli moje plecy.
Przesuwam rękoma po jego ramionach. Podziwiam jego mięśnie, który musiał wyrobić na siłowniach. Podziwiam niewielkie tatuaże na jego rękach. Wszystko w nim mi się podoba. Wszystko mnie do niego przyciąga. Nie rusza się, ani mi nie przerywa. Cierpliwie czeka pozwalając mi się poznawać. Dotykam palcami jego szyi. Przesuwam opuszkami wyżej. Wyczuwam ukłucia delikatnego zarostu. Gładzę policzek Lou.
- Taki zwyczajny, ziemski ja..
- Nie prawda - dotykam jego warg. - Nic ziemskiego nie ma w tobie. Jesteś niezwykły. Inny niż wszyscy.
- Aniele... - wzdycha patrząc mi w oczy.
- Chodźmy - wsuwam dłoń w jego.
Idę w stronę schodów na piętro. Jednak już na trzecim stopniu moje stopy nie dotykają ziemi. Mężczyzna podnosi mnie bez najmniejszego kłopotu.
Wchodzi na górę, jakbym ważyła dwa kilo. Całuję go po szyi bardzo subtelnie. Przesuwam nosem po jego obojczyku. Słyszę, jak otwiera drzwi. Brunet rozpina suwak na moich plecach i dopiero potem ostrożnie stawia mnie przed sobą. Patrząc na niego, zsuwam z siebie kombinezon. Wyswobadzam się też ze szpilek. Staję na dywanie boso w samej bieliźnie.
- Perfekcja w całej okazałości.. - mruczy z podziwem.
- Chciałabym zobaczyć ideał - wskazuję na niego.
Zdejmuje swoją koszulkę znów pochylając się przez co mogę ponownie poczuć jego usta. Oddaję pocałunek momentalnie. Kierujemy się w stronę łóżka na które opadam plecami chwilę później, a Louis zawisa nade mną opierając się na rękach po obu stronach mojej głowy.
- Masz bardzo ładną sypialnię - uśmiecham się niewinnie. - Po prostu jak z katalogu. Nie chcesz jej podziwiać?
- To pytanie jest absurdem biorąc pod uwagę, że mogę podziwiać ciebie.
Wplatam palce w jego włosy. Jego słowa są dla mnie bardzo ważne.
Jeszcze raz muska moje usta i przechodzi na szyję.
- Ał...poczekaj - szepczę.
Odsuwa się momentalnie i patrzy na mnie przestraszony.
- Co się stało?
- Nic, nic - uspokajam go i ściągam gumkę z włosów. To się naprawdę wrzyna, gdy człowiek leży.
- Wystraszyłaś mnie. - wyraźnie oddycha z ulgą.
Uśmiecham się przepraszająco i znów go całuje. Cudowne ma te usta. Oddaje pocałunek przytulając mnie do swojego ciała. Jest taki ciepły. Mogłabym tak leżeć godzinami. Czuję się bezpiecznie w jego ramionach. Przesuwa palcami i po chwili czuję że rozpina mój biustonosz.
Zsuwa ramiączka i zostaję pół naga. Zakrywam rękoma piersi.
- Jak możesz wstydzić się czegoś tak... doskonałego? - pyta z zachwytem, ale i zdziwieniem przez moją reakcje.
- Nie jestem doskonała.  Nie jestem idealna. Mam wiele wad, których nie chcesz dostrzec. A będziesz rozczarowany jeśli one nagle wyjdą. - patrzę wszędzie tylko nie na niego.
Marszczy brwi i patrzy na mnie uważnie.
- Masz wady - zgadza się ze mną. - Ale to przecież o to chodzi w tym wszystkim, by je zaakceptować. Dla mnie są po prostu idealne. Widzę wady, ale one należą do ciebie i to jest dla mnie istotne.
- Pocałuj mnie - mówię cichutko. Mój głos drży. Jego słowa są czułe i takie miłe. Sprawia, że czuję się sto razy lepiej.
Od razu spełnia moją prośbę jedną dłonią jeżdżąc wzdłuż mojej talii.
Rozluźniam się. Mam wrażenie, że on również. Ponownie czuję pocałunki na szyi, ale dosłownie chwilę później Louis pieści mój dekolt.
To zupełnie inne doznania niż moje poprzednie zbliżenia. Ci dwaj mężczyźni w ogóle nie dosięgają mu do pięt.
Wszystko robi powoli i bardzo, bardzo delikatnie, wręcz z namaszczeniem. Przez chwilę patrzy mi w oczy. Są takie ciemniejsze od pożądania. Włosy ma potargane. Wygląda seksownie. Posyła mi krótki uśmiech zauważając, że się mu przyglądam i schodzi coraz niżej. Dwie minuty i klęczy przed łóżkiem powoli pozbawiając mnie ostatniej części garderoby.
Odchylam głowę, czując się podniecona i zawstydzona jednocześnie. Oddycham niespokojnie. Obydwoje pragniemy siebie. Naszej jedności. Składam na mojej kobiecości jeden pocałunek
i z powrotem dane jest mi mieć go przed sobą.
Znów zaczynamy się całować. Wolno, namiętnie. Jest mi gorąco. Przesuwam ręką po jego torsie
i rozpinam mu spodnie. Pozbywa się ich nie opuszczając moich warg nawet na sekundę. Wreszcie oboje jesteśmy nadzy. Nie ma pomiędzy nami już nic. Oplatam jego szyję i całuję go za uchem.
- Proszę...Weź mnie - szepczę.
Czuję jak sięga po prezerwatywę i zabezpieczony powoli we mnie wchodzi. Jest bardzo delikatny. Rozpycha mnie, wolno się zagłębiając.
- Mój Anioł.. - powtarza raz za razem.
Jestem ogarnięta rozkoszą. Nic więcej się nie liczy. Tylko on i ja. Ten wieczór, potem noc. Długa, upojna noc.

sobota, 27 czerwca 2015

Rozdział 5

~Louis~
Uchylam drzwi i zaglądam do środka pokoju gościnnego. Promienie słońca wpadają do błękitnego pomieszczenia, przez nie zasłonięte okno. Białe zasłony okazują się być bezużyteczne. Omiatam wzrokiem sypialnię. Sukienka powieszona na oparciu fotela, stojącego pod ścianą. Buty postawione tuż przy jego nóżkach. 
I teraz patrzę tam. Dokładnie tam. W kierunku łóżka. Na nim leży Adrianne. Włosy ma rozrzucone na poduszce, jak wachlarz. Rękę ułożyła tuż przy policzku, drugą ma przełożoną przez swoją talię. Widzę jak kołdra delikatnie się unosi. Oddycha bardzo spokojnie.
Ogarnia mnie błogi spokój. Jest tu bezpieczna i mam ją na wyciągnięcie ręki. Oddałbym wszystko żeby tak już zostało. Mógłbym uchronić ją przed całym złem świata. Chciałbym żeby była szczęśliwa przy moim boku. Czy ja na to zasługuję? Co zrobiłem, że zyskałem takie szczęście? Jeszcze wiele nam brakuje. Nie jesteśmy razem. Ale sam fakt, że w pewnym sensie, jest moja. Że to mi ufa. Dla mnie tutaj jest. To sprawia, że czuję szczęście.
Po cichu opuszczam pokój i zamykam drzwi. Zmierzam do kuchni gdzie robię śniadanie dla mojego Aniołka. Na pewno obudzi się głodna.
Ostrożnie kładę omlet na talerzu. Nie wiem co pije do śniadania. Robię herbatę 
i kawę. Będzie mogła wybrać. Hm...Patrzę do lodówki. Zrobiłem wczoraj zakupy. Wyjątkowo od tygodni. Moje ostatnie czynności to zamawianie przez telefon. Nie miałem ochoty na gotowanie. Na sprzątanie. Na dbanie o dom. Robiły to wynajęte na tydzień osoby. Nawet na zakupy odzieżowe jeżdżę niechętnie. Jednak nie chcę żeby czegokolwiek zabrakło jej. Wszystko zanoszę na stół. Musi mieć wybór, żeby mogła wziąć to co tylko będzie chciała. Gdy wszystko jest gotowe, nalewam sobie do kubka kawy i czekam na nią stojąc przy oknie. Zapowiada się na prawdę ładna pogoda. To dobrze, może udzieli się Aniołkowi.
Spędzi ze mną niedzielę? Och jakże bym chciał. Ja, ona i może jakiś spacer. Oraz jej referat. Sama mówiła. Będzie pytać. Ale skoro mogę jej pomóc, to chcę.Odwracam się słysząc otwieranie drzwi. Moja piękności znów zachwyca swoim wyglądem.
- Dzień dobry - mówi jeszcze trochę zaspana.
Ziewa, zakrywając buzię. Wygląda przesłodko. Uśmiech sam pojawia mi się na twarzy.
- Jak się spało? - pytam pokazując by usiadła do stołu.
- Świetnie. To łóżko jest nieziemskie - zajmuje miejsce obok mnie. - A panu?
- Nieziemskie łóżko, dla nieziemskiej dziewczyny. Dziękuję, również dobrze z myślą, że jesteś blisko, choć nadal nie tak blisko jakbym tego chciał.
Wzrusza ramionami i uśmiecha się nieśmiało. Wskazuje palcem na kawę, jakby pytała, czy może.
- Naleje ci - sięgam po dzbanek i napełniam kubek blondynki czarnym napojem.
- Dziękuję - zanurza usta w kawie. Przygryzam wargę. Takie widoki powinny być zabronione. Próbuję odwrócić wzrok i jeść.
- Czy chcesz dzisiaj popracować nad referatem? - to jedyne co przychodzi mi do głowy. Nie mogę dopuścić, żeby czuła się u mnie niezręcznie. Przecież to ma być jej trzeci dom. Może nie tak doskonały jak między gwiazdami, ale na pewno lepszy od tego w kamienicy w centrum.
Musi się czuć pewnie. Nie mogę być dla niej obcy. Chciałbym rozmawiać z nią o wszystkim i o niczym. Śmiać się z byle czego. Chcę widzieć radość w jej pięknych oczach. Przyglądam jej się. Czekam na odpowiedź.
- Tak. Chcę i muszę. Możemy iść na spacer  i porozmawiać.  Jest ładna pogoda. Po co siedzieć w domu -mówi po chwili.
- Myślę, że to świetny pomysł Aniele. - biorę jej dłoń i całuje upajając się cudownie gładką skórą.
Uśmiecha się do mnie. Przesuwa opuszkami palców po moim policzku. To bardzo przyjemne. Jakby dotykała mnie piórkiem.
- Nie zabieraj mi siebie.. - błagam, a mój głos jest jeszcze bardziej przerażony niż myśli.
- Nic takiego nie robię - marszczy brwi. - Niech pan je.
- Louis. - mówię prostując się.
- Chyba nie powinnam - zaprzecza.
- Nie jestem twoim wykładowcą.
- W zasadzie tak - uśmiecha się nagle. - Dobrze. No więc jedz - śmieje się. Chyba także ma dobry humor.
Kiwam głową i spełnianiem jej prośbę.
Kończymy śniadanie. Nie zdążam nic powiedzieć. Mała podnosi się i zbiera naczynia. Mówiąc, że się odwdzięczy sprząta po śniadaniu. Pomagam jej i po wszystkim wychodzimy na spacer. To dla mnie pierwszorzędne wyróżnienie. Spacer z Aniołem. Dawno Dawno nie miałem tak dobrego dnia. Piękna pogoda, piękna dziewczyna obok. Który facet o tym nie marzy? Adrianne łapie mnie za łokieć i ciągnie w stronę ławki. Pięknie patrzeć jak Paryż budzi się do życia. Jak nadchodzi do wiosna.
Zajmujemy miejsca obok siebie w ciszy. Widok zapiera dech w piersiach. Powiedziałbym nawet że jest w połowie piękne jak Aniołek.
- A więc zacznijmy - wyjmuje z torebki notes oraz długopis. Poprawia się na ławce. Opieram rękę za jej plecami. - Lubiłeś młodzież, z którą pracowałeś?
- Uwielbiałem - uśmiecham się. - Z niektórymi mam kontakt do dzisiaj.
- Na uczelni mówią, że zajęcia z tobą były czymś świetnym. Chyba miałeś dobre podejście. Lubisz malarstwo? Czy jest coś co Cię zachwyca? - pyta grzecznie.
- Ty mnie zachwycasz - odpowiadam od razu.
- Tego nie zapiszę - znów się rumieni. - I nie kłam. Poza tym miałeś odpowiadać na wszystkie pytania - wypomina.
- Malarstwo... obraz albo mi się podoba, albo nie. Zawsze interpretuję go na swój sposób. - tłumaczę, zerkając na nią kątem oka.
Pochyla się nad kartką i wszystko zapisuje. Wsuwam dłoń do kieszeni koszuli
i wyciągam okulary przeciwsłoneczne.
Chcę je założyć, ale orientuję się, że ona nie ma swoich i lądują na jej nosie.
- Dziękuję - poprawia je i prostuje się. - Pochodzisz z Anglii. Więc czemu jesteś tutaj?
- Dostałem ofertę z akademii. Wykładać w takim... to było coś.
- Nie miałeś problemu z językiem? - opiera łokieć o kolano, a podbródek o dłoń.
- Kilka miesięcy ciężkiej pracy.
- Ja miałam duży problem, ale teraz jest nawet w porządku. Chyba...Nawet nie zorientowałam się, że przeszłam na angielski w rozmowie z tobą.
- Następne pytanie - zamykam oczy i odchylam głowę do tył,u wystawiając twarz na promienie słońca.
Przez chwilę mam wrażenie, że na mnie patrzy. Lekko się uśmiecham, ale nie zmieniam pozycji. Jest przyjemnie ciepło.
- Największy sukces. Jaki był? - odzywa się.
- Ty.
- Louis - jęczy. - Tak to ja nic nie napiszę.
- No dobrze.. - śmieję się cicho. - Największe osiągnięcie... Myślę że poprowadzenie międzynarodowej konferencji w Wiedniu sześć lat temu.
Pamiętam to. Denerwowałem się. Słuchało mnie setki osób z różnych państw. 
A ja musiałem mówić tak, aby wszystko było jasne. To było wyzwanie, ale wydaje mi się, że mu podołałem. Teraz, po latach, lubię to wspominać.
- Masz autorytet? - pyta.
- Wydaje mi, że nie. - moje palce odnajdują jej włosy
Zaczynam się nimi bawić, kiedy ona zapisuje kolejną stronę notesu. - Ulubiony filozof? Nic?
- Nie szczególnie. - wzruszam ramionami. Nie opieram się na kimś wyrażając własne zdanie. Jest moje i tylko moje.
- Dobrze. Ale to dalej za mało - zamyśla się.
Chwilę trwa cisza, przerywana silnikami aut i wiatrem. Lubię taką pogodę. Dawno nie wychodziłem na dłużej. Używałem jedynie auta. Wolałem się izolować przed wszystkim.
- Więc pytaj - mówię beztrosko.
- Udzielasz krótkich odpowiedzi. Muszę wiedzieć więcej. Może przyjmijmy jakąś metodę? Zaczniesz o sobie sam opowiadać, a potem ja się jakoś odwdzięczę.
- To ja jestem tym który powinien się odwdzięczać - otwieram jedno oko.
- Ty akurat nie masz za co - poprawia okulary. - To jak? Jakiś pomysł?
- W liceum wdałem się w ostrą dyskusję z nauczycielem od angielskiego. Wkurzył się naprawdę mocno, a ja nie odpuszczałem. Zabrał mnie do dyrektora i tam również się zaczęło. W końcu dowiodłem, że mam rację. Do teraz nie wiem jak, ale dowiedział się o tym kto trzeba. Do ojca zadzwonili z propozycją stypendium. Wzięli mnie od razu na drugi rok - śmieję się pod nosem.
- Działasz siłą perswazji - zauważa.  - Nie odpuścisz, aż nie dowiedziesz prawdy. To znaczy, tak było. Teraz moim zdaniem się poddałeś, skoro cię wyrzucili, a ty nic z tym nie robisz. Przecież uwielbiasz swoją pracę, studentów. Nie tęsknisz? Dlaczego stoisz w miejscu?
- Wszędzie są układy. Jak myślisz dlaczego są dwie wersje?
Dziewczyna milknie. Na uczelnię za mnie przyjęto syna dyrektora. Nie dziwmy się. Lepiej płacić rodzinie niż obcemu.
- Nie chciałem zaliczyć paru osobom roku - znów uśmiecham się pod nosem. - Wiesz... nawet nie wiem czy ten złam... kto jest teraz rektorem?
- Emmett Jarred - odpowiada od razy.
- Och.. - otwieram oczy i patrzę na nią. - To dobrze, cieszę się że nie musisz mieć z nim doczynienia.
- A dlaczego?
- Roothern był... nieznośny.
- O kim mówisz w końcu? - śmieje się. - Gubię wątek
- O byłym dyrektorze twojej akademii. - wyjaśniam.
- W porządku. Kończymy na dziś - wrzuca notes do torebki.
- Jesteś pewna? - pytam mając nadzieję że zostanie ze mną dłużej.
- Tak. Spacerujemy dalej? - pyta.
- Oczywiście - wstaję i podaje jej ponownie swoje ramię.
Idziemy w kierunku fontann. W parku jest mnóstwo rodzin. Matki z dziećmi, ojcowie prowadzący wózki.
Patrzę na nich marszcząc brwi. Rodzina.. nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Niczego mi nie brakowało. Uważałem, Że dzieci to kłopot. Poza tym, aby mieć dzieci trzeba mieć je z kimś. Żyłem tylko uczelnią, a od kilka ostatnich lat byłem zamknięty sam ze sobą. Nie odczuwałem potrzeby jakichkolwiek zmian. Byłem zbyt zajęty myśleniem o przeszłości, o problemach. Jak nikt ci nie pomoże stanąć na nogi, to nic cię nie obchodzi. Najwidoczniej nie było ze mną tak źle. Bo teraz jestem tutaj, idę parkiem, gdzie wszystko żyje swoim życiem i jestem szczęśliwy. Zupełnie nie wiem, jak to się stało, ale wystarczyło, że stanęła w moich drzwiach.
Automatycznie moje ramię przyciąga ją jeszcze bliżej mnie. Nie chce nawet myśleć jak beznadziejne byłyby nadal moje dni. Nudne i takie same. Codziennie robiłbym to samo, a kończył upity w łóżku. Może nie tak mocno, ale na pewno nie byłbym trzeźwy. A przecież już od kilku dni nie miałem 
w ustach nawet kropelki whisky.
- Dokąd chciałabyś pójść?
- Do muzeum. Nie śmiej się, ale nie byłam w Luwrze - odpowiada zażenowana.
- Więc natychmiast musimy to zmienić - mówię stanowczo.
Uśmiecha się do mnie. Odwzajemniam to. Postanowione. Idziemy zwiedzić to piękne muzeum. Muszę jej wiele pokazać.