sobota, 27 czerwca 2015

Rozdział 5

~Louis~
Uchylam drzwi i zaglądam do środka pokoju gościnnego. Promienie słońca wpadają do błękitnego pomieszczenia, przez nie zasłonięte okno. Białe zasłony okazują się być bezużyteczne. Omiatam wzrokiem sypialnię. Sukienka powieszona na oparciu fotela, stojącego pod ścianą. Buty postawione tuż przy jego nóżkach. 
I teraz patrzę tam. Dokładnie tam. W kierunku łóżka. Na nim leży Adrianne. Włosy ma rozrzucone na poduszce, jak wachlarz. Rękę ułożyła tuż przy policzku, drugą ma przełożoną przez swoją talię. Widzę jak kołdra delikatnie się unosi. Oddycha bardzo spokojnie.
Ogarnia mnie błogi spokój. Jest tu bezpieczna i mam ją na wyciągnięcie ręki. Oddałbym wszystko żeby tak już zostało. Mógłbym uchronić ją przed całym złem świata. Chciałbym żeby była szczęśliwa przy moim boku. Czy ja na to zasługuję? Co zrobiłem, że zyskałem takie szczęście? Jeszcze wiele nam brakuje. Nie jesteśmy razem. Ale sam fakt, że w pewnym sensie, jest moja. Że to mi ufa. Dla mnie tutaj jest. To sprawia, że czuję szczęście.
Po cichu opuszczam pokój i zamykam drzwi. Zmierzam do kuchni gdzie robię śniadanie dla mojego Aniołka. Na pewno obudzi się głodna.
Ostrożnie kładę omlet na talerzu. Nie wiem co pije do śniadania. Robię herbatę 
i kawę. Będzie mogła wybrać. Hm...Patrzę do lodówki. Zrobiłem wczoraj zakupy. Wyjątkowo od tygodni. Moje ostatnie czynności to zamawianie przez telefon. Nie miałem ochoty na gotowanie. Na sprzątanie. Na dbanie o dom. Robiły to wynajęte na tydzień osoby. Nawet na zakupy odzieżowe jeżdżę niechętnie. Jednak nie chcę żeby czegokolwiek zabrakło jej. Wszystko zanoszę na stół. Musi mieć wybór, żeby mogła wziąć to co tylko będzie chciała. Gdy wszystko jest gotowe, nalewam sobie do kubka kawy i czekam na nią stojąc przy oknie. Zapowiada się na prawdę ładna pogoda. To dobrze, może udzieli się Aniołkowi.
Spędzi ze mną niedzielę? Och jakże bym chciał. Ja, ona i może jakiś spacer. Oraz jej referat. Sama mówiła. Będzie pytać. Ale skoro mogę jej pomóc, to chcę.Odwracam się słysząc otwieranie drzwi. Moja piękności znów zachwyca swoim wyglądem.
- Dzień dobry - mówi jeszcze trochę zaspana.
Ziewa, zakrywając buzię. Wygląda przesłodko. Uśmiech sam pojawia mi się na twarzy.
- Jak się spało? - pytam pokazując by usiadła do stołu.
- Świetnie. To łóżko jest nieziemskie - zajmuje miejsce obok mnie. - A panu?
- Nieziemskie łóżko, dla nieziemskiej dziewczyny. Dziękuję, również dobrze z myślą, że jesteś blisko, choć nadal nie tak blisko jakbym tego chciał.
Wzrusza ramionami i uśmiecha się nieśmiało. Wskazuje palcem na kawę, jakby pytała, czy może.
- Naleje ci - sięgam po dzbanek i napełniam kubek blondynki czarnym napojem.
- Dziękuję - zanurza usta w kawie. Przygryzam wargę. Takie widoki powinny być zabronione. Próbuję odwrócić wzrok i jeść.
- Czy chcesz dzisiaj popracować nad referatem? - to jedyne co przychodzi mi do głowy. Nie mogę dopuścić, żeby czuła się u mnie niezręcznie. Przecież to ma być jej trzeci dom. Może nie tak doskonały jak między gwiazdami, ale na pewno lepszy od tego w kamienicy w centrum.
Musi się czuć pewnie. Nie mogę być dla niej obcy. Chciałbym rozmawiać z nią o wszystkim i o niczym. Śmiać się z byle czego. Chcę widzieć radość w jej pięknych oczach. Przyglądam jej się. Czekam na odpowiedź.
- Tak. Chcę i muszę. Możemy iść na spacer  i porozmawiać.  Jest ładna pogoda. Po co siedzieć w domu -mówi po chwili.
- Myślę, że to świetny pomysł Aniele. - biorę jej dłoń i całuje upajając się cudownie gładką skórą.
Uśmiecha się do mnie. Przesuwa opuszkami palców po moim policzku. To bardzo przyjemne. Jakby dotykała mnie piórkiem.
- Nie zabieraj mi siebie.. - błagam, a mój głos jest jeszcze bardziej przerażony niż myśli.
- Nic takiego nie robię - marszczy brwi. - Niech pan je.
- Louis. - mówię prostując się.
- Chyba nie powinnam - zaprzecza.
- Nie jestem twoim wykładowcą.
- W zasadzie tak - uśmiecha się nagle. - Dobrze. No więc jedz - śmieje się. Chyba także ma dobry humor.
Kiwam głową i spełnianiem jej prośbę.
Kończymy śniadanie. Nie zdążam nic powiedzieć. Mała podnosi się i zbiera naczynia. Mówiąc, że się odwdzięczy sprząta po śniadaniu. Pomagam jej i po wszystkim wychodzimy na spacer. To dla mnie pierwszorzędne wyróżnienie. Spacer z Aniołem. Dawno Dawno nie miałem tak dobrego dnia. Piękna pogoda, piękna dziewczyna obok. Który facet o tym nie marzy? Adrianne łapie mnie za łokieć i ciągnie w stronę ławki. Pięknie patrzeć jak Paryż budzi się do życia. Jak nadchodzi do wiosna.
Zajmujemy miejsca obok siebie w ciszy. Widok zapiera dech w piersiach. Powiedziałbym nawet że jest w połowie piękne jak Aniołek.
- A więc zacznijmy - wyjmuje z torebki notes oraz długopis. Poprawia się na ławce. Opieram rękę za jej plecami. - Lubiłeś młodzież, z którą pracowałeś?
- Uwielbiałem - uśmiecham się. - Z niektórymi mam kontakt do dzisiaj.
- Na uczelni mówią, że zajęcia z tobą były czymś świetnym. Chyba miałeś dobre podejście. Lubisz malarstwo? Czy jest coś co Cię zachwyca? - pyta grzecznie.
- Ty mnie zachwycasz - odpowiadam od razu.
- Tego nie zapiszę - znów się rumieni. - I nie kłam. Poza tym miałeś odpowiadać na wszystkie pytania - wypomina.
- Malarstwo... obraz albo mi się podoba, albo nie. Zawsze interpretuję go na swój sposób. - tłumaczę, zerkając na nią kątem oka.
Pochyla się nad kartką i wszystko zapisuje. Wsuwam dłoń do kieszeni koszuli
i wyciągam okulary przeciwsłoneczne.
Chcę je założyć, ale orientuję się, że ona nie ma swoich i lądują na jej nosie.
- Dziękuję - poprawia je i prostuje się. - Pochodzisz z Anglii. Więc czemu jesteś tutaj?
- Dostałem ofertę z akademii. Wykładać w takim... to było coś.
- Nie miałeś problemu z językiem? - opiera łokieć o kolano, a podbródek o dłoń.
- Kilka miesięcy ciężkiej pracy.
- Ja miałam duży problem, ale teraz jest nawet w porządku. Chyba...Nawet nie zorientowałam się, że przeszłam na angielski w rozmowie z tobą.
- Następne pytanie - zamykam oczy i odchylam głowę do tył,u wystawiając twarz na promienie słońca.
Przez chwilę mam wrażenie, że na mnie patrzy. Lekko się uśmiecham, ale nie zmieniam pozycji. Jest przyjemnie ciepło.
- Największy sukces. Jaki był? - odzywa się.
- Ty.
- Louis - jęczy. - Tak to ja nic nie napiszę.
- No dobrze.. - śmieję się cicho. - Największe osiągnięcie... Myślę że poprowadzenie międzynarodowej konferencji w Wiedniu sześć lat temu.
Pamiętam to. Denerwowałem się. Słuchało mnie setki osób z różnych państw. 
A ja musiałem mówić tak, aby wszystko było jasne. To było wyzwanie, ale wydaje mi się, że mu podołałem. Teraz, po latach, lubię to wspominać.
- Masz autorytet? - pyta.
- Wydaje mi, że nie. - moje palce odnajdują jej włosy
Zaczynam się nimi bawić, kiedy ona zapisuje kolejną stronę notesu. - Ulubiony filozof? Nic?
- Nie szczególnie. - wzruszam ramionami. Nie opieram się na kimś wyrażając własne zdanie. Jest moje i tylko moje.
- Dobrze. Ale to dalej za mało - zamyśla się.
Chwilę trwa cisza, przerywana silnikami aut i wiatrem. Lubię taką pogodę. Dawno nie wychodziłem na dłużej. Używałem jedynie auta. Wolałem się izolować przed wszystkim.
- Więc pytaj - mówię beztrosko.
- Udzielasz krótkich odpowiedzi. Muszę wiedzieć więcej. Może przyjmijmy jakąś metodę? Zaczniesz o sobie sam opowiadać, a potem ja się jakoś odwdzięczę.
- To ja jestem tym który powinien się odwdzięczać - otwieram jedno oko.
- Ty akurat nie masz za co - poprawia okulary. - To jak? Jakiś pomysł?
- W liceum wdałem się w ostrą dyskusję z nauczycielem od angielskiego. Wkurzył się naprawdę mocno, a ja nie odpuszczałem. Zabrał mnie do dyrektora i tam również się zaczęło. W końcu dowiodłem, że mam rację. Do teraz nie wiem jak, ale dowiedział się o tym kto trzeba. Do ojca zadzwonili z propozycją stypendium. Wzięli mnie od razu na drugi rok - śmieję się pod nosem.
- Działasz siłą perswazji - zauważa.  - Nie odpuścisz, aż nie dowiedziesz prawdy. To znaczy, tak było. Teraz moim zdaniem się poddałeś, skoro cię wyrzucili, a ty nic z tym nie robisz. Przecież uwielbiasz swoją pracę, studentów. Nie tęsknisz? Dlaczego stoisz w miejscu?
- Wszędzie są układy. Jak myślisz dlaczego są dwie wersje?
Dziewczyna milknie. Na uczelnię za mnie przyjęto syna dyrektora. Nie dziwmy się. Lepiej płacić rodzinie niż obcemu.
- Nie chciałem zaliczyć paru osobom roku - znów uśmiecham się pod nosem. - Wiesz... nawet nie wiem czy ten złam... kto jest teraz rektorem?
- Emmett Jarred - odpowiada od razy.
- Och.. - otwieram oczy i patrzę na nią. - To dobrze, cieszę się że nie musisz mieć z nim doczynienia.
- A dlaczego?
- Roothern był... nieznośny.
- O kim mówisz w końcu? - śmieje się. - Gubię wątek
- O byłym dyrektorze twojej akademii. - wyjaśniam.
- W porządku. Kończymy na dziś - wrzuca notes do torebki.
- Jesteś pewna? - pytam mając nadzieję że zostanie ze mną dłużej.
- Tak. Spacerujemy dalej? - pyta.
- Oczywiście - wstaję i podaje jej ponownie swoje ramię.
Idziemy w kierunku fontann. W parku jest mnóstwo rodzin. Matki z dziećmi, ojcowie prowadzący wózki.
Patrzę na nich marszcząc brwi. Rodzina.. nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Niczego mi nie brakowało. Uważałem, Że dzieci to kłopot. Poza tym, aby mieć dzieci trzeba mieć je z kimś. Żyłem tylko uczelnią, a od kilka ostatnich lat byłem zamknięty sam ze sobą. Nie odczuwałem potrzeby jakichkolwiek zmian. Byłem zbyt zajęty myśleniem o przeszłości, o problemach. Jak nikt ci nie pomoże stanąć na nogi, to nic cię nie obchodzi. Najwidoczniej nie było ze mną tak źle. Bo teraz jestem tutaj, idę parkiem, gdzie wszystko żyje swoim życiem i jestem szczęśliwy. Zupełnie nie wiem, jak to się stało, ale wystarczyło, że stanęła w moich drzwiach.
Automatycznie moje ramię przyciąga ją jeszcze bliżej mnie. Nie chce nawet myśleć jak beznadziejne byłyby nadal moje dni. Nudne i takie same. Codziennie robiłbym to samo, a kończył upity w łóżku. Może nie tak mocno, ale na pewno nie byłbym trzeźwy. A przecież już od kilku dni nie miałem 
w ustach nawet kropelki whisky.
- Dokąd chciałabyś pójść?
- Do muzeum. Nie śmiej się, ale nie byłam w Luwrze - odpowiada zażenowana.
- Więc natychmiast musimy to zmienić - mówię stanowczo.
Uśmiecha się do mnie. Odwzajemniam to. Postanowione. Idziemy zwiedzić to piękne muzeum. Muszę jej wiele pokazać.

3 komentarze: